CZĘŚĆ CZWARTA

CZĘŚĆ CZWARTA: MORZE, KTÓRE JEST JEZIOREM.

NIMA – INFORMATYK, MARZYCIEL, SETTARE – NAUCZYCIELKA, FARIBA – STUDENTKA FIZKI

Dżungla w Iranie? Dziwnie się czułem jadąc z mieszkającym i pracującym jako informatyk w Ardabil Nimą, Mateuszem – innym podróżnikiem z Polski, Setareh – 40-letnią nauczycielką z podstawówki i Faribą – studentką fizyki, na „wyprawę” do dżungli. Nigdy nie przepadałem za gęstwinami tropikalnych lasów. Z drugiej strony, Iran nie leży w strefie tropikalnej. Co prawda, przed wyjazdem, Nima zwrócił się do mnie i Mateusza: „Chciałbym zostać podróżnikiem. Tak jak Wy chłopaki, jeździć po świecie z plecakiem”. Brzmiało poważnie. Do czasu, aż szykując się do „wyprawy”, Nima nakupił pięć wielkich toreb jedzenia. Kobiety przytaszczyły jeszcze wielki dywan i przybory kuchenne. Dopiero jak wyszliśmy ze zbiorowej taksówki (Irańskie taksówki działają na zasadzi minibusów. Można zdecydować się na prywatny przejazd. Można też próbować zaoszczędzić. Zarówno na krótkich, jak i na długich dystansach, taksówkarz poczeka na komplet pasażerów zanim ruszy w trasę), napotkany przypadkiem przechodzień uświadomił mi, że perskie słowo oznaczające las, przypomina brzmieniem angielskie „jungle”. Większość Irańczyków właśnie w ten sposób nazywa las. „Ciekawe czy nic nie zniknie”, myślałem zostawiając plecak u rodziny mieszkającej nieopodal miejsca, do którego się udawaliśmy. Mając w głowie wizję pływania, zostawiłem w nim wszystko co wartościowe – łącznie z dokumentami. Strumień z wodą płynącą między drzewami. Ufając zapewnieniom kierowcy, który wiózł mnie z Iraku do Orumiyeh, pozwoliłem sobie złamać kolejną podróżniczą zasadę przezorności. „Ze strumyka”, zdziwił się Nima? „Co Cię nie zabije to Cię wzmocni”, odpowiedziałem. Żadnych problemów żołądkowych od początku, do końca mojego pobytu w Iranie nie miałem. Udeptaną leśną ścieżką, udaliśmy się na polankę. „My lubimy pikniki”, powiedziała Setare, której imię w języku Farsi, tłumaczy się jako „gwiazda”. „No, nareszcie mogę się tego pozbyć. Ufff.... gorąco”, dodała, zdejmując kolorową chustę z głowy i zajmując miejsce na dywanie. Czyli nie jechaliśmy na żadną wyprawę do dżungli. Jechaliśmy na piknik w lesie. Wyciągając tygielek do gotowania wody, Nima prosił mnie i Mateusza by nauczyć go jak być samowystarczalnym. „Najpierw musisz rzucić palenie”, odpowiedział Mateusz. W Iranie, przy cenie papierosów kształtującej się pomiędzy 0.5 a 1 dolarem, palenie jest bardziej popularne niż picie piwa w Czechach. Zasiedliśmy do wspólnego posiłku.

- Coca-cola? Co tutaj robi coca-cola? Przecież to amerykańska marka. Przecież obowiązuje obopólne embargo na handel z USA. Czegoś tu nie rozumiem.


- Przyjrzyj się czcionce. To nie jest oryginalna Coca-Cola, odpowiedział Nima. Przyjrzałem się, spróbowałem. Po jednej stronie etykietki, jak wół, stało Coca-Cola. Po drugiej, napis czcionką perską (Pismo perskie, określane często pismem persko-arabskim, oparte jest na piśmie arabskim. Do oryginalnego, arabskiego zestawu znaków, dodane są dodatkowo cztery. Irańczycy są bardzo wyczuleni na przymiotnik „arabski”.). W smaku nie wyczułem żadnych różnic pomiędzy Coca-Colą zachodnią.
- Patrz, tu jest napis. Czytaj zawsze co drobną czcionką piszą, zwróciła mi uwagę Settateh na dopisek „Made in Islamic Republic of Iran” na dole butelki znajdujące się obok znaczka „halal” (dozwolone do spożycia dla Muzułmanów).
- Nasza, polska Coca-Cola też jest produkowana w Polsce. Smak jest taki sam. Projekt butelki, oprócz perskich napisów też. Ciekawi mnie czy produkt jest na licencji czy nie. A jeśli tak to, kłóci mi się to i to bardzo z irańskimi sankcjami na handel z USA. Outsourcing produkcji, rozumiem, ale nadal, zyski trafiałyby do amerykańskiej korporacji.
- Podróba, powiedziała Settare. W Iranie chciałbyś oryginalną colę pić?
- Został mi rok studiów. Jak tylko skończę, wyjadę z Iranu. – zmienił temat Nima przyglądając się skaczącym w szklance bąbelkom i odpalając kolejnego papierosa. - Chcę podróżować, chcę zobaczyć inne kraje. Chcę doświadczyć jak to jest mieszkać w prostych warunkach. Moi przodkowie byli nomadami. Teraz żyjemy w domu z atrium, jedzenie kupujemy w sklepach. Albo w restauracjach. Zawsze ktoś nam coś podaje. Wystarczy mieć trochę pieniędzy i...
- Albo wyjechać, zgodził się Mateusz.
- Ale trzeba mieć paszport, dodałem.
- Paszport nie jest problemem.
- Czyli byłeś już w wojsku? Nie – zostałem zwolniony z obowiązku pełnienia służby wojskowej nawet podczas wojny ze względu na moją otyłość. Kto by mnie tam na polu bitwy chciał. Zresztą, w mundur bym się nie zmieścił.


- Czyli jest możliwość uniknięcia poboru?
- Najwięcej osób próbuje powołać się na stan zdrowia. Jedynaki nie muszą również iść do wojska. Jeśli jesteś jedynym dzieckiem, do wojska nie pójdziesz. Chyba, że chcesz.
- A co jeśli Ci się brat, albo siostra urodzi.
- To się upomną o Ciebie. Chyba, że będzie to siostra; Ty będziesz jedynym synem, a Twój ojciec będzie miał więcej niż 60 lat. Rodzinne uwarunkowania zakładają jeszcze posiadanie trzech braci, którzy mają już uregulowany stosunek do służby wojskowej. Można też udowodnić konieczność opieki nad chorym członkiem rodziny, ale wtedy, co rok trzeba donosić dokumentację, że stan chorego się nie zmienia. Podobnie mają naukowcy, lekarze i pracownicy instytucji rządowych oraz firm działających na rzecz wojska. Obowiązkiem każdego Irańczyka jest chronić swój kraj. Dwa lata służby wojskowej to powszechny obowiązek. Niestety, to dwa lata wyjęte z życia. Ale da się tego uniknąć mając głowę na karku i trochę wyobraźni.
Rzeka. Zimna rzeka. „Lubicie pływać, chłopaki?”, zapytała Settareh. Zanim wskoczyliśmy do wody, Mateusz chciał upewnić się czy aby na pewno nie obowiązuje frak; ewentualnie smoking.
- Mogę tak w samych majtkach sobie wskoczyć?
- Wy jesteście obcokrajowcami.
- Ale tam są ludzie. Przecież tutaj nie można na ulicy nosić nawet krótkich spodenek.
- Ale to nie ulica.
- Na pewno nikt się nie obrazi?
- Myślisz, że ktoś się obrazi? To patrz, powiedziała Settare rozbierając się do.... bikini. – Przywiozłam sobie w zeszłym roku z Tajlandii. Zdziwiony?
Tylko Nima został w spodniach i koszulce. Ku mojemu zdziwieniu, po jakimś czasie, dołączyła do nas również ubrana w długie spodnie, trencz i czarną chustę Fariba. Milcząca przez cały czas dziewczyna, która swój szacunek do tradycji wyrażała nie tylko poprzez strój, ale i zrośnięte nad nosem brwi.
Tuż zanim zebraliśmy się do powrotu, Nima zawołał nas wszystkich na znajdujący się nieopodal rzeki kamień.
- Zrobimy sobie zdjęcie grupowe, ale najpierw.... najpierw, mój film.
- Jaki film? Zapytałem
- Amatorski. Nic profesjonalnego. Nima wyciągnął lustrzankę Fujifilm, którą przełączył na filmowanie. – Chciałbym zebrać wypowiedzi obcokrajowców na temat Iranu. Na temat ich stereotypu przed odwiedzeniem naszego kraju i przeżyć na miejscu. Wszyscy wiemy jaką opinię na świecie ma Iran. Chciałbym wiedzieć czy ta opinia się zmienia czy też nie. A jeśli się zmienia, chciałbym pokazać ten film światu i przyciągnąć tutaj wielu zagranicznych turystów.
Wywiad zaczął Mateusz, opowiadając jakie problemy miał po wjeździe do Iranu i jakie było jego zdziwienie, kiedy każdy, którego spotkał, sam z siebie, zaoferował bezinteresowną pomoc. Pozwoliłem sobie wykorzystać fakt, że byłem w Iranie dłużej niż on i był to jego pierwszy raz w kraju muzułmańskim i, zanim zacząłem opowiadać o swoich przeżyciach, ścisnąłem jego dłoń mówiąc: „Witamy na Bliskim Wschodzie”.
Zdjęcie. Settareh wzięła nóż, objęła mnie i, robiąc minę przypominającą Pirata z Karaiba, przystawiła mi do gardła śmiejąc się: „Zrób mu takie – wrzuci na facebooka i powie znajomym, że porwała go irańska terrorystka w bikini”.


Dzień pełen zaskoczeń zwieńczyły pierwsze słowa Fariby, praktycznie wyszeptane mi na ucho w taki sposób, by nikt inny nie słyszał. „Mówiłeś, że chcesz jechać na pustynię. Jak będziesz w okolicach Yazd, odezwij się do mnie. Pojadę z Tobą.” 

KSIĘGOWY Z WIELKIM SERCEM I GŁOWĄ NA KARKU

Nocny autostop zadziałał bardzo dobrze. Udało mi się zajechać aż do Rashd. Nocleg pod namiotem, obok posterunku policji w picnic parku, prysznic (niektóre irańskie picnic parki mają publiczne łazienki, toalety a nawet „stoiska” z gniazdkami i darmowym prądem). Po śniadaniu, policzyłem pieniądze. Z 20 dolarów pozyskanych w zamian za udzielenie mojej karty Visa w Orumiyeh, zostało mi ok. pięć dolarów w rialach. „Mogłem wymienić w Tabriz”, pomyślałem. W Iranie, choć niektórzy sprzedawcy towarów luksusowych godzą się na przyjęcie „twardej waluty, dolary na nic się przydają podczas zakupów codziennych. Pojawia się problem ile gotówki ze sobą zabrać. Najrozsądniejszą odpowiedzią jest – tyle, ile trzeba, plus jakąś rezerwę – pozyskanie pieniędzy zza granicy jest bardzo trudne. Nie ma co liczyć na bankomaty, czeki podróżne, transfery pieniężne czy przelewy bankowe. Miesiąc to również dużo czasu. Niezależnie od budżetu, wymiana całej zagranicznej waluty może skończyć się problemami logistycznymi – Riale są duże i.... jest ich dużo. Najwyższy nominał to 100.000 riali (10.000 tomanów), co, podczas mojego pobytu w Iranie równe było kwocie nieco wyższej niż 10 dolarów. Ze względu na niskie ceny, jednak tak wysokie nominały mogą się okazać nieprzydatne. 100 dolarów, po rozmienieniu na drobne, lecz maksymalnie wysokie by w każdym miejscu były przyjęte, to mała cegiełka pieniędzy. Jak może wyglądać 1.000? Przyszła pora wymienić pieniądze. Najlepiej w banku, albo znaleźć cinkciarza. Chodziłem po ulicy i pytałem różnych osób. Wszyscy kierowali mnie do banku i próbowali wsadzić w taksówkę. Wszyscy, oprócz wysokiego i szczupłego mężczyzny z siwą brodą i siwymi włosami o przeszywającym i inteligentnym wzroku, bijącym spod krzaczastych brwi. Zaczynając każde angielskie słowo od „E”, zamiast kierować mnie do banku, zaprosił mnie do swojego biura.
- Tutaj mogę wymienić pieniądze?
- Pieniądze nie, pieniędzmi się nie przejmuj. Tutaj możesz się napić. Napiliśmy się, zamieniliśmy parę słów.  – Ja mam bardzo dużo pracy. Cieszę się, jednak, że przyszedłeś. Ale muszę wracać do obowiązków. Powiedz, czy potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Nie – muszę tylko znaleźć bank by wymienić pieniądze.
- Nie mogę Cię zawieźć. Przepraszam Cię, ale mogę Ci dać trochę riali. Ile potrzebujesz?
- Za 10 dolarów.
- Trzymaj, nie musisz mi dawać.
- Nie. Nie przyjmuję pieniędzy. Mam. Chcę tylko wymienić.
- Ja dolarów też nie chcę. Po co mi? A Tobie riale się przydadzą. Licytacja trwała kilka minut. Skończyło się na potwierdzeniu przysłowia „Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. A, że nikogo, oprócz nas w biurze nie było, nikt nie skorzystał. Mężczyzna wyszedł ze mną na ulicę, zawołał taksówkę, zapłacił kierowcy za kurs i zlecił dowiezienie do banku. Po drodze, zmieniłem plan. Poprosiłem o zawiezienie mnie na drogę w kierunku Langerud – trasy biegnącej wzdłuż północnego wybrzeża Morza Kaspijskiego.

Pooyan – Biotechnolog z wykształcenia, językoznawca i poliglota z zamiłowania, nauczyciel języka angielskiego z zawodu, BUNTOWNIK Z PRZEKONANIA i.... napaleniec.

„Devo andare a trovare un mio amico nell’ospedale” – mówiąc po włosku, elegancko ubrany Pooyan, prowadzący nowiutkiego Peugeota Parsa, od razu zrobił na mnie wrażenie osoby nietuzinkowej.
- Angielski, rosyjski, niemiecki – rozumiem. Ale skąd Ci przyszedł pomysł na włoski? To piękny język. Ale niszowy. Z pragmatycznego punktu widzenia, nie opłaca się go uczyć bo mówi się w nim tylko we Włoszech.
- Jak powiedziałeś, to jest piękny język. Od kiedy go po raz pierwszy usłyszałem, spodobał mi się. Poza tym, jest spokrewniony z naszym językiem, a jeszcze bliżej z angielskim, więc nauczenie się włoskiego to tylko kwestia niewielkiego wysiłku i odrobiny motywacji. Wiesz. Ja jestem… jakby to powiedzieć…. lingofilem. Wiesz – pedofil lubi dzieci; zoofil zwierzątka a lingofil języki. Ja uwielbiam języki. Studiowałem coś, co mnie, tak na prawdę, nie interesowało. Wiesz, że włoski, angielski i Farsi mają wiele wspólnych słów? Domyślam się, że jak przysiądziesz, w polskim również je znajdziesz. Na przykład, angielski „paradise”, czy włoski „paradiso”, wywodzi się od perskiego „paradish”. Albo „tiger” – w Farsi brzmi „tigrish”. Nie wspomnę już o czysto Proto-Indo-Europejskich słowach jak „matka”, „trzy”, „brat”, „imię”. Wiele można by wymieniać.  Teoretycznie, jestem inżynierem biotechnologii, ale w językach jestem zakochany. Nie chcę pracować w moim zawodzie. A jak Ty się włoskiego nauczyłeś?
- Tak na prawdę to mamy podobne zainteresowania. Też uważam, że łatwo się nauczyć języków, które są podobne do siebie. Gdybym się nieco wysilił, zacząłbym mówić po persku. Już niektóre rzezy rozumiem tylko dlatego, że słyszę je na co dzień. Ale żadnej książki nie otwierałem.
- Ale dlaczego włoski? Powiedziałeś, że to niszowy język i nie ma zastosowania poza Włochami.  
- Moja motywacja była głupia. Przeczytałem Ojca Chrzestnego. Miałem 16 lat. Spodobały mi się włoskie wstawki. Chciałem nauczyć się włoskiego ale nie chciałem uczyć się z podręcznika na kursie trwającym w nieskończoność. Wyszukałem oferty kursów językowych. Zbyt wiele kosztowały by naciągać rodziców. Pojechałem do Włoch i znalazłem pracę. Później kręciłem się przez jakiś czas między Włochami a Polską.
- A angielski?
- Podobnie. Tyle, że angielski mi się nigdy nie podobał. Bardziej użytkowo do niego podchodziłem. Tak się złożyło, że po maturze, wyjechałem do Wielkiej Brytanii.
- Wy w Europie macie szczęście. Macie Azadi (Azadi w Farsi oznacza wolność). Możecie jechać gdzie chcecie. My tak nie możemy.
- Wiem, paszport trzeba mieć.
- Ja mam paszport. Od czasu do czasu podróżuję. Ale po prostu widzę, że Wam na zachodzie przychodzi to znacznie łatwiej. Nawet w Rosji, mimo, że nie jest to państwo typowo zachodnie. Byłem w Rosji wiele razy. I pewnie jeszcze kilka razy wrócę. Podobało mi się. Bardzo mi się podobało. Ale co z tego? Chciałbym by było dobrze również tutaj, w moim kraju. To jest mój dom. To jest Persja.
- To Persja w końcu czy Iran?
- Persja. Iran swoje początki bierze w Starożytnej Persji. Moim zdaniem, powinni przywrócić starą nazwę kraju a nie trwać przy tej beznadziejnej.
- Iran?
- Islamska Republika Iranu. No kto na taki pomysł wpadł?
- Khomeini? W końcu wykorzystał religię żeby zjednoczyć naród.
- Jaką religię? Czyją religię? Religię Arabów. Nie moją. Nie Persów.  Toż to Islam jest nam narzucony. Nie mamy wyboru.
- Czyli nie jesteś wierzący?
- Nienawidzę religii. Nienawidzę Islamu. Człowieku, oni nam takie pranie mózg tym robią, że sobie nawet nie wyobrażasz. Nawet na politechnice, musiałem studiować Koran. Koran w szkole, Koran na ulicy, Koran z minaretów. Koran na śniadanie, obiad i kolację. Koran mam wszędzie. Jestem nim osaczony. W domu i mojej prywatnej głowię, wolę od Koranu odpocząć.
- Ale Twoi rodzice…?
- Myślisz, że mój ojciec wierzy? Że moja matka wierzy? Że moje siostry wierzą? Jeszcze raz Ci mówię, nie jesteśmy Muzułmanami. Nie jesteśmy Arabami. Jesteśmy Persami. – Głos Pooyana nagle nabrał porywczości zmieszanej z dumą.
- Urodziłeś się jako...
- Jako Muzułmanin. I na tym się skończyło. No – może jeszcze po drodze miałem nauki koraniczne w szkołach. Ale to wszystko – nie miałem nic wspólnego z religią. Jako dziecko, w meczecie byłem może ze trzy, cztery razy. Sam z siebie nie poszedłem ani razu. Mam to szczęście, że urodziłem się w normalnie rozumującej rodzinie i nikt mnie do meczetu nie posyłał.
- Ale spójrz na Iran. Jest bezpiecznie. Jest Azadi – ale w domu. Nie na ulicy.
- Żartujesz? Azadi w Iranie?
- W każdym mieście jest skwer Khomeiniego i skwer Azadi (plac wolności). - Pozwoliłem sobie zażartować żeby rozluźnić atmosferę rozmowy. Podróżowałem po krajach Arabskich i zawsze, spotykałem się z ciepłym przyjęciem. Nigdy nie było mi obojętne napiętnowanie Islamu na Zachodzie. Dlatego, tonem wypowiedzi Pooyana, poczułem się obrażony. Nie chciałem prowokować kłótni na tle religijno-etnicznym; tle, na którego najłatwiej maluje się krwią.
- Ale zauważyłeś, że te skwery są okrągłe? (W większości miast, główne adresy zapisane są po persku i po angielsku. Poprzedzony nazwą „Square” w Iranie jest, w istocie określeniem ronda z pomnikiem po środku. Bardziej, zatem pasowałoby słowo „circus”, gdyż „square”, oznacza „kwadrat”, „kwadratowy”). Pooyan, w inteligentny sposób, podłapał żart.
- Zauważyłem, że w domu wszystko wolno Wam robić.
- Nie wolno. Wiesz jaki mamy problem z alkoholem? Z narkotykami? Z dziewczynami? Jeśli spacerujesz z dziewczyną, która nie jest Twoją żoną, matką albo siostrą w mieście, możesz być pewien, że wylegitymuje Was policja religijna. Jeśli znajdą Was w domu czy gdziekolwiek indziej, w sytuacji prywatnej – chłosta i kara śmierci. No, chyba, że weźmiecie ślub. Ale jak tu taki Pan Ahmed ma wziąć ślub skoro nie ma uregulowanego stosunku do służby wojskowej? Zostaje chłosta i liczenie na wyrozumiałość sądu. Upraszczając – między nami, mężczyznami. Nie można w naszym kraju przespać się z dziewczyną.
- Chcesz powiedzieć, że Azadi (wolność) dla Was to możliwość upicia się, wypalenia trawki i uprawianie seksu sobie na ulicy?
- Ty cały czas czegoś nie rozumiesz.
- Nie rozumiem buntu niektórych osób. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie powinniśmy się kłócić. Co powiesz na zabawę? Możesz załatwić whiskey?
- Wieczorem, tak.
- Haszysz?
- Mam znajomego.
- I coś tylko dla mnie. Tylko nie śmiej się, ani nie myśl sobie o mnie źle, ale potrzebuję koleżankę na noc.
- Nie w moim domu – mieszkam z rodzicami, ale.... Ty do czegoś zmierzasz. 
- Nie. Chcę się zabawić. Sam widzisz, że wszystko da się załatwić.
- Ale jak Cię złapią. Wy macie wolność. Możecie te rzeczy robić bez żadnych ograniczeń.
- Wy też, pod warunkiem, że w domu je robicie.
- Jest jeszcze inna  kwestia – skostnienie umysłów starszych osób i zdrajców, którzy poparli Rewolucję. Moi rodzice są wolnomyślicielami. Moi rodzice mają otwarte umysły. Chcesz to możemy napić się wieczorem wina. Nie włoskiego wina, ale wina. I to produkowanego w Iranie – perskiego wina. (Z okolic miasta Shiraz, pochodzi niegdyś bardzo dobrze znane i cieszące się renomą wino Shirazi. Obecnie, społeczności Chrześcijańskie, wyłączone są z artykułów dotyczących produkcji i spożycia wina, zarówno do celów eucharystycznych, jak i własnych. Mimo iż Iran nie produkuje wina na masową skalę, perskie wino, ze względu na ograniczony nakład uchodzi za rarytas. Niektórzy zachodni producenci zdali sobie sprawę z jego statusu jako towaru luksusowego i wykwintnego i oferują wino produkowane.... ze szczepów winogron pochodzących z prowincji Fars).
- A skostniałe umysły innych starszych nam nie będą w tym przeszkadzać?
- W piciu wina, niekoniecznie. Ale w spotkaniach z kobietami tak. Wystarczy, że komuś się to nie spodoba. Wystarczy donos żeby wpakować nas w problemy. Wszystko też zależy od rodziny drugiej osoby. Jak już mówiłem. Moi rodzice mają otwarte umysły. Ale duża część społeczeństwa jest bardzo konserwatywna w tych kwestiach. Jeśli nawet nie, to jeśli mają córkę to stają się konserwatywni wobec niej. Mój kolega niedoszłym teściom się nie spodobał. Rodzina dowiedziała się, że nie jest dziewicą ale nic nie powiedzieli. Do czasu aż jednego dnia nie wróciła do domu. Wezwali policję. Chłopak siedzi w areszcie. Czeka na kolejny proces z zarzutami o gwałt. Rodzina kazała córce zeznawać przeciw niemu. Nie chciałbyś tak pewnie skończyć.
- Nie chciałbym, ale u nas też takie rzeczy się zdarzają.
- Ale tutaj musisz uważać. Robiąc to z dziewczyną, musisz pamiętać, że robisz to z jej matką, ojcem i całą jej rodziną. Ona zawsze będzie ograniczona przez rodzinę. Jak ma gdzieś prawo i religię, to pewnie będzie myśleć o rodzinie. Nie ma wolnego wyboru.  I przez to dochodzi do paradoksów.
- Na przykład?
- Wiesz – dziewictwo jest bardzo istotną kwestią w naszej kulturze. To znaczy – nie dla mnie. Nie dla moich kolegów. Nawet nie dla moich rodziców. Ale mamy niektórych moich znajomych chciałyby mieć synowe, które są dziewicami. Rodzina drugiej strony zawsze będzie się starać znaleźć dobrego kandydata dla córki. Mając córkę, która nie jest dziewicą, zaczynają ją postrzegać jako niepełnosprawną. W ten sposób dochodzi do tego, że lekarze świetnie zarabiają na operacjach odnowienia błony dziewiczej i aborcjach. Rozumiesz? Dziecko nie przyjdzie na świat dlatego, że dziewczyna boi się konekwencji przyznania i dba o życie swoje i chłopaka, którego kocha. Nie zdziw się też jak znajdziesz się sam na sam z jakąś irańską pięknością i ta, zaproponuje Ci seks analny. Freud pisał, że to dewiacja. Ale u nas jest ona na porządku dziennym. W końcu jesteśmy ludźmi, ale prawo i narzucona nam kultura zapomina o instynktach także i seksualnych, zakładając na siłę każdemu niewidzialny pas cnoty.
- No to dlaczego się nie ożenić?
- To też nie jest łatwe. Żeby się ożenić, rodziny muszą wyrazić na to zgodę. Muszą się znać i lubić. Wiesz – jesteśmy ludźmi. Pochodzimy od szympansów. Za czasów człowieka prehistorycznego było łatwo. Samiec dawał samicy przez głowę maczugą i ciągnął ją za włosy do jaskini. Teraz też, w większości kultur, to mężczyzna musi się starać o kobietę. W Europie, kwiatki przynosicie dziewczynom. Wiem bo byłem. A u nas? U nas, jeśli mamy możliwość wyboru, prosimy mamę. Jak to brzmi. Maaaaamooooo – załatw mi tą dziewczynę.
- To jak spędzają czas młodzi Irańczycy?
- Mało czasu tu byłeś?
- Na razie za mało żeby mieć pełny obraz. Do tej pory, Iran, wydał mi się bardziej wyluzowany, ale i bardziej zbuntowany niż Turcja.
- Na dyskoteki nie chodzimy.
Herbaciarnia. Drewniany, otwarty boks z małym, perskim dywanikiem i galianem (fajką wodną) po środku. Rozmowy o wszystkim. Nie wiem dlaczego, ale te wieczory będą mi się kojarzyć nie z filozofią, nie z literaturą, nie z muzyką, ale z.... nosami. O kulturze i historii, mogę sobie poczytać wszędzie. O nosach, aż tyle się jeszcze nie nasłuchałem. Ja miałem kiedyś kompleks na punkcie mojego świńskiego, małego, zadartego nosa. Okazuje się, że Irańczycy – głównie Persowie, posiadający dobrze zbudowane, szerokie i długie nosy, również ich nie lubią. (Iran zamieszkuje kilka grup etnicznych, m.in. Persowie, Azerowie, Armeńczycy, Kurdowie, Beloczi, Pasztuni, Arabowie, Turkmeni). 
Plaża. Część, na której znajduje się ratownik. „Michał – widzisz tą kotarę? To jest podział pomiędzy kobietami i mężczyznami. I co? Jesteśmy ludźmi czy nie? Skoro jesteśmy ludźmi to dlaczego nie możemy się z innymi ludźmi kąpać w morzu?”. Przysiedliśmy w innej, dzikiej części nabrzeża.
- Widzisz? W Hidżabach muszą pływać
- Ale faceci w majtkach samych.
Mimo to, amatorów morskiej kąpieli, przejeżdżający co chwilę terenowym autem patrol policji, za pomocą megafonu, starał się przegonić z wody.  Jednak, mundurowi, ani razu się nie zatrzymali. Nikogo nie złapali, do nikogo nie strzelali. Po prostu, przejeżdżali, zatrzymywali się, krzyczeli i jechali dalej.
- Pooyan, co oni krzyczą?
- Że jak nie wyjdą z wody, zostaną aresztowani.

Zakupy w supermarkecie. W zamian za kilka dni gościny ze strony Pooyana, jego rodziców i siostry – Tiny, obiecałem, że przygotuję włoskie danie. Wybór padł na penne alla panna e....
- Co jeszcze potrzebujesz, Michał?
- Marijuana? Powiedział wysokim, przypominającym helowy, głosem kolega Pooyana, pokazując schowaną w dłoni, zawiniętą w folię, miękką brązowo-czarną kostkę i przyjmując napięty uśmiechem na twarzy z wyłupiastymi oczami, do bólu przypominającej Beavisa z kreskówki Beavis and Butthead.
- O cholera! Złapałem się za głowę.
- Co?
- Nic, nic.... potrzebuję mięso.
- Jakiekolwiek mięso.
- Wie.... znaczy się tą, no..... coś co nie jest.... znaczy się jest.... może być kurczak.
Powiedziałem, szepcząc Pooyanowi na ucho, że potrzebuję wieprzowinę. Pooyan powtórzył koledze. Na szczęście, śmiech nie wzbudził w nikim żadnych podejrzeń, że moglibyśmy być pod wpływem czegoś haram (Haram – zabronione dla muzułmanów. Haram nie odnosi się tylko do jedzenia i picia {np. wieprzowina, alkohol, krew}, ale i do czynów). Nie byliśmy. Ale podobno wystarczy tylko słowo...
Kuchnia. Tina – 20-letnia siostra Pooyana. Posiadaczka największych, najgłębszych, najczarniejszych, najbardziej szklistych i najpiękniejszych oczu jakie w życiu widziałem, wróciła ze szkoły zrzucając od razu chustę z głowy. „Nienawidzę tej szmaty, wykrzyknęła”.


Ach, te czarne oczy...

- Pomóc Ci w czymś? Weszła do kuchni.
- Trenczu też nie lubisz? Jeszcze tak skąpo ubranej jej w domu przy rodzicach wcześniej nie widziałem.
- Gorąco jest. Pomóc Ci w czymś?
Talerze przyszły na stół. Oczekiwanie na werdykt. Kuchnia perska jest bardzo zróżnicowana i wyjątkowo smaczna. Kuchnia włoska też, ale w moim wykonaniu, niestety, nie trafia do każdego podniebienia. Do tego, składnikowa improwizorka. Miały być „penne alla panna e prosciutto” – wyszły, „penne alla panna e pollo”, nazwane przez Tinę „Panasonic”. Kiedyś opatentuję tą wymyśloną w Iranie, idealnie komponującą się z czerwonym wytrawnym, perskim winem Shirazi, recepturę.

Czytaj dalej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz