Gapowe się płaci!


Po przekroczeniu granicy, prawie zawsze wydaję nieco więcej pieniędzy niż pozwala mi na to mój budżet. Nowy kraj to nie tylko inna kultura, język i widoki za oknem. To także inne produkty w sklepach i zupełnie nowy rynek. Oprócz tego, że na targach mam pecha do osób, które rzucają przeważnie ceny wymyślone na poczekaniu i trochę czasu zajmuje mi targowanie, zawsze, na samym początku pobytu staram się spróbować możliwie jak najwięcej by później wiedzieć co dobre, a co nie. Większe niż normalne wydatki, nazywam "gapowym".

Podczas pierwszych dni pobytu w Wietnamie, przytrafiło mi się bardzo nietypowe gapowe. W Hai Phong, wybrałem się do jednego z lokali by napić się mocnej, czarnej, niesłodzonej kawy i skorzystać przy okazji z WiFi. Wietnamska kawa jest tak mocna, że pije się ją bardzo powoli i stratą czasu byłoby picie jej patrząc jedynie ile zostało do spodu filiżanki.
 

Po znalezieniu odpowiedniego lokalu, najzwyczajniej w świecie, podszedłem do kontuaru, zapytałem o cenę (20.000 dongów - 1 usd), wyciągnąłem dwa banknoty poszedłem do stolika. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kelnerka przyniosła mi zamówioną kawę...... i 40.000 dongów reszty. Lekko skonsternowany, zastanawiałem się czy reklamować czy nie. Po kilku łykach czarnej ambrozji, doszło jednak do mnie, że...... jednym z dwóch banknotów, które wręczyłem pani za barem nie było 10.000 dongów, tylko 50.000 dongów. Na ladzie położyłem więc 60.000 dongów, więc reszta się jak najbardziej zgadzała (60 - 20 = 40). Po prostu, chyba przez nastrojowo przyciemnione światło, w głupi sposób, pomyliły mi się dwa podobne do siebie banknoty - obydwa plastikowe, w podobnym kolorze i rozmiarze. Gdyby nie uczciwość pani w kasie, za zwykłą kawę, wartą niecałego dolara, zapłaciłbym 3 dolary. Tyle kosztuje filiżanka espresso w Chinach. W Wietnamie, gdzie kawa jest tak powszechna, że dostępna nawet na ulicy za 5.000 dongów, taka cena jest nie do przyjęcia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz