"Kiedy rozum zaśnie, kiedy pójdzie spać,
To jest pora właśnie by się bać [...]"
Budka Suflera.
Wstać a obudzić się to dwie różne rzeczy. Wczesne poranki to nie moja pora dnia.
Co Ty do cholery robisz? Dom mi chcesz spalić? Odwróciłem wzrok w prawo. Nie miałem pojęcia o co jej chodziło. Stała w progu kuchni i się wydzierała. Chwilę później, doskoczyła do mnie jak lampart i skutecznie wyrwała czajnik.
A przecież chciałem dobrze. Zawsze przynosiła mi kawę do łóżka. Tym razem, to ja obudziłem się pierwszy. Chciałem się odwdzięczyć. Po cichutku, wymknąłem się z pokoju, zszedłem na dół, nalałem wodę do czajnika, postawiłem na kuchencę i włączyłem gaz.
Zrozumiałem dopiero kiedy na dobre się rozbudziłem. Usprawiedliwiłem się. Mimo to, nadal się wydzierała. "Czajnika elektrycznego nie stawia się na kuchencę gazowej!" W sumie to miała rację.
O tym, że wstać z łóżka a obudzić się to dwie różne rzeczy, przekonałem się po raz kolejny w Indonezji. Przy okazji, przez zupełny przypadek, na własne oczy, mogłem sprawdzić, że podpalona zapałka wrzucona do baku, faktycznie gaśnie.
Kiedy po pierwszych dwóch dniach, moja prowizoryczna, elektryczna grzałka do wody, z nieznanych przyczyn, wybuchła, dostałem bardziej solidny sprzęt - kuchenkę zasilaną paliwem rakietowym, zwanym potocznie naftą. Prosty, niezawodny i, z pozoru bezpieczny, mechanizm, który nie miał prawa się popsuć ani spowodować pożaru. Podobna z budowy do lampy naftowej. Na dole zbiorniczek z paliwem; po środku, zabezpieczenia i metalowe tuneliki z bawełnianymi sznureczkami; na samej górze, miejsce na garnki. Żeby odpalić, trzeba przekręcić gałkę tak żeby wysunąć do góry sznureczki. Następnie, zwilżyć kawałek drewienka naftą ze zbiorniczka, podpalić go i zbliżyć do każdego ze sznureczków. Nie ma prawa się nic popsuć. Co najwyżej, jeśli nie jest szczelna można się troszeczkę podwędzić.
Jeśli trzeci raz powtórzy się wpadka z kuchenką podczas robienia kawy, będę miał stuprocentową pewność, że moje demony próbują mnie podpalić.
Otworzyłem oczy. Wstawać, nie wstawać? Słońce już świeciło. Sąsiedzi na dobre hałasowali. Która godzina? Nie ważne - najpierw kawa. Dźwignąłem się z materaca i rozerwany pomiędzy słodkim snem a rzeczywistością, poczłapałem do kuchni. Wziąłem kawałek bambusa, zanurzyłem w zbiorniczku z naftą, podpaliłem i włożyłem....... z powrotem do nafty. Dochodzące ze zbiorniczka "Pssssssst", obudziło mnie lepiej niż kawa. "O, jednak gaśnie", pomyślałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz