Konkurs na na najbardziej nietrafioną suwenirę z podróży.



Kojarzycie miniaturki Wieży Eiffla z wyrytym gdzieś na spodzie napisem Made in Singapore sprzedawane na Champs d'Elysees przez handlarzy różnych nacji z całego Świata? Albo koszulki w stylu My sister was in New York and all I got is this T-shirt? A może i Wam udało przywieźć komuś z podróży perfumy z bezcłówki lub coś innego, zupełnie nietrafionego?
Ponieważ od miesiąca siedzę w miejscu i wszystko wskazuje na to, że dalej ruszę się dopiero po Świętach Bożego Narodzenia, zapraszam do wzięcia udziału w konkursie na najbardziej nietrafioną suwenirę z podróży. Konkurs trwa do dnia 29 listopada 2011 roku.
 
Co trzeba zrobić? 

1. Zapoznać się z regulaminem.
2. Dokończyć zdanie: "Kochanie, przywiozłem/am Ci......", dopisując maksymalnie 10 słów.
3. Wysłać dokończone zdanie e-mailem na adres: mprzybylski1986@wp.pl
Do zdobywców dwóch pierwszych miejsc, trafią bardzo chińskie pamiątki z Chin.
Przy okazji konkursu, postanowiłem sobie zindeksować moje suweniry. Z oczywistych przyczyn, zbyt wielu rzeczy nie mogę ze sobą zabierać bo zamiast autostopu, podróżowałbym w zaprzęgu, stopniowo po drodze dodawanych wielbłądów. Ewentualnie, musiałbym wyposażyć się po drodzę w jakąś przyczepkę i machać tylko na samochody z hakiem. Dlatego, z każdego niemal kraju postanowiłem wziąć, przede wszystkim, wspomnienia (i zdjęcia :-P), a jeśli chodzi o rzeczy materialne, postawiłem tylko na takie, które łatwo przewieźć i budzą mocne skojarzenia.

_______________________________________________________________


UKRAINA

Przez Ukrainę w tym roku tylko przejeżdżałem, więc nie miałem w tym roku czasu pojawić się choćby na chwilę na żadnym targu. Nie napotkałem również tym razem nic szczególnego, co warto byłoby ze sobą dalej nieść. Nawet drobne hrywny, które zostały mi luzem w portfelu, gdzieś się zawieruszyły.

RUMUNIA

Rumunia jest w Unii Europejskiej więc zawsze można tam z łatwością wrócić na zasadzie małego weekendowego wypadu za miasto. Zabrałem więc sobie stamtąd tylko jedną rzecz.

Wodo i ognioodporna rumuńska Leia. 
 
BUŁGARIA

Tegoroczny przejazd przez ten kraj, wolałbym raczej zapomnieć.
 
TURCJA
 
Chociaż kraj jest bardzo ciekawy i zróżnicowany, wywiozłem z niego dokładnie tyle rzeczy, ile do niego przywiozłem. Nic zresztą nie przebije mojej tureckiej pamiątki, którą dostałem na jednej z wymian we Francji.


Oko proroka - turecki amulet, który można spotkać wszędzie tam, gdzie się pokieruje wzrok, od roku przyczepiony jest do mojego rzemyczka na lewym nadgarstku. Nie wiem czy faktycznie odpędza złe uroki czy nie, ale wszyscy lubią go dotykać i ciężko go zgubić :-D.

IRAK


Kilka banknotów 1000-dinarowych o rudo-pomarańczowym kolorze. Ostatnio, gdy próbowałem przełączyć się na polski numer, wygrzebałem również iracką kartę SIM. Karta pre-paid, okazuje się działać w roamingu. Niestety, ostatnie dinary poszły na kilka smsów w Pakistanie więc można uznać ją za nieaktywną.
IRAN

Do tej pory, z całej podróży, Iran wspominam najlepiej. Może dlatego, jeden z suwenirów, zostanie mi na całe życie. 


Standardowo - trochę drobnych.


Muszelka, którą dostałem w Bushehr od znajomej nauczycielki języka angielskiego w jednym z prywatnych instytutów. 


Opijający mnie z kawy i ostatni w kolejce do pracy Stefan, który odkąd poznaliśmy się nad Morzem Kaspijskim w Iranie, nadal nie może określić swojej tożsamości narodowej.


Szpanerska komórka z perską czcionką, którą dostałem od Shervina w Shiraz kilka godzin po tym jak jeden cwaniaczek na motorku wyrwał mi mój poprzedni telefon.


Blizna na kostce.

Blizna powstała w wyniku zwarcia....... gorącej i twardej rury wydechowej motoru, mieciutkiego od słońca asfaltu i skóry, która niestety poszła z dymem odsłaniając coś białego i jakieś kolorowe kabelki. Moja stopa była w tej kanapce "wkładką". Na szczęście, przechodnie, którzy widzięli zdarzenie, szybko zareagowali i w ciągu niespełna dwóch minut, ściągnęli ze mnie i z mojego kierowcy motor. Choć z początku, wyglądało to niezbyt ciekawie, trzeba przyznać, że przyzwoicie się zagoiło, prawda?

PAKISTAN

Miałem przez chwilę kilka wartych uwagi gadżetów, ale zbytnio mi ciążyły. Nie udało mi się zabrać nawet najdrobniejszego banknotu. Wszystkie pakistańskie pieniądze, które przy sobie miałem, łącznie z tymi odłożonymi jako suweniry, wydałem na KKH. Ponieważ na odcinku, który mi zajął niecały tydzień, nie było żadnego bankomatu, cudem udało mi się przekroczyć granicę z Chinami. Gdyby nie pomoc dwóch panów z Austrii, którzy mnie przewieźli, zmuszony byłbym chyba do osiedlenia się na którymś ze stoków gór Karakorum i założenia własnej plantacji....... kapusty. Mimo wszystko, gdy wjechałem do Chin, byłem goły i wesoły a do najbliższego bankomatu miałem kilkaset kilometrów. Została mi jednak skromna, miedziana rupia.


Rupia pakistanska.

W Pakistanie większość osób posiada broń. Kałasznikow w gospodarstwie domowym jest tutaj znacznie bardziej powszechny niż pralka automatyczna. Z oczywistych przyczyn, nie mogłem wziąć czołgu, karabinu czy chociażby skromnej beretty. Miałem jednak okazję postrzelać z osławionego AK-47. Łuska, którą sobie zachowałem, dziś robi mi za doniczkę. Niestety, pociski są małego kalibru więc długie łodygi do nich nie pasują. Kwiatki trzeba zatem wymieniać średnio co dwa dni.


Doniczka.

HONG KONG

Choć przez chwilę zastanawiałem się jak ukradkiem rozebrać, a potem zmieścić do plecaka kilkudziesięciopiętrową siedzibę Bank of China, w ostatniej chwili, zmieniłem zdanie i zabrałem ze sobą tylko plastikowy banknot 10 dolarów hongkońskich, którego hongkończycy nienawidzą (no, to mają jeden mniej) i, jak się później okazało, dodatkowo kilka monet.


Plastikowa dycha i kilka drobnych monet.
 CHINY

Gdybym chciał zabrać ze sobą wszystko, co dostałem w Chinach, musiałbym zorganizować sobie mały kontener.Jak na razie, jadą ze mną:


Karta Joker, znaleziona, w bardzo nieciekawym i beznadziejnie się przedstawiającym momencie. Choć znalezienie karty do gry w Chinach nie jest bardzo trudne, zawsze mogłem natrafić na dwójkę, waleta czy damę. Joker, jednak, trochę mnie podbudował psychicznie i wszystko nabrało spowrotem kolorów.


Zazwyczaj mało aktywny Stefan, oczywiście okazał się pierwszy do podrywania lasek o wschodnioazjatyckiej urodzie. Wystarczyło, że na południu Chin, zniknął mi z pola widzenia na jeden dzień i od tamtej pory, w drodze, towarzyszy mi jego nowa miłość. Ciekawe jak długo z nim wytrzyma. 


Kotek na czerwonej nitce. Czerwony ma podobno przynieść szczęście, a kotek, pieniądze. Dostałem go od...... fajnie wygląda, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz