Świąteczna tortura w 500 odsłonach.

Karpik, pierożki, kutia, makiełki, kompocik z suszonych owoców z goździkami - niebo w gębie. Święta to taki czas, kiedy pomimo trzaskającego mrozu i wiejącego prosto w oczy śniegu za oknem, przez kilka dni, i tak, czujemy się jakby był środek lata. Już na samą myśl o zbliżającym się Bożym Narodzeniu jest kolorowo radośnie i wesoło. Znikają wszystkie konflikty i niesnacki - ochota na nerwy jakoś nagle wszystkim przechodzi i są jacyś tacy bardziej weseli, pobudzeni i uśmiechnięci.

Pan Whyett: Mam płytę z piosenkami świątecznymi. Skopiować Ci?
Ja: Po angielsku czy po chińsku?
Pan Whyett: Po angielsku. Co rok, czeka na grudzień. 
Ja: A mogę zobaczyć listę? Hmmmm...... to ja poproszę kopię - tylko bez Last Christmas.
Pan Whyett: Dlaczego? 
Ja: Bo to jest jedyna piosenka "świąteczna", której nie lubię. W ogóle mi nie pasuje do Świąt. 
Lisa [ironiczno-współczującym tonem]: Oj, chyba chodzi o dziewczynę
Ja: Nie - tylko, całkiem poważnie o to, że u nas, puszczają ją co 20 minut na każdej stacji radiowej już od początku grudnia. 

Ten utwór nie jest nawet kolędą - nie ma ani jednego motywu religijnego albo kulturowego a tytułowy Christmas, pojawia się jedynie w tytule i w refrenie. Tak na prawdę, traktuje ona o kimś, komu w środku grudnia przyszła pora na amory i oddał serce komuś innemu, który mu dzień później prezent zwrócił bez podania powodu. Darczyńcy jest bardzo smutno - możliwe, że jest hipohondrykiem i właśnie dowiedział się, że ma jakiś poważniejszy problem zdrowotny. Obiecuje, że w tym roku da je komuś innemu (mądrze robi - w ważnych sprawach, lepiej zasięgnąć porad kilku specjalistów).

Nie ma co się jednak czepiać liryków ani próbować je w żaden sposób interpretować - jest melodyjnie, jest nieco romantycznie, jest tanecznie - sama w sobie, piosenka wcale nie jest zła. Powiedziałbym nawet, że jest to wzorowy popowy numer. Problem tylko w tym, że leci ona w kółko tak, że co roku, w grudniu, słysząc ją po raz kolejny (..... i kolejny..... i kolejny ...... i jeszcze raz, co tam..... i znowu...... wiadomości ...... jeszcze raz), miałem wrażenie, że utknąłem w dniu jakiegoś śmiesznie nazywającego się gryzonia.

Jak to możliwe, że utwór Wham, stał się niemal jedną z ikon nieodłącznie kojarzonych ze Świętami Bożego Narodzenia, choć ma z nimi tyle wspólnego co "Wstań, powiedz nie jesteś sam" z Powstaniem Warszawskim? Tego nie wie nikt. Możliwe, że okres Świąteczny pokrywa się z porą godową kosmitów, którzy przy użyciu tajnych urządzeń w swoich wypasionych latających spodkach bez filiżanek, parząc się radośnie w rytm Last Christmas, zakłócają fale wszystkich polskich radiostacji właśnie tą piosenką. No bo przecież jakby puszczanie w kółko jednej ścieżki przez większość didżejów było zamierzone, ktoś by się wcześniej czy później połapał, że coś jest nie halo :-). Niezależnie jaką by teorię spisku przyjąć, twardym, niezbitym faktem jest, że piosenka, w ciągu 27 lat od czasu gdy pierwszy raz trafiła w eter (1984), doczekała się już blisko 500 coverów - każdy chyba choć raz słyszał wykonanie Cascady, ale niekoniecznie wszyscy znają aranżację Abby, Coldplay'a, Crazy Froga czy Smerfów. Powstała nawet strona www.last-christmas.com, zbierająca wszystkie informacje związane z utworem. Mimo, że w Jukeju, skąd utwór pochodzi, nigdy nie wdrapał się na pierwsze miejsce żadnej listy przebojów, udało się sprzedać ponad milion jego kopii. Zastanawiające jest, że sukcesu George'a Michaela nie chcą powtórzyć Ricky Martin czy Christina Aguilera. A może, po prostu zwlekają w oczekiwaniu na właściwy moment?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz