Cmentarna historia z życia wzięta.


Gdy wielkimi krokami, zbliża się zima, kolory powoli bledną i już niedługo, szczególnie na północy wszystko wokół nabierze odcieni szarości. W krajach chrześcijańskich, panuje obecnie czas zadumy nad śmiercią, ulotnością życia i przemijaniem chwil, które nigdy już nie wrócą.
Muszę przyznać, że nigdy specjalnie nie lubiłem tego okresu. Nie lubię niczego związanego ze śmiercią, cmentarzami i pogrzebami. Odkąd pamiętam, mniej więcej, od 31 października do 2-5 listopada miałem dziwne sny. Nie to, żebym wierzył w moc snów. Dla mnie są to tylko wytwory ciemniejszych lub jaśniejszych zakamarków podświadomości, przenikające do świadomości. Mogą zatem sięgać, nawet w bardzo daleko w przeszłość, ale ani trochę w przyszłość. Wczoraj w nocy, na przykład, śniło mi się, że ktoś usilnie mierzy do mnie z karabinu i próbuje mnie do mnie strzelić. Przez całą noc, budziłem się kilka razy i, zasypiając wracałem spowrotem do tego samego snu. Złapałem jakiegoś buga i wpadłem w pętlę. Nigdy już nie pójdę spać z pełnym pęcherzem.....


Mimo, że nie wierzę w sny, od końca października, do pierwszych dni listopada, prawie zawsze mam jakieś dziwne koszmarki.

W wyniku natłoku myśli związanych ze śmiercią, zmarłymi, trumnami i cmentarzami, przypomniała mi się krótka historia mająca miejsce w stolicy Wielkiej Brytanii, do której, jakieś 6 lat temu,  podobnie jak większość Polaków w tych czasach, wyjechałem za chlebem.
 
Po wyrzuceniu na bruk z mieszkania i pracy, oraz dwóch dniach spania na kartonach i życia jak kloszardzi w Manchesterze, zdecydowaliśmy z Łukaszem udać się do Londynu. Ostatnie funty, wydaliśmy na bilet autobusowy. Na miejsce, zajechaliśmy wczesnym wieczorem. Zrobiliśmy ogromny błąd, zaczynając nowy etap swojej brytyjskiej przygody od szukania pracy, a nie mieszkania. W efekcie, zmarnowaliśmy tylko resztkę dnia i skończyliśmy w wielkiej ulewie gdzieś w okolicach centrum miasta. Szukaliśmy taniego miejsca na nocleg. Niestety - wszystkie w okolicy były daleko poza naszym zasięgiem cenowym. Nauczeni od bezdomnych z Manchesteru radzenia sobie w takich sytuacjach, zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg, w którym nie dałby się nam następnego ranka we znaki reumatyzm, naszych fryzur nie popsułaby ulewa, a inni bezdomni nie rozgrabiliby nam resztek dobytku w plecakach.

- Plac zabaw?
- Odpada - dzieci przyjdą wcześnie się bawić i nie wyśpimy się
- Może jakiś most? Tutaj jest ich pod dostatkiem. 
- Po mordzie chcesz dostać? Jak chcesz to sam tam idź.
- Zaraz, a park?
- I towarzystwo ćwpunów i alkoholików? Zapomnij!
- Patrz tam.... Tam na pewno żywej duszy nie będzie [Pokazałem palcem na cmentarz].

Brama była już zamknięta więc doszliśmy do niskiego na jakieś 1.5 metra murku. Przed nami był ciemny i nieco zaniedbany cmentarz. Idealne, jakby się wydawało, miejsce na spokojny nocleg.

- Ty pierwszy - powiedział Łukasz
[wahając się nieco] - OK. Poczekaj - sprawdzę tylko czy nikogo nie ma.  

 

Przeskoczyłem przez ogrodzenie i zacząłem iść do przodu wzdłuż rzędu powykrzywianych nagrobków i pokrytych mchem, betonowych krzyży celtyckich. Nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś stoi przede mną, wmawiałem sobie "Tu niczego ani nikogo nie ma; to tylko Twoja wyobraźnia",. Po chwili coś zatrzeszczało. W ułamku sekundy, odwróciłem się na pięcie i zacząłem biec w stronę płotu, skacząc spowrotem na ulicę bijąc chyba rekord skoku w zwyż - przynajmniej w technice i szybkości.
 
- Ty, coś ty taki blady?
- Idziesz ze mną albo śpimy tutaj.


Przeciętny cmentarz w Wielkiej Brytanii, wygląda mniej więcej tak (źródło flickr.com).



Druga próba - tym razem weszliśmy z Łukaszem. Gdy jakiś mały futrzak przebiegł nam drogę, przyjęliśmy znów pozycję gotowości do ucieczki, z której jednak zrezygnowaliśmy, uspokajając się nawzajem - "przecież zombie i wampiry istnieją tylko w książkach i filmach". Gdy dwie osoby przytaczają ten sam argument, łatwiej uwierzyć nawet w największy absurd.  Spokojniejsi, pobłąkaliśmy się trochę po miejscu wiecznego spoczynku sprawdzając, czy na pewno będziemy tutaj sami i żadne duchy nie będą chciały ukraść naszych szczoteczek do zębów. Biorąc pod uwagę zawartość naszych portfeli, zakup nowych, możnaby było przyrównać do zakupu nowego auta używanego przez przedstawiciela średniej klasy w Polsce.

Po upewnieniu się, że nasi nowi sąsiedzi nie są nami zainteresowani, znaleźliśmy dobre miejsce - kopułę, wzniesioną na czterech kolumnach w jednej z najciemniejszych alejek nekropolii. Pomimo otwartej przestrzeni, mieliśmy dach nad głową, a skulenie się pod filarami dało nam poczucie względnego ciepła. Żeby rozluźnić stres związany z przebywaniem na pustym cmentarzu w środku nocy, przez pierwsze kilkanaście minut, opowiadaliśmy sobie nawzajem bajkę na dobranoc. Niestety, w związku z otoczeniem, mnie przychodziły do głowy same motywy żywcem wyjęte z horrorów. Zmieniliśmy więc temat zanim dokończyliśmy bajkę.

- Łukasz.
- Co?
- Zobacz, kilka dni temu mięliśmy ciepłe łóżka, a dziś nie mamy nic. 
- O co Ci chodzi?
- Nie wydaje Ci się, że nasza sytuacja jest tak tragiczna, że wręcz absurdalnie śmieszna?
- Właściwie to...... masz rację.

Śmialiśmy się jak dzieci po usłyszeniu dowcipu, którego nie zrozumiały. To był jeden z najlepszych i najdłuższych ataków śmiechu, które zaliczyłem w życiu.

Następnego dnia, gdy obudziliśmy się cali i zdrowi (no - może lekko podłamani od wilgoci), doszliśmy do wniosku, że mamy obie ręce, obie nogi, jesteśmy cali i zdrowi i, choć troche burczało nam w brzuchach, wypadałoby się wziąć w garść i znaleźć jakieś mieszkanie i zatrudnienie...... Nowy dzień, okazał się już być dla nas bardziej łaskawy niż poprzedni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz