CZĘŚĆ DWUNASTA

CZĘŚĆ DWUNASTA: BANDE DESINEE (DANS MACABRE)

BELUDŻYSTAN

Wysiadając z klimatyzowanej ciężarówki, poczułem na policzku delikatne uderzenie lekkiego gorącego wiatru.
- Na pewno chcesz tutaj zostać? Zapytał kierowca. – To nie jest najbezpieczniejsze miejsce, dodał.
- Na pewno, proszę się nie obawiać, dziękuje bardzo.
Uniosłem rękę w stronę zjeżdżającego z głównej drogi potwora na kołach. Spojrzałem w niebo pełne gwiazd. Pulsujące, gorące powietrze zaczęło pieścić mi twarz. Byłem na pustyni Lut, najgorętszej pustyni na świecie, oraz w jednym z najgorętszych rejonów na ziemi – Beludżystanie.
Wszystkie osoby, którym opowiedziałem o mojej trasie, przestrzegły mnie przed przejazdem przez Zahedan i nakazały szczególną ostrożność w całej prowincji Sistan-Beluchistan, znajdującej się po jego irańskiej stronie:
- „Nie mamy tam łącznika. Nie możemy Panu udzielić informacji na temat aktualnej sytuacji w regionie. Z tego co wiem, tam jest naprawdę niebezpiecznie. Przejazd autostopem to głupi pomysł. Najlepiej by Pan zrobił, gdyby Pan jak najszybciej przejechał ten region, a jeszcze lepiej przeleciał nad Beludżystanem, jak i całym Pakistanem. Iran jest ogólnie bezpieczny, ale w tamtych rejonach, cały czas coś się dzieje”  - Konsul RP w Teheranie, pan Juliusz Jacek Gojło.
- „Wiesz, to tak jakbyś z normalnego miasta trafił do jakiejś plemiennej wioski.” – Pooyan, mój gospodarz w Langerud.
- „Jeśli pojawisz się na ulicy w Beludżystanie sam, najprawdopodobniej Cię zastrzelą albo porwą” – kierowca, który wiózł mnie do Teheranu.
- „Uważaj na siebie, to Dziki Zachód” – Soraya, urocza kelnerka z Teheranu.
- „Wiesz, że ciężarówki tamtędy nie przejeżdżają w nocy?” – Pooriya, informatyk z Orumiyeh.
- „Ten dzieciak jedzie do Zahedanu? Przecież tam go odstrzelą” – kierowca ciężarówki zatrzymanej na rogatkach Kerman do siedzącego obok kolegi. 

ALEX, PETER – BELUDŻOWIE, STUDENCI

Wczesnym rankiem, wysiadłem z czarnej, terenowej Toyoty Land Cruiser. Rozejrzałem się po dworcu autobusowym, na którym wysadził mnie łysy, potężnie zbudowany kierowca wykrzykujący po drodzę co chwilę „Sistan-Beluchistan”. Przechodzące obok mnie kobiety, schowały twarze w otchłaniach swych czarnych, zasłaniających całe ciała czadorów. Ubrani w shalwar kameez mężczyźni, wołali mnie do siebie proponując skorzystanie z taksówki. Przewracając strony w notesie, nie mogłem sobie przypomnieć gdzie schowałem kartkę z zapisanym mi przez Sorayę, którą poznałem w Teheranie numerem telefonu jej znajomego.  Poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłem wzrok. Biały shalwar kameez. Niski wzrost, pełna broda zdobiąca pełne, nieco zapadłe policzki wyraźnie młodej twarzy o zmęczonych oczach ukrytych pod okularami.
- Peter, przedstawił się chłopak
- Michał, potrząsnąłem jego dłoń.
- Czekasz na kogoś?
- Nie, już nie. Chyba zgubiłem numer telefonu. Jadę rozejrzeć się do miasta, a później do Mirjaveh.
- To spóźniłeś się. Przejście w Mirjaveh, zamykają o jedenastej.
- Mimo wszystko pojadę w tamtą stronę.
- Nie wiem czy chciałbyś zostać na noc na tamtym przejściu.
- Mam jakiś inny wybór? Nie mam gdzie się tutaj zatrzymać. Wolę Mirjaveh niż Zahedan.
- Mogę Cię zaprowadzić do hotelu, chociaż wolałbym byś zatrzymał się w moim domu.
- Nie stać mnie na hotel i dziękuję bardzo za zaproszenie. Nie chciałbym robić problemu.
- Nie chciałbyś robić problemu czy nie ufasz mi bo jestem Beludżem?
- Jeśli mam być szczery to i to i to. Może bardziej nie chciałbym Ci robić problemu niż to, że jesteś Beludżem. Chociaż, nie ukrywam, słyszałem niepochlebne opinie.
- W takim razie, nie mamy o czym rozmawiać. Peter obrócił się na pięcie i pokierował w stronę wyjścia z klimatyzowanego dworca.
- Poczekaj. Złapałem go za ramię. Z jednej strony, zrobiło mi się przykro, że w taki sposób potraktowałem zupełnie nieznaną mi osobę, oferującą dach nad głową; z drugiej, poczułem chęć dowiedzenia się więcej na temat Beludżów spędzając trochę czasu z Peterem. – Może zjemy razem śniadanie? Zaproponowałem.
- Jest Ramadan, odpowiedział Peter patrząc mi w oczy.
- Przepraszam. Dopiero co wysiadłem z samochodu. Nie spałem przez całą noc. Jestem w podróży i przyjechałem aż z Kerman, zacząłem się tłumaczyć.
- Nie mam do Ciebie żalu. Z chęcią, pominę jeden dzień postu i zjem z Tobą śniadanie. Mogę nawet zaoferować Ci obiad i kolację w domu moich rodziców. Post można zawsze w dowolnym, dogodnym terminie oddać.
- W takim razie, prowadź do jakiejś taniej restauracji, poprosiłem.
Peter poprowadził mnie do żółtej taksówki. Usiedliśmy z tyłu. Po drodze wykonał telefon. Rozumiałem tylko dwa pierwsze słowa.
- Co to za język?
- Beludżi. My nie jesteśmy Persami. Jesteśmy Beludżami. Mieszkamy w Iranie, mamy irańskie obywatelstwo, podlegamy pod irańskie prawo ale jesteśmy osobną grupą etniczną. Mamy własną kulturę, własną historię oraz własny język.
- Co tak w ogóle robiłeś o tej porze na dworcu autobusowym? Zapytałem podejrzliwie.
- Odwoziłem siostrę na autobus do Teheranu.
Chwilę po tych słowach w malutkiej knajpce pojawił się wysoki, przystojny chłopak w postrzępionych jeansach, marszczonej koszuli w kratę z nowoczesną, krótką fryzurą, którą zwieńczała prostowana grzywka z przodu. Przedstawił się jako Alex.
- Co to za łamanie postu? Zsuwając ciemne okulary w dół nosa.
- No właśnie, co to za łamanie postu? Zapytałem. – Może mi to ktoś definitywnie wytłumaczyć? Myślałem, że jedzenie podczas dnia w miejscach publicznych jest zakazane. Jak dotąd, widzę jedynie sprzeczności.
- W istocie, czasem coś z tym robią, czasem nie. Gdyby tak mieli wszystkich łamiących post aresztować, więzienia byłyby pełne, odpowiedział Peter.
- Ale ta knajpa jest otwarta. To znaczy... to jest publiczne miejsce. W dodatku, restauracja. Zresztą, nie pierwsza otwarta i pracująca w trakcie Ramadanu, odpowiedziałem.
- Zależy od miasta. Tutaj jest spokojnie. Policja zajmuje się bardziej poważnymi rzeczami niż spożywka, wyjaśnił Peter.
- Jak to bardziej poważnymi problemami? Zapytałem.
- Wiesz gdzie jesteś? Jesteś w Zahedanie? Odpowiedział Alex.
- A można trochę bardziej klarownie?
- Nie słyszałeś o wybuchających bombach i strzelaninach? Uśmiechnął się Alex.
- Słyszałem o jednej bombie.
- Której? Tej w meczecie?
- Tej w meczecie.
- Wiesz co to był za meczet? Zapytał Peter.
- Nie wiem. Wiem, że bomba wybuchła podczas modlitw.
- To był szyicki meczet. O ile w Iranie, Szyici są większością, to tutaj, w Beludżystanie, są mniejszością. Mimo wszystko, to my jesteśmy poniżani i to nam odmawia się prawa do własnej kultury i wiary.
- W takim razie, podłożyliście im bombę w meczecie, tak? By walczyć o swoje prawa?
- Nie. Według oficjalnej wersji, za zamach odpowiedzialny jest rząd USA. Moim zdaniem to rząd Iranu wynajął zamachowców. Nie wydaje Ci się to dziwne, że bomba wybuchła właśnie w Beludżystanie, a nie, na przykład w Kurdystanie? Beludżystan, ciągle stawiany jest w złym świetle. Jakiekolwiek wiadomości z regionu to złe wiadomości. Chodzi o to by postawić Beludżów w złym świetle, pokazać ich jako zamachowców i niecywilizowanych psychopatów.
- Ale przecież, oficjalna wersja brzmi inaczej. Przecież możecie nosić na ulicy shalwar kameez mimo, że krótkie spodenki są zakazane. Możecie chodzić do sunnickich meczetów, możecie mówić Waszym językiem.
- Nie możemy. Nasz język jest dozwolony, ale tylko na papierze. W praktyce, jest tłumiony. Nie wolno posługiwać się nim w szkołach. Nie wolno wydawać w języku Beludżi magazynów, gazet ani żadnych innych publikacji. Radio Zahedan transmituje tylko jedną audycję w Beludżi. Rząd Iranu wystawia nam palec, w którego stronę my wystawiamy całą dłoń, a właściwie to dwie dłonie. Widziałeś w jaki sposób podajemy sobie tutaj ręce? (Mężczyźni Beludżi witają się poprzez uścisk prawej dłoni. Podczas podawania dłoni rozmówcy, dotykają swojego prawego przedramienia lewą dłonią), uniósł się Peter.
- Nie przesadzaj, Peter. Wcale nie jest tak źle, włączył się Alex, poprawiając grzywkę. – Mamy w Beludżystanie szkoły, mamy drogi. Mamy dobrą infrastrukturę. Przejedź kawałek za granicę i zobacz jak po tamtej stronie wszystko wygląda. Tam jest dopiero Dziki Zachód. Tutaj, życie idzie do przodu.
- Mów co chcesz. Ja swojego zdania nie zmienię. Popatrz na siebie, gdzie Twój shalwar kameez? Zapytał Peter.
- Chciałbym Ci przypomnieć, że jest dwudziesty pierwszy wiek i shalwar kameez już dawno wyszedł z mody.
- Jesteś Beludżem czy nie jesteś?
- Jestem, ale czy muszę nosić shalwar kameez by wszyscy o tym wiedzieli? Jestem Beludżem, ale jestem też Irańczykiem. Nie Persem, tylko Irańczykiem. Widziałem jak wygląda Beludżystan po pakistańskiej stronie, jak i Beludżystan po stronie afgańskiej. Cieszę się, że mieszkam po stronie irańskiej. Ty też powinieneś się cieszyć. Ale nie, musisz mieć swoje zdanie. Nie widziałeś, ale musisz snuć teorie spiskowe.

- To dlaczego większość aresztowanych w związku z zamachami w Zahedanie osób to Beludżowie, albo jak nie Beludżowie to na pewno Sunnici? Zresztą, nie tylko zamachy. Wystarczy mała demonstracja by pokazać, że tutaj jesteśmy i już aresztują kogoś z zarzutami o przemyt narkotyków, paliwa, alkoholu, występek przeciwko porządkowi publicznemu albo moralnemu. Zawsze jakąś winę znajdą, oburzył się Peter.


- Może dlatego, że Jundullah się do nich przyznaje, odpowiedział Alex drapiąc się po chropowatym policzku. – I właśnie, dlatego powiedziałem Michałowi o wybuchających bombach i zamachach. To z nimi walczy policja i wojsko. Wierz mi, widziałem co dzieje się po drugiej stronie i nasz Sistan-Beluchistan jest w miarę bezpieczny. Jestem Beludżem, jestem Sunnitą i chcę Ci powiedzieć, że cieszę się, że rząd mojego kraju robi wszystko co może by tłumić rozróby tych oszołomów.
- To dlaczego powiedziałeś o wybuchających bombach i strzelaninach? Zapytałem.
- Dla żartu. To znaczy, nie można powiedzieć, że nic się tutaj nie dzieje, ale jeśli będziesz uważać na siebie to nie masz się czego obawiać.
- To znaczy?
- Wybacz. Ja tutaj mieszkam i znam reguły. Ty nie. Powinieneś trzymać się z dala od budynków rządowych i posterunków policji i wojska. To właśnie w tych okolicach dochodzi najczęściej do strzelanin, które ostatnimi czasy mają miejsce coraz rzadziej. Jeśli już to na pustyni. Na szlaku prowadzącym do Pakistanu i Afganistanu. Większość działalności Jundulli to przemyt narkotyków, paliwa i broni. W ten sposób, między innymi, pozyskują fundusze na realizację swoich bardzo ciężkich do zdefiniowania celów. Iran nie chce pozwolić sobie ani na terroryzm, ani na broń, ani na wywożenie ropy naftowej więc wysyła coraz więcej wojska do naszego regionu. Reszta zamachów odbywa się za naszymi plecami i dowiadujemy się o nich z gazet i z telewizji. Najczęściej dochodzi do zabójstw i porwań na zlecenie.
- Czy wśród porwanych są obcokrajowcy?
- Skłamałbym jeśli powiedziałbym, że nie ma. Niestety, czasami, ofiarami padają obcokrajowcy. Najczęściej, jednak, są oni w jakiś sposób powiązani z biznesem przemytniczym lub zaangażowani politycznie. Jeśli nie jesteś potajemnym agentem CIA, nie musisz niczego się obawiać, zażartował Alex.
- Jest bezpiecznie. To my, Beludżi jesteśmy, tak na prawdę zagrożeni ze strony Iranu, dodał Peter.
- Bzdury opowiadasz, poklepał go po ramieniu Alex.
- Celem nie są działacze Jundulli tylko Beludżowie. Chodzi o postawienie ich w złym świetle, zaczął znowu Peter.
- Chłopaki, bardzo miło mi się z Wami rozmawiało, ale muszę już iść.
- A co z zaproszeniem do mnie? Zapytał Peter?
- Myślałem, że zapomniałeś. Z miłą chęcią. Oczywiście, pod warunkiem, że nie będziemy już wracać do kwestii kto jest odpowiedzialny za co.
- Racja, włączył się Alex, ile ludzi, tyle historii.
- W takim razie, chodźmy, powiedział Peter kierując się w stronę kasy.
- Ile płacimy? Zapytałem podając mu wszystkie banknoty, które miałem w kieszeni w nadziei, że nie zostawi mnie bez grosza.
- Wykluczone. Jesteś naszym gościem i to my płacimy, powiedział stanowczo Alex.
Po opuszczeniu klimatyzowanego lokalu moją uwagę przykuła duża ilość drzew piniowych i niedbałe rysunki na ścianach budynków. Znów poczułem uderzenie gorącego powietrza na twarzy. Przez cały dzień, nie udało mi się zapomnieć ani na chwilę, że byłem jednym z najgorętszych miejsc w Iranie. Alex i Peter postanowili mi pokazać miasto i przedstawić znajomych i kolegów.  Każdym z odwiedzonych domów, zostaliśmy uraczeni herbatą. Znów zapomniałem o trwającym Świętym Miesiącu. Po południu, zostałem zaproszony na zajęcia z języka angielskiego w szkole językowej, do której chodził Peter. Świadomy faktu, że był to mój ostatni dzień w Iranie, po odpowiedzi na wstępne pytania podobne do tych, które zadane mi były przez uczniów w Bushehr, postanowiłem odłożyć na bok jakąkolwiek poprawność polityczną i poruszyłem z uczniami kwestię bezpieczeństwa w regionie Sistan-Beluchistan. Większość osób, podzieliła zdanie Alexa. Jedynie nauczyciel westchnął, „Jesteśmy Beludżami, narodem bez państwa, rozdzielonym granicami innych państw. Byłoby dobrze gdybyśmy mogli mieć swój własny skrawek ziemi. Nasz własny, niepodległy Beludżystan”.
Wieczorem, kiedy siedzieliśmy na dywanie rozłożonym na tarasie wokół posiłku podanego przez ubraną na co dzień w biały czador, mamę Alexa, cały czas odczuwałem upał. Położyłem się na plecach zwracając twarz ku księżycu.
- Nie wiedziałem, że to miasto jest takie senne, powiedziałem
- Jest gorąco, powiedział przeciągając się Alex.
- Czego się spodziewałeś? Zapytał Peter.
- Kowbojów na wielbłądach z zasłoniętymi arafatkami twarzami strzelających z CKMów we wszystko co się rusza.
- Widzisz, wyjaśnił Peter, mówiłem Ci, że z Beludżystanu robią krainę psychopatów i zamachowców.
- Peter, z całego Iranu robią krainę zamachowców i psychopatów. Kiedy w Nowym Jorku wybuchnie strzelanina, mówią o działalności mafijnej. Kiedy dojdzie do jakichś zamieszek u nas, od razu gdzieś w tle, pojawiają się terroryści. Porównaj, jednak, skalę morderstw w Teheranie i Nowym Jorku, lub chociażby w Zahedanie i Nowym Jorku i będziesz miał pełen obraz, który kraj jest bezpieczniejszy. Musisz zrezygnować z idealizmu i żyć własnym życiem bo inaczej, zwariujesz. 

CZERWONE ŚWIATŁO.


„Nie lubię regionów przygranicznych”, przeszło mi przez głowę gdy poczułem na sobie wzrok obwieszonych wielkimi torbami pakistańskich Beludżów przepychających się w stronę taksówek jadących do przejścia Mirjaveh.
- Peter, przepraszam Cię, ale pojadę autostopem. W takim tempie to nigdy do tej granicy nie dojadę na czas.
- Uważaj na siebie. To nie jest najbezpieczniejsza droga.
- Tutaj, nie masz się raczej czego obawiać, dodał Alex. – Ale uważaj w Pakistanie. Uważaj komu ufasz.
- Dziwne bo to samo mówili mi zanim przyjechałem do Iranu. Ufałem każdemu, bezgranicznie. Nic mi się nie stało. Przeciwnie. Opuszczam Iran mając wrażenie, że to jedno z najbardziej bezpiecznych miejsc na ziemi.
- To fakt, w Iranie jest bezpiecznie a wszystkie drzwi stoją przed Tobą otworem. Ja się cieszę, że urodziłem się w Iranie. Nie jest idealnie, ale niczego nam też nie brakuje. Sistan Beluchistan ma swoje problemy, ale robią co mogą by im zapobiec. Po drugiej stronie, jednak, uważaj. Czeka Cię coś zupełnie innego.
- Z tego co słyszałem, prowincja po drugiej stronie nazywa się Beludżystan więc czekają mnie Beludżowie mówiący Waszym językiem, wyznający Waszą religię, mający taką samą kulturę, tylko, że oddzieleni od Was granicą.
- Ale pakistańscy Beludżowie, włączył się Peter – Pakistańscy Beludżowie są inni. W Pakistanie, uważaj komu ufasz i z kim rozmawiasz. Otwierasz nowy rozdział. Musisz oduczyć się nawyków związanych z poczuciem bezpieczeństwa.
- A propos otwierania nowego rozdziału, powiedziałem. – Dziękuję Wam za postawienie pięknego stempla na ostatnim. Dziękuję za wspaniałą gościnę i towarzystwo podczas dnia.
- To my dziękujemy, że byliśmy w stanie coś dla Ciebie zrobić. Przepraszamy jeśli Cię czymś uraziliśmy lub jeśli czegoś Ci brakowało, odpowiedział ściskając mnie Peter.
- Niczego mi nie brakowało. Dostałem o wiele więcej niż oczekiwałem. To ja przepraszam za początkową opryskliwość i uprzedzenie. A teraz, wybaczcie, zmieniłem temat ściskając dłoń najpierw Alexa a później Petera, nie lubię pożegnań więc powiem krótko. Wszystkiego dobrego. Obrócę się na pięcie, odejdę przed siebie, a wy, proszę, nie miejcie mi za złe, że nie powiedziałem nic więcej. Po prostu, nie lubię pożegnań.
- Wszystkiego dobrego, powiedzieli jednym głosem Peter i Alex.
- Insh Allah, odpowiedziałem idąc wzdłuż pustej drogi w stronę postrzępionych, suchych gór
W miarę, jak słońce na nieboskłonie wspinało się coraz wyżej i wyżej, suche powietrze robiło się coraz bardziej gorące i ciężkie. Spojrzałem za siebie. W oddali, zobaczyłem jakby pokropione zielenią niskie, murowane budynki Zahedanu. Z tej perspektywy wydawały się być malutkie. Zabawne jaki wpływ ma perspektywa na postrzeganie rzeczywistości. Zabawne, że czasem obraz widziany tylko z jednej perspektywy uważany jest za prawdziwy.  Zabawne jak zakrzywia perspektywę wyobraźnia, oczekiwania czy strach. Strach często bywa większy niż rzeczy, których się boimy. Strach ma wielkie oczy. By przekonać się jakie oczy ma bestia, trzeba stawić jej czoła osobiście.
W obszernej lecz nieco zagraconej kabinie starej ciężarówki z teherańskimi numerami rejestracyjnymi, kierowca podał mi plastikowy kubek, który po chwili napełnił gorącą herbatą z termosu.
- Gdyby nie ten plecak, nigdy bym Ci się nie zatrzymał, powiedział. – W tych terenach, zatrzymujemy się jedynie w miastach. Nawet teraz, jadąc mam pietra.
- Ale przed nami jedzie radiowóz, zauważyłem.
- To co? Większość przestępców atakuje wojsko, policję i ciężarówki.
- Przestępców czy terrorystów? Zapytałem, skonsternowany.
- Jakich tam terrorystów jak to wszystko o pieniądze się rozbija. Przestępcy zwykli, którym nie chce się do normalnej roboty chodzić. Uważaj na siebie w Pakistanie. Pakistan to nie Iran. Tam, cały czas się coś dzieje.
- Racja, Iran jest bezpieczny, przyznałem. – A nawet jak robi się niebezpiecznie, zawsze pojawia się ktoś kto to bezpieczeństwo zapewni, dodałem.
Kiedy zwolniliśmy przed kompleksem niskich budynków, odczułem żal, że w Sistanie Beluchistanie, spędziłem tylko jeden dzień. Dzień, który okazał się, jednak, być jednym dniem za dużo.
Nowoczesna granica. Miałem być w jednym z najgorzej rozwiniętych miejsc Iranu, znalazłem się wśród budynków przypominających terminal właśnie oddanego do użytku, dużego lotniska. Dzięki czytelnym znakom, odnalazłem drogę do korytarza dla pieszych.  Ustawiłem się na końcu kolejki, kilkanaście metrów od otwieranych za pomocą fotokomórki, rozsuwanych drzwi. Funkcjonariusz straży granicznej, chwycił mnie za przedramię, skinął głową i wzdłuż tłumu czekających na swoją kolej osób, złożonych głównie z Beludżów zamieszkujących na stałe obydwie strony Beludżystanu, poprowadził wprost do samego okienka. Celnik, uśmiechnął się.
- Hubi? Zapytał.
- Hubam, odpowiedziałem.
- O, znasz Farsi, zdziwił się, pokazując więcej zębów.
- Troszeczkę, odpowiedziałem.
- Gorąco? Zapytał biorąc do ręki mój paszport.
- Tam tak, tutaj nie, odpowiedziałem pokazując palcem na klimatyzator.
- Trochę się zasiedziałeś, zauważył spoglądając w moje dane wyświetlone na monitorze komputera po przesunięciu sztywnej strony paszportu po czytniku.
- Chciałem wykorzystać do maksimum czas pobytu, który dostałem w wizie.
- I wykorzystałeś trochę więcej, odpowiedział celnik, na którego twarzy, uśmiech, został zastąpiony poważnym, lekko zakłopotanym wyrazem.
- Jak to więcej? Zapytałem zdziwiony domyślając się odpowiedzi.
- Jeden dzień więcej.
- Czyli będę musiał zapłacić karę? Zapytałem.
- Chwilka, poczekaj. Celnik zabrał moją książeczkę znajdującego się zaraz za bramkami biura.
„Tu jesteś, Diable!” Pomyślałem, kiedy po chwili wyszedł i poprosił mnie do środka. Za biurkiem, nad stosem papierów, siedział palący papierosa, gruby funkcjonariusz z gwiazdkami na pagonach i śnieżnobiałą siwizną porastającą obficie twarz i głowę.
- Przepraszam bardzo, źle policzyłem dni, powiedziałem kłaniając się.
- Nie ma żadnego problemu, odpowiedział starszy stopniem funkcjonariusz. Będziesz musiał zapłacić karę.
- Ile?
- Piętnaście dolarów.
- Proszę, podałem wyciągnięty z plecaka, specjalnie przygotowany na tę okoliczność banknot dwudziestodolarowy.
- Nie tutaj, powiedział funkcjonariusz wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu i ziejąc przez nos chmurą papierosowego dymu
- Jak to nie tutaj?
- Musisz wrócić do Zahedanu. Wypiszę Ci kwit do urzędu imigracyjnego.
- Przykro mi, ale to niemożliwe, odpowiedziałem.
- Dlaczego? Zdziwił się funkcjonariusz.
- Jeśli wrócę teraz do Zahedanu, na miejsce dojadę jak urząd imigracyjny będzie już zamknięty. Z tego co mi wiadomo, przejście graniczne zamykają o jedenastej więc jeśli jutro zabiorę się za uregulowanie kary, istnieje możliwość, że nie zdążę dojechać na czas do Mirjaveh. W takim przypadku, z jednego dnia przekroczonego pobytu, zrobią się trzy.
- Masz rację, ale takie mamy procedury. Nie można tutaj płacić. Musisz się wrócić do Zahedanu.
- Wie Pan, bardzo podoba mi się w Iranie, ale nie w Zahedanie. Nie w Sistanie Beluchistanie. Nie czuję się tutaj bezpiecznie. Boje się wracać tą drogą, boję się zostawać kolejne dni w tym rejonie. Chcę przekroczyć granicę i jak najszybciej udać się do Karachi.
- Rozumiem Twoje obawy. Zaraz zobaczę co da się zrobić, odpowiedział podnosząc do ucha słuchawkę zielonego, przewodowego telefonu. Zwinięty w kształt sprężyny kabel, wyprostował się kiedy, pogranicznik odchylił się do tyłu na krześle odpalając kolejnego papierosa. – Niestety, mamy problem, powiedział ironicznie się uśmiechając. – Niestety nie możesz opuścić Iranu. Poczekaj na mnie chwilę. Zaraz wracam.
- Mam Cię Diable, pomyślałem. – Tym razem już na pewno.  

EPILOG


Siwy funkcjonariusz zatrzasnął za sobą masywne, zielone drzwi pokoju. Cykanie zegara znajdującego się na ścianie nagle zwolniło tempa. „Zabawne”, pomyślałem patrząc na powoli przesuwającą się po tarczy wskazówkę. „Ile trwa sekunda? Ile minuta? Dlaczego czasami jest tak, że godzina wydaje się być wiecznością a czasem mija jak z bicza strzelił? Zabawne jak postrzeganie czasu zmienia się w zależności od sytuacji, w której się znajdujemy. Czas obiektywny i subiektywny. Ale gdzie jest obiektywizm? Czy, w ogóle istnieje coś obiektywnego? Zabawne jak postrzeganie danego miejsca znacząco potrafi się różnić w zależności czy słyszymy o nim czy jesteśmy w nim i widzimy je na własne oczy.” Wsłuchując się w dźwięki wydawane przez koła zębate zegara, przypomniała mi się rozmowa z moją mamą przez popularny komunikator internetowy. „Jak to wszystko wygląda?”, zobaczyłem na ekranie mojego netbooka. Rozejrzałem się po kolorowym pokoju Pooyana. Spojrzałem w wielkie, czarne, lekko wilgotne oczy Tiny. Skierowałem wzrok na okno, w którym z racji późnej pory, zobaczyłem własne, rozproszone odbicie. Poprawiłem włosy i wróciłem do klikania w klawiaturę. „Jestem w Langerud. Bomby wybuchają ale daleko. Nawet ich specjalnie nie słychać. Zaraz kładę się spać.” Po chwili, zobaczyłem wiadomość: „No to uciekaj szybko z tego Iranu. Ty nawet nie jesteś na końcu świata. Ty jesteś w innym świecie. Jeśli Ci się coś stanie, nie mamy nawet w jaki sposób Ci pomóc”. Nawet nie wiedziałem, że mama potrafi tak szybko stukać w klawiaturę. „Gdzie mam uciekać? Do Pakistanu? Tam, słyszałem, że jest niebezpiecznie. Schudłem w Turcji i w Iraku. Muszę tutaj trochę sił nabrać”, odpisałem. „Do Chin leć. Już Ci szukam biletów”. W końcu, zorientowałem się, że mama nie odebrała mojej pierwszej wiadomości jako żartu. „Będąc tutaj, jesteś przedstawicielem nie tylko swojego kraju u nas. Jesteś też przedstawicielem Iranu u siebie. Musisz nas godnie reprezentować”, przeszły mi przez głowę słowa Dariusha. Kiedy kończyłem rozmowę z mamą, wszyscy już spali. Przez ponad dwie godziny, nie udało mi się jej przekonać, że nigdzie nie czułem się tak bezpiecznie jak w Iranie.
Spojrzałem na żółto-niebieski, pustynny krajobraz za oknem. Zrobiło mi się przykro, że z początku, również ja, po każdej poznanej po drodze osobie, spodziewałem się najgorszego. Przypomniały mi się kłopoty, w które, na własne życzenie się pakowałem i wszyscy ci, którzy pojawiali się znienacka i wyciągali w moją stronę pomocną dłoń. Przez głowę przebiegł mi strumień imion a oczyma wyobraźni zobaczyłem twarz każdego człowieka, którego ścieżka przecięła się z moją. Wszyscy wbili mi się w pamięć tak wyraźnie, że wydawało mi się jakby cała moja podróż przez Iran trwała najwyżej kilka godzin. Nikt nie był mi obojętny. Każdy zostawił ślad w mojej świadomości. Każdy otworzył mi oczy na rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem, mimo, że były tak blisko. W postrzępionych od wiatru ostrych sylwetkach gór stojących jak kamienne posągi na tle tańczącego piasku,  zobaczyłem szczery uśmiech Fahrsida, smutne usta Amira, płynące po policzkach Behnoush łzy, dumną twarz Dariusha, pewne siebie spojrzenie Soraji, zmarszczone od uśmiechu kąciki oczu Mashallah, kołyszące się podczas powabnego chodu biodra Tiny i unoszącą do ust wąż galiana, delikatną dłoń Asfaneh. Nagle, wydało mi się jakby uderzający, pustynny wiatr, imitując głos każdej z tych osób, zaczął powtarzać słowo „Persja”.
Po pierwszych minutach w Pakistanie, miałem ochotę zrobić zwrot w tył i uciekać spowrotem do Zahedanu. Do Iranu wracałem myślami jeszcze wiele razy podczas wykonywania codziennych czynności, kładąc się spać, otwierając oczy rano. W świadomościach wielu ludzi, których poznałem, Iran jawi się jako kraj ekstremistycznych terrorystów. Z szerokimi ze zdziwienia oczyma, słuchają o tym jak w Orumiyeh czułem się w amerykańskim filmie z czasów prosperity. Nie mogą uwierzyć kiedy opowiadam historie o nocach spędzonych pod dachami przypadkowo poznanych ludzi; o trwających do późnej nocy prywatnych potańcówkach w Bushehr; o wieczorkach poetyckich przy butelce nielegalnego wina w Shiraz, o posiłku, którym po drodze do Kerman, poratował mnie mullah w środku gorącego dnia przypadającego w najgorętszym okresie roku Ramadanu; o braku śmieci na ulicach; o bezpieczeństwie; o braku pogoni za mamoną i wiecznego wyścigu szczurów; o tolerancji; o narzekaniu obywateli na władzę nie różniącym się znacznie od naszego; o zbuntowanej młodzieży przeżywającej na co dzień takie same rozterki jak zachodnia młodzież. Podczas opowiadania każdej z tych historii, serce bije mi szybciej a w kącikach oczu pojawia się łza. „Jak w Iranie”, mówiłem podając koleżance z Kuala Lumpur nugatowe cukierki. Takie same jakimi częstowała mnie w Khandovan Yasmin. Męskie grono moich znajomych dziwi się, w jaki sposób mogę twierdzić, że perskie kobiety są najładniejsze na świecie skoro „one takie pozakrywane chodzą. Iran przyjął mnie tak dobrze, że każde wiadomości o możliwym ataku na ten kraj, zacząłem odbierać jak wiadomości o ataku na mnie i na moich bliskich przyjaciół, z którymi nadal jestem w ciągłym kontakcie. To właśnie dzięki Irańczykom, polubiłem internet i uświadomiłem sobie, że znajomości na odległość, potrafią być jednak trwałe. Czytając artykuł jednego z polskich polityków, miałem ochotę zarezerwować drogi bilet na samolot z Chin i osobiście, spłaszczyć mu nos. Zamiast tego, zdecydowałem się zamienić negatywną energię w pozytywną i spisać wykute na pamięć przez ciągłe opowiadanie historie w książce, którą właśnie trzymasz w dłoniach.
„I co teraz ze mną zrobisz, Diable?”, wypowiedziałem na głos, po polsku słysząc trzask klamki i skrzypienie otwierających się drzwi. Odwróciłem wzrok w stronę siwego funkcjonariusza i..... struchlałem. 
- Niestety, nie możesz opuścić Iranu bez filiżanki perskiego czaju. Powiedział wesołym głosem stawiając na biurku tackę z wysokimi, kominowatymi szklankami. - Zapamiętaj ten smak, dodał. – Ten rytuał, nad którym sumiennie pracowaliśmy przez tysiące lat, to duma i nieodłączny element naszego narodu.
Spojrzałem na kilka wirujących po dnie szklanki czarnych fusów, układających się w kształt przypominający strzałkę wskazującą ten sam kierunek co wiszący na mojej szyi Faravahar. 
Niestety, to już koniec. Przeczytaliście ostatni odcinek książki o ludziach, serdecznych i przyjacielskich nie dla własnej korzyści, tylko tak po prostu - bo tak trzeba. Przy okazji dowiedzieliście się o problemach z jakimi borykają się, przede wszystkim, młodzi ludzie w Iranie i jak sobie z nimi radzą. Mamy nadzieję, że lektura tej książki przyniosła Wam wiele radości i wywołała czasami chwile refleksji. Może przekonała Was, że nie taki diabeł straszny!?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz