Tak, tak, nie i ADHD.


Podczas mojego tygodniowego wolontariatu w katolickiej misji w Trapeang Sala, w okolicach Phnom Penh, kilka razy zdarzyło mi się zagrać w badmintona. Chłopcy i bracia bez problemu, mogliby zasilić szeregi reprezentacji dowolnego kraju..... znaczy się, dowolnej firmy wynajmującej powierzchnię reklamową na koszulkach sportowców.
 
Jednego popołudnia, podczas grzecznego i cierpliwego oczekiwania na swoją kolej, próbując zająć czymś na dłużej niż 5 sekund chłopca z ADHD, wpadło mi w oko ciekawe drzewo z owocami przypominającymi skrzyżowanie tamaryndu, fasoli i baranich odchodów.

Z początku myślałem, że to tamarynd, tylko kształt listków i wielkość owoców mi jakoś nie pasowały. Zerwałem po jednym - dla siebie i dla Ontruna. Po upewnieniu się u jednego z mentalnie sprawnych chłopców czy to jest jadalne, zabrałem się za degustację. Z bliska, wyglądało to trochę jak okrągła paczka cukierków Halls. W środku były takie pojedyncze owocowe landrynki z płaską pestką - każdy, jakby, osobno zapakowany. Żywica smakowała nieco tamaryndowato, trochę herbacianie i delikatnie gorzkawo. Słowem, smakowało mi. Przez tą gorycz, która w owocach kojarzy mi się z cyjankiem, czy jakimiś morfinopodobnymi substancjami, zapytałem jeszcze kilka osób.


Tamarynd, fasola i baranie odchody w jednym?


Wszyscy, zgodnie powiedzieli "jadalne, na pewno jadalne". Do czasu kiedy jeden z braci zwrócił mi stanowczą uwagę by nie jeść zbyt dużo bo owoc jest niejadalny, zdążyłem już wszamać pół "tubki". Chociaż miałem smaka na połknięcie drugiego pół, wolałem sobie wziąć do serca uwagę zakonnika. Z drugiej strony, takim "tak, tak, NIE", nie tylko można sobie apetytu narobić, ale jeszcze wrzodów się, post factum, nabawić.

Na szczęście, Ontrun, przez całe 15-minut akcji, bezskutecznie próbował dobrać się do środka. Tym sposobem, przez przypadek, wpadł mi w rękę potencjalny lek na ADHD.


Potencjalny lek na ADHD. Naturalne landrynki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz