Falanglandia, czyli obcokrajowcy w Tajlandii.


Falang zamiast dzień dobry w sklepie. Czy w Tajlandii panuje rasizm?


Boczna ulica w średniej wielkości tajskim mieście - zwykłe przejście z jednego miejsca na drugie, dociera do nas wyraźnie słyszalne, wypowiedziane w nieco pogardliwy sposób, wręcz wykrzyknięte z charakterystycznym zaciągnięciem końcówki w górę, falang. Zakupy w sklepie poza miejscem turystycznym. - Dzień dobry, mówię - Falang!Słyszę. Posiłek w ulicznej knajpcę - falang!, Falang idzie, falang zamawia, falang przyszedł! Któż to taki ten falang?
 
Falang to nic innego jak obcokrajowiec. Słowo najprawdopodobniej wywodzi się ze słowa Frank, przy pomocy którego, Azjaci we wczesnym średniowieczu, określali mieszkańca Europy Zachodniej. Dlatego, nie wszyscy obcokrajowcy to falandzy. Malezyjczycy to Malezyjczycy, Chińczycy to Chińczycy, Birmańczycy to Birmańczycy. Falang to taka osoba, która nie wygląda na (wschodnio-)Azjatę - np. mieszkaniec Bliskiego Wschodu, Europejczyk, Nigeryjczyk, Amerykanin, czy.... tropikalna gruszka. Owoce guavy były, bowiem wprowadzone na tajski rynek przez portugalskich falangów i właśnie po nich odziedziczyły swoją nazwę. Skoro już o jedzeniu mowa, to zwykły kartofel, po tajsku nazywa się man falang, kolendra siewna to phak chi falang, a guma do żucia to mak falang. W końcu trzeba jakoś rozróżnić pomiędzy "własnym" a "obcym". Tajowie żują betla (mak), przy którego pierwszej próbie przegryzienia, przeciętnemu posiadaczowi białych pośladków, oczy wyskakują na wierzch. Falang ma swojego betla - mniej wyrazistego w smaku, mniej pikantnego - ot, takiego zwykłego spe(a)rminta, ale mordką kręci i tak w taki sam sposób. Ale na nazwie spe(a)rmint, nie tylko można sobie język połamać, ale też i łatwo o jej niejednoznaczne przekręcenie.


Tajowie gumę do żucia zrywają z palmy, obcokrajowcy - z półek 711 czy Tesco, ale mordką kręcą tak samo. Betel dla falangów to zatem mak falang.


Początkowo, będąc w Tajlandii czułem się trochę jak Dzwonnik z Notre Damme, stygmatyk, czy chodzący stół z powyłamywanymi nogami, promieniujący innością, której nikt nie stara się w żaden sposób zamaskować łatką poprawności politycznej. Ba! Nawet gdyby przez przypadek udało nam się zapomnieć, że nie urodziliśmy się w Azji, Tajowie będą pierwsi by sprowadzić nas spowrotem na ziemię.


 

Obraźliwe? I tak i nie - zależy w jakich okolicznościach wypowiedziane. Tajski to język tonalny, więc czasami, zwykłe powitanie, może wydać się nam krzykiem i wprawić w zakłopotanie, że zrobiliśmy coś nie tak. I choć słowo falang brzmi nieco jak wypowiadane przez falangów w pogardliwy sposób nigga, przeważnie spełnia jedynie funkcję oznajmującą. Normalka, o ile za rzecz normalną można uznać gdy w polskim sklepie, Murzyn, zamiast dzień dobry, usłyszy "Murzyn!", ale Tajowie po prostu tak mają. Wystarczy przyzwyczaić się do ekspresyjności Azjatów, którzy bez żadnych ogródek i pytań potrafią wyciągnąć telefony komórkowe i zacząć dziwnym przybyszom z zachodu robić zdjęcia. Poprawność polityczna w życiu codziennym? Po co? Od dziecka uczy się nas by nie pokazywać palcem, ale zauważanie jest rzeczą naturalną. Czemu mamy więc udawać, że nic nie zauważyliśmy? Idzie sobie ulicą ładna dziewczyna to czemu nie zauważyć i nie gwizdnąć? Po co udawać, że to co ładne jest nie ładne?  - Czemu się tak gapisz? - Bo ładna - No ale ty to robisz w taki ostentacyjny sposób - No bo to jak w muzeum, ładne rzeczy są po to by je oglądać. Nic z tego. Nas uczą, że kultura wymaga by na widok kształtnych piersi na plaży, wzrok pokierować w stronę majtek ratownika. I stąd, między innymi rodzą się problemy typu jak tu zagadać, albo dlaczego on/ona się do mnie nie odzywa. Czy zrobiłem coś nie tak? Tego nigdy się nie dowiem, bo przecież poprawność polityczna nakazuje przemilczenie. I dlatego lubię Azjatów.... nawet Tajów czy Wietnamczyków - jak coś się podoba to powiedzą, jak coś nie pasuje to walną z grubej rury i bez ogródek. Azja to biznes, w biznesie, choć etykietki i marketing odgrywają ważną rolę, nie ma miejsca na uprzedzenia.

Prym pod względem otwartości zauważania wiodą chyba Chiny, w których nadal daje się bez żadnych problemów znaleźć miejsca niezadeptane przez Białopośladkowców. Tyle, że w Chinach obcokrajowiec uważany jest za idiotę.... ale takiego idiotę do dopieszczenia; taką maskotkę - Chińczykom nie mieści się w głowie jak, nie znając języka, z pośladków takiego białoskórego nie ostaną się jeno dwie kostki. Wszyscy rzucają się od razu na pomoc. A w Tajlandii?

Falandzy tak się w "Krainie Uśmiechów" zadomowili, że Tajowie, na codzień mijają się na ulicy z białopośladkowcami różnych kategorii, różnych ras i różnych wyznań. Są do nich przyzwyczajeni, potrafią doprawić im właściwe etykietki, poszufladkować. Bez problemu rozróżnią Turka od Norwega. Mimo wszystko, nie próbują udawać, że ich nie zauważają. Rasizm? Według zachodnich standardów tak; obiektywnie - po prostu, najzwyklejsze w świecie zauważanie. Podobnie jak w reszcie Azji, obcokrajowiec kojarzy się z siłą i mocą. Siła i moc to pieniądze - pierwszorzędna wartość Azjatów. W końcu, biała skóra jest przecież biała bo falandzy używają więcej monet i plastikowych kart, a te, jak wiadomo, potrafią zedrzeć więcej "skażonego" przez słońce naskórka niż papierowe banknoty. Nie ważne czy Tajowie postrzegać nas będą jak bankomat czy uznają, że nic nie da się z nas wyciągnąć. Stereotypy często bywają silniejsze niż rzeczywistość, więc różnica zawsze będzie podkreślana. Czy posiadanie białej skóry w Tajlandii jest zaletą czy wadą? Z jednej strony, ciężko jest się wmieszać w tłum, ciężko przejść przez ulicę bez przyciągania wzroku. W dzielnicach "rozrywkowych", to białopośladkowcy przyciągną pierwsze uśmiechy ulicznych spacerowiczek, wielkich mamasanów i chłopców z prawie naturalnymi piersiami, których nie powstydziłaby się Kasia Figura 30 lat temu. Nie da się również wejść za darmo do atrakcji turystycznej. Są osobne ceny, łącznie z darmowym wstępem, dla Tajów i osobne, przeważnie minimum 10 razy wyższe, dla falangów. Falang napotka też ogromne utrudnienia przy zakupie samochodu lub choćby nawet jednoślada i próbie rejestracji go na swoje nazwisko. Założenie firmy? Na nazwisko tajskiego wspólnika. Kupno ziemi - to samo - wielu starszych panów wykorzystuje znajomość zaufanych Tajek. Z drugiej strony, Tajlandia, oprócz geriarturystyki i seksturystyki, słynie również z turystyki kosmetycznej. Za zachodnią cenę uśmiechu Hollywood, można w Tajlandii zafundować nowe uzębienie całej rodzinie. Kremy, szampony, perfumy? Kilka razy tańsze niż na zachodzie. Tubka samoopalacza? Samo co? Pięć minut w solarium? Mało słońca na zewnątrz? No, ale na zewnątrz z gołym tyłkiem nie wyskoczymy. Z drugiej strony, po co wyskakiwać od razu z gołym tyłkiem. Idealne, wg. Azjatów pośladki, mają świecić, oświecać, wręcz oślepiać. Może nawet w takiej bardzo zachodniej obecnie Tajlandii jest zatem rynkowa nisza do zapełnienia - oczywiście wyłącznie dla falangów i na potrzeby falangów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz