Sposób na: kolejkowanie po indonezyjsku.


Wyraz "kolejka" w Indonezji jest jedynie skrótem myśleniowym dla zbiorowego oczekiwania.


Stanie w kolejce to hobby i jeden ze sportów narodowych Brytyjczyków. Jest nawet czasownik "queue", który po przetłumaczeniu na język polski brzmi niezręcznie. Czy lubimy, kolejkować czy nie, kolejka ma to do siebie, że jej wagony są ustawione jeden za drugim. Inaczej by się wykoleiła Widząc moją pierwszą indonezyjską kolejkę, w ambasadzie w Kuala Lumpur, zastanawiałem się, jak mogą wyglądać pociągi w tym kraju. Łapiąc pierwszy kolejostop na Jawie, przekonałem się, że nie jest najgorzej. Ba - nawet o czasie przyjeżdżają, dowożą bezpiecznie na miejsce i nie da się w nich umrzeć ani z głodu, ani z nudy. 

W Kuala Lumpur czułem się nieco niezręcznie:
 
- Ej, ja byłem pierwszy. - Nie, bo ja.- To co? Ja mam dłuższe ręce. 
 

W Jakarcie było już lepiej. Na kolejkę do metrobusu, Transjakarta, znalazłem sposób "automatyczny". Żeby ani nie tamować, ani nie zostać zmiażdżonym, opierałem się między napierającymi z tyłu torsami i biustami a człapiącymi powoli z przodu plecami i podkurczałem nogi. Działało. Jak darmowe lekcje latania.
 

W miarę doskonalenia techniki, trzeba przejść na tryb "manualny". Okazją ku ćwiczeniom był telefon od zaprzyjaźnionej siostry Vitaliany - Franciszkanki częstującej mnie co jakiś czas kawą z kafetiery i sycylijskimi czekoladkami. Jedna z sióstr obudziła się z gorączką i krwiopluciem. Pożyczyłem motocykl i ruszyłem do zakonu nie wiedząc za bardzo po co tam tak na prawdę jechałem. Karetka? Nie na Flores. Jak mi wcześniej powiedziano "Jak karetka jedzie, to znaczy, że ktoś umarł" - pokrzepiające.  Łamiąc wszystkie przepisy kolejkowania na światłach, pozwoliłem sobie złamać jeszcze jeden i załatwić przez telefon coś na czterech kołach. Kto to, bowiem, widział by dwie kobiety w habitach na motorku wieźć?
 

Szpital. Całkiem nowoczesny. Kilkanaście budynków rozproszonych po wielkim placu. Rejestracja - chaos na tle jakiejś dziwnej maszyny do wydawania numerków z czytnikiem laserowym. Nie potrafiliśmy obsłużyć. Ustawiliśmy się za innymi pacjentami. Poruszających się w stronę wycięć w okienkach w im tylko samym znanym tempie. Po dziesięciu minutach, doszliśmy do wniosku, że nie tędy droga. Próba przepchnięcia się do przodu zakończyła się kręceniem nosami i pomrukami innych. Siostrzyczka zaczęła narzekać na upał i zaduch. Trzeba jak najszybciej, pomyślałem. Chęć pomocy nie altruistyczna, tylko jak najbardziej zadaniowa. Ot tak, wkurzyłem się, że trafiłem w kolejne miejsce, w którym nie da się nic załatwić. Wróć. Jak to nie da? Wszystko się da. Są okienka. Skoro za okienkami są osoby, są i drzwi. Na szczęście, nikt nie pomyślał o tym żeby ustawić się w kolejcę do drzwi. Bingo! "Przepraszam, ta dziewczyna chyba ma gruźlicę. Można prosić o lekarza?" O dziwo, pani w rejestracji, nie zrobiła mi kazania o konsekwencjach braku numerka tylko wyciągnęła telefon i już po chwili przyszedł Pan doktor z pielęgniarką i wózkiem inwalidzkim. Przez cały galimatias, zapomnięliśmy siostrzyczkę wpisać na listę pacjentów. Szybka wizyta w gabinecie. Szybko musi się ten habit ściągać bo czekając nie zdążyłem nawet wypalić całego papierosa.

- Co to? 
-Leki
- Paracetamol i chlorochinina? Czyli co? Malaria?
- No chyba tak
- Jak to "chyba". Zrobili ci jakieś badania? 
- Nie, tak tylko pan doktor sobie oglądał i pytał. 


Druga wizyta w gabinecie. Kolejka. Jak przedstawiciel handlowy, uśmiechając się do czekających "Ja tylko na chwilkę". Zapukałem, otworzyłem drzwi, "możemy być następni?" Znów zadziałało. W międzyczasie, zadzwoniłem do lekarza z Sumatry, który jest moim znajomym i poprosiłem o informacje jakie badania trzeba zrobić w kierunku gruźlicy i malarii, co było nie było, w bardzo rzadkich przypadkach może objawić się podobnie. Dobrze zrobiliśmy. Rozmowa z lekarzem opierała się na "chyba""może", "można prosić o?". Na szczęście był bardzo pomocny bo każdą prośbę, kwitował "dobrze". W końcu, szpital to miejsce gdzie się pracuje a nie uczy. Pacjent, który nie wie czego chce? Bezczelność. Brak pracy domowej. Pała. Na szczęście, RTG, pobranie krwi i wymazu z wydzieliny, czy czegoś tam kleistego, poszły już szybko. Konsultacja z lekrzem załatwiona znów "na przedstawiciela handlowego". Na wyniki kiślu nie musięliśmy nawet czekać - zdjęcie, według lekarza nie wyglądało za ciekawie a dziewczyna przyznała się, że miała gruźlicę wcześniej i przestała brać leki. Izolatka? Gdzie tam? Nowe leki - tym razem nie na malarię i powrót do zakonu.
 
Po jakimś czasie, wezwanie do szpitala po odbiór wyników ostatniego badania. 100% pewność zasmuciła hipohondryczną siostrę Vitalianę. Za to, wypracowaliśmy, przećwiczyliśmy i zapamiętaliśmy kolejny sposób na kolejkowanie po indonezyjsku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz