CZĘŚĆ PIĄTA: DOMOWE OGNISKA ZIMNYCH BLOKOWISK
MEYSAM
– KIEROWCA, OJCIEC DZIECIOM.
W miejscu, w którym kończą się rajskie
krajobrazy Jeziora Kaspijskiego (Morze Kaspijskie nie łączy się z żadnym
oceanem. Mimo to jest duże, słone, pofalowane i nazywane... morzem) i droga
odbija na południe by, przez wysokie, postrzępione góry dotrzeć do Teheranu,
jaskrawe odcienie błękitu i zieleni, ustępują miejsca szarzyźnie. Kiedy
kierowca, który wcześniej pokazał mi kilka zjawiskowych plaż, uraczył obiadem i
herbatą, wysadził mnie na skrzyżowaniu, przez chwilę zacząłem się zastanawiać
czy aby na pewno chcę jechać do Teheranu. Postanowiłem skontemplować dylemat
nad filiżanką kawy. Kawę miałem. Jeszcze z Iraku. Co prawda nie pierwszej
jakości i nie ziarnistą, ale swoją pobudzającą rolę spełniała. Skąd tylko wziąć
filiżankę? O – są. Przydrożne stragany. Kramikarz wziął ode mnie kawę i
własnoręcznie napełnił wielki kubek z napisem w Farsi gorącą wodą z samowara. W
irańskich miastach i wioskach, gorąca woda jest ogólnodostępna. Wystarczy udać
się do jakiegokolwiek ulicznego straganu lub sklepiku i poprosić o skorzystanie
z przywiezionego dawniej z Rosji przez wielkich perskich podróżników samowara
palonego węglem. „Może cukru?”. Pomysłu samotnej kontemplacji nie udało mi się
wprowadzić w życie. Kramikarz postanowił poćwiczyć sobie ze mną łamany
angielski i uraczyć lekcją perskiego. Za to problem się rozwiązał – duże miasto
powinno być kosmopolityczne. Zatem, nie powinno być kłopotu ze „zniknięciem w
tłumie”, czyli czymś czego bardzo potrzebowałem po dwóch tygodniach jazdy
autostopem i ciągłego korzystania z couchsurfingu; dwóch tygodniach podczas,
których poznałem wspaniałych ludzi, lecz nie miałem okazji spędzić ani jednego
dnia w odosobnieniu. Teheran, choć zaludniony, wydał mi się idealnym do tego
celu miejscem.
Po powrocie na drogę, przez długi czas,
mimo dużego natężenia ruchu, nikt się nie zatrzymywał. Kiedy słońce zaczęło
dotykać powoli horyzontu, zacząłem wzrokiem szukać noclegu. Nie zdążyłem,
jednak zejść z drogi. Po około godzinie czekania, na pobocze zjechał stary,
zdezelowany Peugeot 405.
- Karaj, powiedział surowym głosem
kierowca. Spojrzałem na pasażerów. Rodzina. Pomyślałem: „Można spokojnie zaufać
– nie powinno być problemów”. Powiedziałem tylko autostopowe „pool nadaram” i
zająłem miejsce w środku.
- Meysam, bo tak miał na imię kierowca
Peugeota, nie miał ochoty na dalsze rozmowy. Był całkowicie pochłonięty rajdową
jazdą, co chwila trąbiąc, wyprzedzając na trzeciego i gwałtownie hamując przed
zakrętami, po których jazda prosto skończyłaby się pikowaniem w dół stromej
przepaści. Od czasu do czasu, wrzasnął też na płaczące z tyłu dzieci lub
próbującą nawiązać z nim połączenie głosowe żonę. Kiedy zadzwonił telefon,
wydarł się do słuchawki i ze złością, wyjął z niego baterię. Serpentyny.
Poczułem się jak w pralce z nastawioną na maksymalne obroty funkcją wirowania.
Po pokonaniu jednego z zimnych szczytów, w gorącej dolinie, Meysan otworzył
okno i wystawił przez nie dłoń, w której trzymał kilka banknotów o nominale
10.000 rieli (1.000 tomanów). Nie wiem czy chciał przewietrzyć wnętrze
samochodu czy ostentacyjnie kilka chwil wcześniej liczone pieniądze.
Kiedy dojechaliśmy do Karaj leżącego
niecałe 50 kilometrów od Teheranu, odetchnąłem z ulgą: „Ufff, przeżyłem”. Po
drodze, nie raz, żołądek podszedł mi do gardła. Meysan, za wykonanie misji
dowiezienia mnie w jednym kawałku, zażyczył sobie 200.000 rieli. Ja miałem przy
sobie 30.000. Próbowałem wytłumaczyć, że nie zrozumieliśmy się; że jadę
autostopem. Pokazałem mu mapę i nakreśliłem szlaczek przez Polskę, Ukrainę,
Rumunię, Bułgarię, Turcję, Irak do miejsca, w którym się znajdowaliśmy.
Płacisz, albo nie oddam Ci plecaka. Powiedziałem, że zaznaczyłem na samym
początku, że nie miałem pieniędzy. Wyraz twarzy Meysana, jak i ton jego głosu
sprawiał wrażenie jakby za chwilę miał wyjść z siebie i stanąć obok. Mnie,
ogarniał dziwny spokój - mimo nocnej pory i grupki kierowców taksówek, których
czasem nazywam „mafią taksówkarską” zebranej wokół nas i nawołującej do bójki.
Teoretycznie, zrobiło się poważnie. Stwierdziłem, że najlepszą strategią na
uniknięcie konfliktu będzie udawanie głupiutkiej i zagubionej „Sierotki
Marysi”. Jeden z kierowców, próbując opuścić widowisko, szturchnął najpierw
mnie a później Meysana, który od razu odpowiedział mu tym samym. Zaczęła się
szarpanina. Skorzystałem z zamieszania i wyciągnąłem z bagażnika Peugeota mój
plecak. Nie chciałem jednak uciekać dopóki nie wyjaśniliśmy sobie
nieporozumienia. Taksówkarze przestali się przytulać. Meysan zrobił kilka
kroków w moją stronę i wrzasnął: „Pieniądze!”. Wyciągnąłem portfel i wręczyłem
mu moje ostatnie 30.000 riali. „To? To nazywasz pieniędzmi? To są pieniądze.
Patrz!”. Meysad machnął mi przed oczyma banknotem 100.000 riali i cisnął mi
moje trzydzieści tysięcy prosto w twarz. „A teraz nie zawracaj mi głowy”,
wydając odgłosy daniela podczas pory godowej, wsiadł do samochodu i z piskiem
opon ruszył.
MOHAMMAD
– POCIESZYCIEL NA ZAWOŁANIE.
- Cześć, jestem Mohammad. Siedział na
krawężniku. Zaraz za grupką taksówkarzy nadal naśmiewających się to ze mnie, to
z Meysana. Ot tak sobie siedział. Podobno nie widział całego zajścia. Widział,
że zebrało się kilka osób, lecz nie interesowało go po co i dlaczego. „Czasem
lepiej nie wiedzieć”. Starszy mężczyzna z siwymi włosami, sympatycznym wyrazem
twarzy i nienagannym angielskim. Kiedy tylko odjechał Meysan, chciałem iść,
szukać miejsca do spania. Nieporozumienie, jednak, zostawiło mi plamę na
honorze.
- Z jednej strony, powiedziałem zanim
wsiadłem, że nie mam pieniędzy. Z drugiej, facet o mało mnie nie zabił. Z
trzeciej, chciałem w końcu zapłacić, ale on po prostu tym co miałem we mnie rzucił.
- Czasem tak bywa. Wiesz – na co dzień
spotykamy różnych ludzi. Jedni mają takie zdanie, drudzy inne. To powinno być
piękne i zachwycające, ale rodzi nieporozumienia. U nas, w Iranie, nie ma
zwyczaju autostopu za darmo. Zazwyczaj, jeśli ktoś zabiera Cię z drogi będzie
chciał pieniądze. No, chyba, że powiesz wcześniej, że nie masz. Nasza kultura
nakazuje by pomóc w problemach. Może ten człowiek nie zrozumiał Twojego „pool
nadaram”? A może spodziewał się, że mu coś tam dasz i nie wiedział, że masz
przy sobie tylko trzydzieści tysięcy riali? A może, po prostu miał zły dzień i
szukał komu by tu nabić guza? Nie powinieneś się irytować. W końcu, nie
uciekłeś tylko zostałeś. W końcu Ty tu nadal jesteś, a on sobie pojechał.
- Zaraz, a skąd Pan wie, że miałem przy
sobie tylko trzydzieści tysięcy?
- Nie mówiłeś – przepraszam. Mohammad
zaśmiał się lekko. – W każdym razie, nie powinieneś żywić urazy. Mnie też,
szczerze mówiąc jest przykro. Przykro nie dlatego, że ten facet się źle
zachował tylko dlatego, że doszło do nieporozumienia w moim kraju, w Iranie. Na
pewno nie jest to najlepsza reklama. Zwłaszcza, że jesteś tu pierwszy raz,
prawda? Ale Irańczycy to dobrzy ludzie – zobaczysz. Nie zrażaj się.
- Skąd Pan wie, że jestem tutaj pierwszy
raz? I w ogóle, co Pan tutaj robi w środku nocy?
- Czekam na żonę. Ma lot z Kanady. O – tam
jest lotnisko, a stąd dobrze widzę przelatujące samoloty. Przepraszam, muszę
już iść. Życzę miłego pobytu w Iranie. I nie zrażaj się proszę.
RASOUL
– URODZONY W KANADZIE STUDENT.
Rozejrzałem się dookoła. Grupka głośnych
taksówkarzy znikła. Mohammad równieżj jakimś magicznym sposobem, rozpłynął się
w powietrzu. Miałem wrażenie jakby bliżej nieokreślone miejsce znajdujące się
na ciemnej obwodnicy Karaj zamieniło się na chwilę w scenę, na której rozegrane
zostało kilka aktów nowoeczesnej adaptacji moralitetu.
Mimo późnej pory, zdecydowałem się
spróbować przejechać te kilkadziesiąt kilometrów do stolicy kraju. Odnalazłem
drogę. Niemal od razu, zatrzymał się czarny, terenowy samochód. O pieniądzach
za przejazd nie było nawet mowy.
- Cześć. Jestem Rasoul.
- Michał.
- Skąd jesteś?
- Z Polski. A Ty? Świetnie mówisz po
angielsku.
- Jestem Irańczykiem ale urodziłem się i
mieszkam w Kanadzie. Teraz odwiedzam rodzinę.
- Kanada. Czyżby jakiś przypadek?
- Słucham?
- Nie, nic. Czyli masz obywatelstwo
Kanadyjskie? Jeśli mogę zapytać?
- Tak. Podobnie jak moi rodzice tutaj.
- Potrzebujesz w takim przypadku wizę żeby
wjechać do Iranu?
- Nie. Wjeżdżamy na paszportach irańskich.
Moi rodzice urodzili się w Teheranie. Kiedy ja się urodziłem, rodzice
zarejestrowali mnie w obydwu urzędach. Tyle, że w Iranie, teoretycznie,
urodziłem się nie w szpitalu a w domu. Jak dotąd, nie mieliśmy żadnych
problemów, ale czasem przy wyjeździe mamy obawy, że mogą nas zatrzymać w
Iranie.
- Dlaczego?
- Iran nie uznaje podwójnego obywatelstwa.
Dlatego, do rodziny tutaj, przyjeżdżamy na paszporcie irańskim a wracając do
domu, pokazujemy paszport kanadyjski. Czasem zdarzają się sytuacje kiedy
irańskie władze zatrzymują swoich obywateli mieszkających na stałe za granicą i
konfiskuje im obce paszporty.
- Ale, jako Irańczyk mieszkający za
granicą, musisz przyznać, że Iran nie jest taki zły.
- Iran się zmienia. Rząd raz otwiera się,
a raz zamyka na zachód. Za to ludzie są przyjaźni i bardzo tolerancyjni. Prawo
jest surowe, ale nie jest tak, że jak przejdziesz w krótkim rękawku ulicą, od
razu zostaniesz ukamienowany.
- Od razu po Rewolucji, nie można było
nawet nosić koszulek z napisami. - Włączył się ojciec Rasoula. – A teraz?
Popatrz! Nie liczy się co masz napisane na koszulce. Nikt na to nie zwraca
uwagi. Dziewczyny i chłopaki farbują włosy, dziurawią uszy, obwieszają się
młodzieżową biżuterią.
- No właśnie ta biżuteria. – Zauważyłem –
Na północy, widziałem osoby modnie ubrane z wisiorkami w kształcie krzyży.
- Taka moda teraz jest. - Wyjaśnił Rasoul.
– To wszystko moda.
- Co mnie bardziej dziwi to fakt, że mimo
powszechnego stereotypu, czuję się bezpiecznie.
- Jest bezpiecznie i spokojnie. Nie możemy
sobie pozwolić na popełnianie przestępstw bo jest dużo policji. Zresztą, my
lubimy gadać, nawet krzyczeć, ale Irańczycy są zbyt leniwi żeby walczyć. Lubimy
sobie pooglądać przemoc w telewizji ale żeby sami tą przemoc uprawiać to... to
trzeba się podnieść od tego telewizora. Uważaj tylko w Teheranie na snatcherów
(snatcher (j.ang. ) - osoba wyrywająca przedmiot trzymany w ręku i uciekająca w
stronę tłumu) w tłocznych miejscach. A tak w ogóle to gdzie jedziesz po
Teheranie?
- Czyli, jakbyś miał wybór, gdzie wolałbyś
mieszkać? W Iranie, czy w Kanadzie?
- Iran mi się podoba. Ale w Kanadzie się
urodziłem. Tam jest mój dom; tam mam szkołę, znajomych, życie. Tutaj mam tylko
rodzinę, którą od czasu do czasu odwiedzam, ale nie tu jest moje miejsce. Tam
znam zasady. Wiem jak żyć. Tutaj znam język, obyczaje, kulturę, ale mimo
wszystko, nie w tym systemie się wychowałem. Gdzie Ty po Teheranie, tak w
ogóle, planujesz jechać?
- Na pewno na pustynię. Kavir. I jeśli mi
się uda to jeszcze Lut. Ogólnie, kieruję się na wschód, w stronę Pakistanu.
- Pakistanu? Przecież tam Cię odstrzelą.
Będziesz musiał przez Sistan-Beloczystan przejechać a to nie jest
najbezpieczniejsza prowincja. To dziki zachód.
- Już mi to kilka osób mówiło.
- Uważaj tam. Albo lepiej zrezygnuj i nie
jedź. Wszędzie indziej, możesz czuć się bezpiecznie, ale na pograniczu Iranu i
Pakistanu, szanse są takie, że albo dostaniesz kulkę, albo zostaniesz porwany.
- Prawda – Dodał ojciec Rasoula. Wiesz, że
poborowi zostają tam wysyłani za karę, jeśli coś przeskrobali? Nawet żołnierze
nie chcą tam służyć.
- .....
- Jak to się w ogóle stało, że nie masz
pieniędzy?
- Po prostu, wiecie, że w Iranie trzeba
mieć gotówkę i nie akceptują nigdzie dolarów. Nigdzie, oprócz banków i
cinkciarzy. Wymiana na riale wiąże się z noszeniem bardzo dużej ilości
banknotów. Dlatego, na początku wymieniłem niewiele. Jak mi się zaczęły kończyć
pieniądze, byłem w Rashd, ale coś mnie pogoniło do Langerud. Z kolei, w
Langerud, nie było ani banku, który przyjmowałby dolary, ani żadnego
cinkciarza.
- I nic Ci nie zostało?
- Nie, mam. Mam trzydzieści tysięcy riali.
Wystarczy mi na jutrzejsze śniadanie i metro czy tam autobus do znajomego.
- A masz gdzie się zatrzymać w Teheranie?
- Mam znajomego, ale jest zbyt późno
teraz. O tej godzinie, lepiej jak tą noc spędzę w parku.
- Możesz spać u nas. Zabierzemy Cię do
domu.
- Nie, na prawdę dziękuję. Nie chcę robić
problemu. Jestem zmęczony – rozbiję namiot, pójdę od razu spać a jutro,
skoro świt udam się do mojego kolegi.
- Jak chcesz. – Zaraz po wjeździe do
Teheranu, propozycja noclegu u rodziny Rasoula pojawiła się jeszcze
kilkukrotnie. Za każdym razem odmówiłem, planując „szybki nocleg”.
Zatrzymaliśmy się obok dużego parku.
Wysiadłem. Ojciec Rasoula razem ze mną. Stanęliśmy na chodniku zaraz obok
samochodu.
- Na pewno nie chcesz z nami się zabrać?
- Nie, naprawdę dziękuję.
- Może coś potrzebujesz?
- Nie, naprawdę, wyświadczył mi Pan wielką
przysługę, zabierając mnie z tamtego miejsca w środku nocy, bezpiecznie dowożąc
do stolicy i racząc inteligentną rozmową. Cieszę się, że akurat na Was
trafiłem. Dziękuję bardzo.
Ojciec Rasoula kazał mi poczekać. Wszedł
do nocnego supermarketu i kupił mi butelkę wody, czekoladę i opakowanie
daktyli.
- Potrzebujesz energii.
- Dziękuję bardzo. Muszę już iść,
przepraszam i jeszcze raz dziękuję.
- Niech Cię Allah błogosławi.
Ledwo zdążyłem przejść przez ulicę i
postawić stopę na trawniku parku, jak Rasoul dobiegł do mnie zza pleców, złapał
za dłoń i wręczył mi plik banknotów.
- Nie, nie trzeba. Dziękuję.
- Proszę, nalegam. Moi rodzice nalegają.
- Ale ja mam. Tyle, że muszę wymienić, na
prawdę dziękuję.
- Nie ma mowy. Nie przyjmujemy zwrotów.
Ze
zwinnością i szybkością Strusia Pędziwiatra, Rasoul uciekł w stronę samochodu.
Spodobała mi się zabawa w ganianego, ze względu na oddzielającą nas ulicę,
połączona z froggerem. Pobiegłem do Ojca Rasoula. Wymyślając na poczekaniu sto
wymówek i narażając na obrazę związaną z odrzuceniem gościnności, pieniądze
oddałem. Zostawiłem sobie jednak coś cenniejszego – wspomnienie.
UGODOWI
I NAMOLNI POLICJANCI
Park wyglądał nieco dziwnie. Co prawda,
było w nim bardzo dużo ludzi, ale nie widziałem ani jednego namiotu. Znalazłem
zaciemnione miejsce znajdujące się, jednak, dostatecznie blisko posterunku
policji i toalety by w razie nagłej potrzeby móc sprawnie dobiec. Miękka trawa.
Wyjąłem namiot, rozbiłem, rozgościłem się w środku – rozłożyłem karimatę i
przykryłem się śpiworem. Sprawdziłem też czy nie zapomniałem niczego pakując
się w Langerud. Wyjmując wszystkie najważniejsze rzeczy, nagle na podłodze
namiotu zrobił się istny – domowy – bałagan. „Halo!”, „Halo!”. Czyżby nowi
sąsiedzi z osiedla chcieli się przywitać? Pomyślałem.
- Dobry wieczór – wychyliłem głowę z
namiotu i widząc dwóch policjantów wysuwających głowy w stronę wejścia,
rozsunąłem zamek tak by mogli zajrzeć do środka i upewnić się, że nikogo w
środku nie bałamucę.
Policjanci, na migi wytłumaczyli mi, że
powinienem się zwijać. Dotarło do mnie, że brak rozbitych czadorów (Czador w
Farsi oznacza nie tylko damski rodzaj hidżabu, ale i namiot) nie miał nic
wspólnego z inną kulturą mieszkańców Teheranu, tylko park, w którym się
znalazłem, nie był picnic parkiem. Lenistwo i zdrowy rozsądek, podpowiedziały
mi by spróbować sposobu na „Sierotkę Marysię”. Wytłumaczyłem, że namiot już
rozbity, że wszystko na podłodze, że mogli przyjść piętnaście minut wcześniej,
że jestem zmęczony, oczy mi się kleją i chciałbym iść spać. Poprosiłem o
wyjątek. Jeden funkcjonariusz, spojrzał na drugiego. „Nie ma mowy. Tutaj nie
wolno rozbijać namiotów”. Kontynuowałem moje prośby. W końcu, funkcjonariusze
zgodzili się. „Ufff”, odetchnąłem z ulgą, zamykając oczy leżąc jak nadzienie
pomiędzy karimatą a śpiworem. Sielanka nie trwała wiecznie. Godzinę później,
znowu usłyszałem „Hello!”. Po wychyleniu się z namiotu, jednak, tym razem policjant
zapytał „OK?” i podniósł do góry kciuk. Odpowiedziałem, zaspany, tym samym.
Policjant oddalił się... by wrócić za kolejną godzinę. Później znowu. Przez
całą noc, funkcjonariusze kręcili się pomiędzy posterunkiem a moim namiotem po
to by zapytać czy dobrze mi się śpi. Nie spało mi się dobrze.
O
świcie, jeden z policjantów, przyniósł tackę herbaty i kromkę świeżego chleba z
serem. Po posiłku, wytłumaczył, że niedługo idzie do domu i ja też powinienem
się zwinąć. Zrozumiałem – park z zakazem rozbijania namiotów; policjanci
zrobili dla mnie wyjątek od surowego prawa. Choć wolałem jeszcze pospać,
stwierdziłem, że lepiej będzie zniknąć by nie mieli problemów gdy przyjdzie
kolejna zmiana.
SORAYA
– STUDENTKA EKONOMII.
Imię Soraya pochodzi od nazwy skupiska
gwiazd, znajdującego się najbliżej ziemi i, w związku z tym, świecącego
najmocniejszym widocznym gołym okiem światłem. Imię powiązane jest z mocą,
władzą i siłą.
Soraya, niespodziewanie rzuciła blask na
mój nieprzyjemny i niemrawy poranek w Teheranie. Od wczesnej pobudki przed
szóstą rano do momentu kiedy znalazłem się u pod dachem mojego gospodarza –
Mehdiego, głos, który słyszałem w ociężałej ze zmęczenia, niewyspania,
wszechogarniającego hałasu klaksonów ulicy i kakofonii metra, głowie,
powtarzał: kawa, kawa, kawa.
Faktycznie, od momentu wyjazdu z Turcji,
nie piłem porządnej, dobrej kawy. Zanim ruszyłem na poszukiwania cinkciarza,
który wymieniłby mi dolary na riale, postanowiłem rozpieścić swoje podniebienie
mocnym, zdecydowanym smakiem delikatnego w konsystencji espresso z lekką
pianką.... lub chociażby kawy z tygielka – po turecku.
Kawiarnia. Tuż za rogiem ulicy, przy
której mieści się ciasna kawalerka Mehdiego. Wszedłem do środka. Luksusowy
wystrój w stylu Art-Deco z tradycyjnymi, perskimi wpływami. „Oj, będzie drogo –
pomyślałem”. Wśród eleganckich stolików w kolorze hebanu, przeszedłem w stronę
lady, przywitałem się z kelnerką i poprosiłem o menu. Bylem tak niewyspany, że
patrząc na ceny zapisane cyframi perskimi, miałem wrażenie, że oglądam
komiksowe rysunki przedstawiające kwiatki. „Tomany to to czy riale? Za dużo zer
– to ma być pięć tysięcy, czy pięćdziesiąt? Poddaję się, nie potrafię tego
drutu kolczastego ogarnąć. Kupię „nescaffe”, pomyślałęm.
- Może w czymś pomóc? Zapytała widząc moją
konsternację kelnerka.
- Tak, ile kosztuje kawa?
- Jaka kawa?
- Zwykłe, proste espresso bez cukru ani
mleka, odpowiedziałem widząc ekspres.
- Pięć tysięcy tomanów.
- Czyli ile to jest riali?
- Pięćdziesiąt tysięcy riali.
- O… przepraszam, za drogo. Nie mam przy
sobie aż tyle. Mam tylko trzy tysiące tomanów. Przepraszam.
Uśmiechnąłem się, pożegnałem i wyszedłem
na ulicę rozejrzeć się za zestawem kawa w proszku plus samowar. Po minięciu
jednej przecznicy, usłyszałem tupot uderzających w szybkim tempie o chodnik
obcasów. Nie zdążyłem się obrócić by zobaczyć kto biegnie. Złapała mnie za
ramię z siłą jakiej nigdy nie spodziewałbym się po kobiecie. Szczególnie takiej
postury. Soraya - Szczupła kelnerka z chudym nosem, ubrana w ciemne jeansy, czerwony
płaszcz, skrywający czarną, lekko prześwitującą bluzkę ukazującą skrawek niemal
płaskiego dekoltu, oraz czerwoną chustkę w drobne, białe groszki na głowie.
- Chcesz kawy to chodź. Chodź, proszę.
Soraya, zrobiła krok w stronę kawiarni ciągnąc mnie lekko za przedramię.
- Przepraszam, ale mówiłem, że nie mam aż
tyle pieniędzy.
- Chodź i nie przejmuj się pieniędzmi.
Wróciliśmy do eleganckiej kawiarni.
Soraya, przedstawiła mi właściciela – swojego szefa i zniknęła za barem.
Obserwowałem jej ruchy – kiedy sięgała po filiżankę, kiedy szykowała spodek,
łyżeczkę, kostki cukru; kiedy opróżniała kolbę by po chwili przystawić ją pod
młynek i, po napełnieniu, z gracją księżniczki, przystawić ją do ekspresu.
Patrzyłem jak poruszają się jej dłonie gdy starannie ustawiała wszystko na tacy
w kolorze srebra. Przyglądałem się jak, w taneczny sposób, porusza biodrami
podchodząc do mojego stolika; z jakim wdziękiem siada naprzeciw mnie.
Spojrzenie. Głębokie spojrzenie – na przemian inteligentne, ostre i naiwne,
rozmazane. Za to bardzo długie i nieruchome. Chwila ciszy. Kto pierwszy
spasuje? Przez głowę przeszło mi: “Postura anemiczki, ale mimo to, ta kobieta
potrafi się ruszać. Iranki potrafią się poruszać. Potrafią chodzić. Każdy ruch
Iranek to wdzięk, gracja. Może dlatego Iran jest taki zamknięty na zagranicę?
Może chroni swoje kobiety? A może chroni innych przed opętaniem? Może dlatego
zachód tak bardzo chce zająć Iran. Może konflikt irańsko-izraelski czy bogate
złoża ropy nie są prawdziwym powodem, a jedynie wymówką?”. Prawy kącik
szczupłych ust Soraji uniósł się lekko ku górze. Śmiech.
- Przepraszam, dziwna myśl mnie naszła.
Nie mniej, jednak, dziękuję za kawę. Nie spodziewałem się takiej gościnności
tutaj, w Teheranie. Mimo to, od wczoraj, spotyka mnie jedna niespodzianka za
drugą.
- Ile masz lat?
- 27 i nie jestem z Teheranu, tylko z
małej miejscowości w prowincji Fars.
- Ja 25 i też nie jestem z Teheranu, też
jestem z małej miejscowości... tylko nie w prowincji Fars. – Soraya znów
wybuchła śmiechem.
- Nie mogłam od tak po prostu pozwolić Ci
odejść. Coś mi podpowiedziało żeby Cię tutaj ściągnąć spowrotem. Nie wiem
dokładnie co. Pojawiłeś się znikąd i zacząłeś odchodzić donikąd. Jak duch.
Pojawiłeś się i zacząłeś znikać. Tak sobie myślałam. Wiem – dziwne może się Ci
to wydać, ale tak to wyglądało z mojej perspektywy.
- Wcale nie widzę w tym nic dziwnego.
Właściwie to od wczoraj chodzą za mną podobne wrażenia
- Na prawdę nie masz pieniędzy? Mój szef
pytał ile potrzebujesz.
- Mam, ale muszę wymienić. Zostało mi trzy
tysiące tomanów.
- Wiesz gdzie?
- Wiem.
- Wiesz jak poruszać się po Teheranie?
- Wiem. Jest metro. Świetnie rozbudowane
metro. Nawet nie wiedziałem, że wszędzie można się dostać tak szybko i sprawnie
i to za tak niską cenę. Bilet jednorazowy, kosztował mnie, o ile pamiętam, sto
tomanów. Wszystkie mapki świetnie rozrysowane – w prosty i czytelny sposób. W
razie czego, ludzie zawsze pokierują do odpowiedniego pociągu. Zdziwiłem się
tylko, że nie wolno robić zdjęć i policja zwraca mocno uwagę na ten zakaz. Ale
i tak kilka zdjęć udało mi się zebrać. Ale i tak, Teheran mi się nie podoba.
Tłok jak nigdzie indziej, hałas i nic ciekawego – nie obraź się tylko.
- Ja też nie widzę tutaj nic ciekawego,
ale dobrze się tu pracuje Więcej płacą. Jest więcej możliwości. Wiesz, Teheran
to duże miasto. Studiuję też tutaj.
- Co studiujesz?
- Ekonomię. Chciałabym pracować w banku.
- W Iranie?
- Tak, nie chcę wyjeżdżać. To znaczy,
chcę. Chcę zobaczyć jak wygląda świat, jak wygląda Azadi. Ale tutaj mi dobrze.
- Azadi?
- Wolność. Wiesz, tutaj musimy uważać co
robimy, jak się ubieramy, co mówimy. Na Zachodzie tego nie macie. Możecie robić
co chcecie.
- A jak jest z pracą dla kobiet w Iranie?
- Nie jest najlepiej, ale nie jest i
najgorzej. Pracę jaką teraz wykonuję, łatwo znaleźć. Łatwo też zatrudnić się w
banku czy w biurze do podstawowych prac czy obsługi klientów indywidualnych.
Ale żeby trafić wyżej, trzeba mieć znajomości.
- Na kobiety nie patrzą gorzej?
- Wiesz, większość pracodawców to faceci.
Oni wolą otaczać się facetami. Jest jeszcze kwestia kultury. Kobieta powinna
siedzieć w domu, przy garach, tak? Sporo jest osób o takich szowinistycznych
poglądach, ale też sporo tych, którzy normalnie na nas patrzą. Tylko, że
właśnie – wolą zatrudnić faceta. Bo w ciążę nie zajdzie, bo ślubu nie weźmie,
bo zakochany nie wyprowadzi się nagle do innego miasta, bo z facetem nie
nawiąże się relacja emocjonalna. Różne są powody. Według mnie trzeba znaleźć
się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.
- Dokładnie, też tak uważam. Jak się
nazywa ten chleb? Bardzo dobry. Lubię słodkie rzeczy do kawy.
- Fatir. To chleb z Tabriz. Mój szef jest
z Tabriz.
- Jadłem Fatir w Tabriz, ale nie był taki
słodki jak ten. Ten jest wyśmienity. Podoba mi się irański chleb. Zawsze
świeży. Zawsze podany na gorąco
- My mamy kilkanaście rodzajów chleba.
Gdzie nie pojedziesz, zastaniesz inny. Zrobię Ci jeszcze kawy bo widzę, że Ci
smakowała.
- Soraya, to jeden z najlepszych momentów
w moim życiu. Nigdy aż tak nie potrzebowałem kawy. Nigdy aż tak nie tęskniłem.
Jeszcze rano, myślałem sobie, że zwykła kawa w proszku będzie spełnieniem moich
marzeń a tu proszę. Oto, trafiła mi się kawa espresso.
Druga filiżanka kawy, upłynęła nam na
rozmowie o zwykłych, przyziemnych tematach: muzyce, filmie, sposobach spędzania
wolnego czasu, jedzeniu, oraz – oczywiście – miejscach wartych odwiedzenia w
Teheranie. Zawsze byłem zdania, że w wielkich miastach całego świata,
kosmopolitycznie nastawieni ludzie mają bardzo podobne światopoglądy i styl
życia. Nie spodziewałem się tego, jednak, po Iranie. Jedynie czerwona chusta z
białymi plamkami zasłaniająca włosy, zdradzała pochodzenie Soraji.
Teoretycznie, miałem przed sobą młodą kobietę z konserwatywnego, skostniałego i
fundamentalistycznego Iranu. W praktyce, rozmawiałem z przedstawicielką mojego
pokolenia. Słuchającej podobnej muzyki, lubiącej podobne filmy, czytającej
podobne książki i mającej podobne marzenia. Zanim opuściłem lokal, Soraya
przestrzegła mnie jeszcze raz przed Zahedanem leżącym tuż przy granicy z
Pakistanem.
- Uważaj na siebie tam. To Dziki Zachód.
- Raczej Dziki Wschód.
- Zapisz ten numer telefonu. To jest mój
kolega, który tam mieszka. Jest Beludżem (Beludżowie – grupa etniczno-kulturowa
zamieszkująca wschodnie tereny Iranu i południowo-zachodnią część Pakistanu,
określane razem jako Beloczystan). Skontaktuj się z nim. Być może będziesz mógł
zatrzymać się w jego domu. W każdym razie, lepiej być tam kogoś znał.
Spisałem numer. Podziękowałem za kawę i
miło spędzony poranek, który trwał do godziny piętnastej. Zamiast zwiedzać
Teheran, złapałem zielony autobus i przecinając kilka szerokich dwupasmowych
bulwarów udekorowanych zielono-biało-czerwonymi flagami z czerwonym godłem
Iranu, będącym stylizacją napisu Allahu-Akbar, dojechałem do najbliższej
stacji metra i udałem do poleconego mi przez Mehdiego miejsca. Na dużym placu z
fontanną po środku, w okolicy trzy- i czterogwiazdkowych hoteli, trzymający
w dłoniach ogromne pliki banknotów cinkciarze, od razu wiedzieli o co mi
chodzi. „Dollar, Sir?”. „Rial”.
Do Mehdiego wróciłem wieczorem. Po około
godzinie rozmowy i oczekiwania na dwóch Szwajcarów, którzy w końcu nie
przyjechali, uderzyło mnie nagłe pragnienie. Nie jakieś zwykłe pragnienie.
Pragnienie piwa. Oczywiście, w Iranie, za piwem alkoholowym, trzeba się trochę
nachodzić, ale ja miałem ochotę na bezalkoholowy Istar. Wyszedłem do sklepu.
Ciemna, hałaśliwa ulica, migające neonki wieczornych knajpek i głos: -
Mike, Mike! Odwróciłem się. Czerwona chusta w białe plamki, której rogi
spoczywały na czerwonych pagonach mocno wciętego w ledwie zarysowanej talii
trencza.
- Soraya? Co Ty tutaj robisz? Właśnie
skończyłam pracę. Idę coś zjeść. Idziesz ze mną?
- Jeśli mogę.
W zatłoczonej restauracyjce,
przypominającej wyglądem stołówkę, dosiadła się do nas koleżanka Soraji – Lila
wraz z....
- To jest mój chłopak. – pokazała młodego,
niskiego nastoletnio wyglądającego chłopaka w postrzępionych jeansach
trzymających się bioder tylko dzięki czarnemu paskowi z wielką klamrą z logo
zespołu Rolling Stones. Nad paskiem, biała, mocno dopasowana koszulka, gruby,
srebrny łańcuch i krótkie włosy najeżone za pomocą żelu.
- Shish kebab, proszę.
- Ja tym razem płacę.
- Pozwól mi. Ty dałaś mi kawę rano.
- Jesteś w Iranie. Ja płacę.
- Więc można tak?
- Jak?
- Można mieć tutaj oficjalnie chłopaka i
chodzić z nim razem w publicznych miejscach?
- Jesteśmy w Teheranie. Kogo to tutaj
interesuje? Oficjalnie nie można, ale my przecież nic złego na ulicy nie
robimy, prawda? Nieoficjalnie, zależy od rodzin, ale my tutaj wszyscy sami
mieszkamy.
- Czyli nie mieszkasz z rodzicami?
- Mówiłam Ci rano, że moi rodzice są w
Fars. Ja jestem tutaj. Nie chcę mieć z nimi kontaktu. Mamy inne plany, inne
poglądy, inne cele. Zresztą, chce być niezależna. Teraz studiuję, utrzymuję się
sama, pracuję. Jest ciężko bo dużo rzeczy mam na głowie, ale jestem zadowolona
i dumna z tego, że mogę sama a nie z....
- Z...?
- Moi rodzice chcieli zaaranżować
małżeństwo. Ja nie chciałam. Nie byłam gotowa. Praktycznie, uciekłam z domu.
Kocham rodziców, ale nie chcę ich ranić bo rozmowy na temat zamążpójścia zawsze
kończyły się kłótniami. Tak jest lepiej. Nie jestem zależna ani od rodziców,
ani od faceta. Po co wychodzić za mąż za wcześnie? Dla rozwodu?
- Rozwodu, w Iranie? Można się rozwieść?
To znaczy, kobieta może się rozwieść?
- Oczywiście, że może. Mamy tutaj bardzo
dużo rozwodów. Głównie dlatego, że ludzie biorą ślub wcześnie, zupełnie na to
nie gotowi. Mają zbyt wysokie oczekiwania, albo nie wiedzą czego chcą, albo
kierują się miłością.... do rodziców, albo zdrowym rozsądkiem. Dużo osób bierze
ślub dlatego by dzielić wspólnie koszty zakwaterowania bo ceny mieszkań w
Teheranie są wysokie. A przecież można inaczej. Ja miałam przez jakiś czas
współlokatora. Ale się pokłóciliśmy i się wyprowadził. Mam trzy koleżanki na
studiach. Wyszły za mąż i rok później złożyły pozew o rozwód. Najśmieszniejsze
jest to, że ich mężowie studiują razem z nimi w grupach i muszą się widzieć
codziennie.
- Jak to studiują razem? To w szkołach nie
ma podziału na płeć?
- Jest. W podstawówkach i szkołach
średnich; publicznych. W prywatnych instytucjach, oraz na uczelniach wyższych,
grupy są mieszane.
- Ale jednak istnieje segregacja płci.
Plaże są oddzielone kotarami, w meczetach są osobne sale dla kobiet i mężczyzn,
autobusy mają oddzielne wejścia dla kobiet i mężczyzn i do tego kratę po
środku, baseny są też osobne....
- Toalety też. Wiem o czym Ty mówisz. Ty,
po prostu, widzisz Iran w sposób jaki pokazują go na Zachodzie. Nie twierdzę,
że jest idealnie. Nie lubię Ahmadinejada. Nie lubię polityki naszego rządu, ale
mimo wszystko lubię mój kraj, czuję się w nim dobrze i z nim wiążę moje
przyszłe życie. Tak, chcę wyjechać i zobaczyć jak jest gdzieś indziej, ale
tylko zobaczyć. Jest lekka dyskryminacja kobiet, ale wierzę, że wiele zależy od
szczęścia, pozytywnego myślenia, upartości i pewności siebie. Rozmawialiśmy o
pracy, prawda? Odrzucą moje jedne podanie, pójdę szukać pracy do innej firmy.
Na jednej odmowie świat się nie kończy. Chyba, że powinnam się umartwiać i
zrzucać winę za moje niepowodzenia na to, że urodziłam się kobietą i, że
kobiety są dyskryminowane? Plaże? Pójdziesz kawałek dalej i zobaczysz plażę, na
której kąpią się kobiety i mężczyźni razem. Do meczetu nie chodzę. Nie jestem
wierząca. Ale to religia i tradycja. Autobusy? Zapraszam do Shiraz, albo do
Isfahan. W niektórych są jeszcze osobne wejścia, ale krat po środku nie ma.
Popatrz też na autobusy dalekobieżne. Nie ma żadnych krat, żadnej segregacji.
Są dwa wejścia, ale dla pasażerów siedzących bliżej tyłu i bliżej przodu.
Baseny – no jest hidżab, prawda? Basen to publiczne miejsce. Kobieta w
publicznym miejscu powinna zasłaniać ciało. Co jeśli chce popływać? Mam w
hidżabie pływać? Basen jest miejscem gdzie chcę sobie w kostiumie kąpielowym
wskoczyć do wody. Ale sama segregacja? Po co ona, skoro i tak na ulicy się
widzimy? Tutaj też razem siedzimy, a przecież jest to miejsce publiczne,
prawda? Sama segregacja odchodzi powoli do lamusa. Wieś i małe miasteczka są
nadal bardzo skostniałe. Ale miasta to miasta. W miastach, sytuacja się
zmienia. Ludzie robią co chcą. Już niedługo te autobusy z kratą będą stały w
muzeum.
- A egzekucje kobiet? Ukamienowania?
Prawo?
- Tak, prawo jest prawem. Wystarczy donos.
Z drugiej strony, wyobraź sobie, że osoba, która donosi, wie, że to nie sędzia,
ale ona sama skazuje człowieka na śmierć. Ile trzeba mieć w sobie nienawiści by
sprowokować śmierć drugiego człowieka. Michał.
- Słucham.
- Idziemy na imprezę, idziesz z nami?
- Do klubu może?
- Chyba się trochę zagalopowałeś. Do domu.
Będzie muzyka, będzie galian, może nawet i arak będzie. Co Ty na to?
- Jak nie będzie segregacji ani nie grozi mi
ukamienowanie to wpiszcie mnie na listę gości.
Czytaj dalej
Czytaj dalej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz