CZĘŚĆ DRUGA

ZA RĘKĘ KAMRAN – INFORMATYK, GAWĘDZIARZ. KAMRAN – INFORMATYK, GAWĘDZIARZ.

Nowy kraj, nowe widoki, nowa kultura, nowy język..... wszystko dookoła nowe. A ja akurat musiałem wylądować w nim akurat w nocy kiedy oprócz punktowych, migających, ozdobnych neonków nic nie widać. W dodatku, wśród takiej ilości ludzi – oczywiście też nowych – nie wiadomo czy przyjaźnie czy nieprzyjaźnie nastawionych. Spacerując po parku w Orumiyeh i szukając miejsca na rozbicie namiotu, usłyszałem głośny śmiech kilku grupek mijających mnie nastolatków. Kiedy wreszcie znalazłem wolny skrawek trawy, do uszu moich dotarło ciepłe i serdeczne „Good evening”. Cóż miałem odpowiedzieć na takie nienaganne maniery. Odwróciłem się – przede mną stał wysoki, smukły, krótko przystrzyżony, 30-letni mężczyzna z delikatnym zarostem, prostym, szczupłym nosem, na którym spoczywały eleganckie okulary w drobnych, kanciastych oprawkach, dodających jego rysom jeszcze bardzo inteligentnego i zaufanego wyglądu.
- Wyglądasz jakbyś się zgubił. Może Ci w czymś pomóc?
- Szukam miejsca do rozbicia namiotu
- Kamran.
- Michał.
- Skąd jesteś?
- Z Polski.
- Mówisz po Persku?
- Nie... jeszcze nie. Dopiero przyjechałem. To jest mój pierwszy wieczór w Iranie.
Zamieniliśmy kilka dodatkowych, kurtuazyjnych zdań wstępnych.
- Nie obrazisz się jak zaproszę Cię na herbatę na dywanie mojej rodziny?

- Oczywiście, że nie. Odpowiedziałem – Kamran jakby czytał w moich myślach. Raz, że zrobiłem się głodny, a herbatka zawsze idzie w parze z ciasteczkami, chałwą albo innymi przekąskami, które można wrzucić na żołądek. Dwa, że szukając miejsca na namiot uderzyło mnie dziwne uczucie osamotnienia w tłumie. Uczucie małego dziecka, które nagle straciło rodziców, związane z brakiem komfortu płynącym z wszechogarniającej nowości o porze dnia, która nie należy do moich ulubionych. Zanim zdążyła mi przejść przez głowę myśl, że potrzebuję przewodnika, pojawił się właśnie Kamran. Zasiedliśmy na jego perskim dywanie, który, jak mi powiedział jego ojciec, z Tabriz nie przyleciał, tylko przyjechał w naczepie ciągnika siodłowego, najprawdopodobniej produkowanego w Chinach. Herbata z cukrem. Ku mojemu zdziwieniu, Kamran wskazał na miejsce między kobietami. Herbata. Najpierw kostka cukru – zwana w Farsi ghand - włożona do ust i przytrzymana między zębami. Później drobne łyki czarnej, gorzkiej herbaty rozpuszczające powoli cukier. Nie przepadam za słodzoną herbatą albo kawą, ale w jaki sposób mogłem odmówić jeśli nalewała ją siostra Kamrana – Sara. Skończone filiżanki, co chwila, w magiczny sposób stawały się pełne. Za pośrednictwem Sary, mama Kamrana zadbała też o mój żołądek. „Podoba Ci się?” zapytała pokazując palcem na córkę. Nic nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem jak. Uśmiechnąłem się jedynie. Obowiązkowa sesja zdjęciowa. Miałem wrażenie, że nagle cała uwaga rodziny była skupiona tylko na mnie. „Na pewno jest Ci wygodnie? Może więcej cukru? Może poduszka pod plecy? Może więcej ciasteczek?”.


- To dla nas zaszczyt, że mogłeś z nami usiąść.
- Ale ja przecież nie jestem nikim specjalnym.
- Jesteś podróżnikiem. Czegoś szukasz. Na pewno nie tylko miejsca na rozbicie namiotu.
- Nadal nie rozumiem dlaczego zaszczytem jest dla Was siedzenie z kimś takim jak ja.
- Nasza kultura zobowiązuje nas do pomocy potrzebującym. Jesteśmy szczęśliwi mając możliwość jej udzielenia. Gościnność to dla nas sprawa honoru. Dlatego, zależy nam byś czuł się jak w domu. Jesteś gościem. Zostałeś nam wysłany przez Allaha. Jesteś Muzułmaninem?
- Katolikiem.
- Isa (Tak w Koranie nazywany jest Jezus) również był podróżnikiem. On również był wysłannikiem Allaha. Ci, którzy nie odmówili mu gościny mieli zapewnione błogosławieństwo Allaha i miejsce w niebie.
- Ale ja nie jestem Jezusem.
- Taka jest nasza kultura. My musimy ugościć osoby, które są w potrzebie. Szczególnie obcokrajowców – samych w obcym miejscu. Masz gdzie spać?
- Mam namiot i.... znajomego w Orumiyeh.
- Może zadzwonię do znajomego. Podaj mi numer.
- Ale teraz jest już późno. Prześpię się w namiocie i skontaktuję się z nim jutro.
- Podaj numer. Spróbuj teraz. Jak nie odbierze albo nie będzie Cię chciał przenocować, możesz zatrzymać się u nas.
- Dziękuję. Szczerze mówiąc, spodobała mi się siostra Kamrana i nie miałem tak na prawdę ochoty kontaktować się już z Amirem tego wieczora.
- Cała przyjemność po naszej stronie.
Kamran zadzwonił do Amira. „Twój znajomy podał nam adres. Zabierzemy Cię tam”. Po „ponaglającym” telefonie od Amira, udaliśmy się w stronę parkingu. Przejście do samochodu – pamiętającego czasy Shaha Paykana. Nie pozwolono mi nawet samodzielnie nieść mojego plecaka. Przejechaliśmy do domu Amira. Kamran kilkukrotnie upewnił się czy jestem bezpieczny i czy Amir jest osobą godną zaufania. Czuł się zobowiązany..... do tego stopnia, że cała rodzina z mojego powodu zwinęła się z parku wcześniej niż planowała.  
Profil Amira – 27-letniego nauczyciela angielskiego w kilku prywatnych szkołach, znalazłem na couchsurfingu (http://www.couchsirfing.org – stronie internetowej społeczności zrzeszającej podróżników szukających dachu nad głową oraz osób oferujących schronienie). Nigdy nie wysyłałem definitywnej prośby o przenocowanie mnie. Ot tak, przed wyjazdem, zadałem mu kilka nurtujących mnie pytań na tematy związane z Iranem: bezpieczeństwo, wizy, ceny, poruszanie się po kraju, dostępność leków w aptekach, itp. Amir zawsze cierpliwie odpowiadał próbując wytłumaczyć, że tak powiem, „jak krowie na granicy” oraz uspokoić mnie, że „nie taki ten Diabeł straszny jak go malują”. Będąc w Iraku, mimo bardzo powolnego połączenia, wysłałem kolejną wiadomość z pytaniem o słone jezioro w okolicy Orumiyeh oraz informacją, że pojawię się w jego mieście i przybliżonym terminem. Amir odpowiedział smsem na mój iracki numer żeby koniecznie się z nim skontaktować jak pojawię się w okolicy i dodał, że mogę się u niego zatrzymać ile tylko chcę.
- Czekałem na Ciebie. Dłużej już nie mogliście? Późno już jest. W ogóle to miałeś być wcześniej – spodobał mi się prostolinijny ton wypowiedzi Amira.
- Przepraszam, dojazd zajął mi dużo czasu. Poznałem też tą rodzinę w parku. W ogóle, późno dojechałem i nie chciałem Wam robić problemu w środku nocy. Planowałem spać w parku i pojawić się u Was dopiero jutro.
- Nie zrobiłbyś problemu. Chodź do mnie, to jest mój dom.
Spodziewałem się, że Amir, zacznie od przedstawienia mnie rodzicom, z którymi mieszka. Nie uważam się za konserwatywnego człowieka, ale sam bym tak zrobił gdybym zapraszał gościa z zagranicy do domu moich rodziców. Amir chyba również nie uważał się za świętoszka, czego nigdy nie starał się ukryć.
- To jest mój pokój – rzuciłem okiem na wszechogarniający bałagan. Przez chwilę miałem wrażenie, że znalazłem się w garażu. Nie przeszkadzało mi to specjalnie – nie jestem zbyt poukładaną osobą więc czułem, że z Amirem znajdziemy wspólny język. Z drugiej strony, miałem obawy, że cokolwiek nie wypakuję z plecaka, zostanie to pochłonięte przez inne rzeczy walające się po pokoju-składziku.


- Cześć, jestem Pooryia – powiedział, jakby od niechcenia czarnowłosy chłopak z pełną brodą w okularach, odwracając głowę od laptopa.
- Michał.
- Jak? Pooryia odpiął słuchawki od komputera; z głośników zaczęła lecieć soft-rockowa piosenka, w której co chwila powtarzały się słowa „Fuck you stupid bitch”.
- Michał.
- A..... Michał z Polski – czekaliśmy na Ciebie. Znowu dziwnie się poczułem kiedy Pooriya zaczął opowiadać mi ze szczegółami co napisałem w profilu na facebooku oraz szkicować na wiszącej na ścianie mapie trasę mojej dotychczasowej podróży. „Ale nie, to przecież osoba z couchsurfingu – nie mogą mieć złych intencji”, pomyślałem.
Zaczęły się rozmowy na temat nas samych – ot takie typowe pytania, na które odpowiadamy poznając nowe osoby – Ile masz lat, czym się zajmujesz, itp.
- Twój pierwszy dzień w Iranie, prawda? Zapytał Amir, który już siedział za biurkiem przed swoim, ustawionym na podkładce chłodzącej wielkim Asusem.
- Tak. Właściwie to pierwsza noc teraz.
- To trzeba świętować, dodał Pooriya podając mi zieloną puszkę 330 ml.
- Whiskey? Myślałem, że to tutaj nielegalne.
- 80 publicznych biczy za spożycie.
- Jak to wygląda?
- No rozbierają Cię do majtek, sadzają na krześle i biczują.
- Kobiety też? Zapytałem
-  Nie ważne kto – ważne, że pije.
- A jak pracujesz w szkole albo policji albo na innej rządowej posadzie, stracisz możliwość wykonywania zawodu, dodał Amir.
- I jeszcze możliwość kary śmierci za produkcję i sprzedaż.
- A co grozi za import?
- Import? Nie ma takiego słowa w odniesieniu do alkoholu. Wwozisz coś co ma jakieś procenty – przemycasz;
- I co wtedy?
- Przemytnicy zazwyczaj się nie poddają. Albo giną od razu na granicy w starciu z wojskiem, albo podczas biczowania – chyba, że zostaną skazani na karę śmierci.
- Czyli nie przywiozłeś nam żadnych prezentów? Zapytał Amir, niedwuznacznie się uśmiechając.
- Ale ja mam w dupie te gówniane przepisy. Wolnoć Tomku w swoim domku! Uciął Pooriya, pokazując ręką na stojącą na obwieszonym filmowymi plakatami wystawkę złożoną z kilku dużych pustych butelek po wódce, ginie, koniaku i innych mocnych trunkach.
- To z tej imprezy, to z tamtej. Chwalił się Pooriya jakby butelki stanowiły jakieś trofea.
- Wiesz, gdyby nie Rewolucja Islamska i ta popieprzona władza religijna, Irańczycy byliby największymi alkoholikami świata. Napomknął Amir.
- Ale Wy żartujecie czy serio mówicie? Jak starsze pokolenia się na alkohol zapatrują?
- Mój ojciec pije whiskey. Z lodem. On mi załatwia te puszki.
- A jak capną dostawcę?


- A jak capną dostawcę to wystarczy kilka telefonów i mamy nowego. Alkohol, trawkę, chińską pornografię, dziewczyny, dolary – co tylko chcesz. Wszystko da się załatwić.
- Amir, powiedz mu jak Twój ojciec brał udział w rewolucji.
- Chcesz wiedzieć jak mój ojciec brał udział w rewolucji?
- Popierał Khomeiniego?
- Nie popierał. Widział jak tłum pijanych osób skanduje na ulicy. A, że sam był pijany, też skandował.
- Widzę, że wcale ten Iran taki konserwatywny nie jest.
- To Ty co myślałeś? Że tylko chodzimy i się modlimy?
- Nie wiedziałem, że alkohol można tutaj tak łatwo dostać.
- Ja Ci coś lepszego pokażę – powiedział entuzjastycznie Pooryia zeskakując z łóżka. Poszedł do szafki i wysypał na podłogę torbę zapakowanych pojedynczo prezerwatyw renomowanej firmy.
- Co?
- A co Ty myślałeś? Że my się kochać nie lubimy?
- Ale to już chyba legalne.
- Prezerwatywy tak – w większości aptek można kupić. Seks nie. Ale jak mówiłem – wolnoć Tomku w swoim domku.
- Ale przyjrzyj się opakowaniu, dodał Amir.
- Napisy po angielsku. Importowane?
- Nie. Nasz kochany rząd jest do tego stopnia debilny, że zamiast proszku używa prezerwatyw do prania naszych mózgów. Wtrącił się Pooriya.
- Nie rozumiem, odpowiedziałem skonsternowany, ale i zaciekawiony.
- Chodzi o to, że prezerwatywy służą do czegoś „złego”. Zaczął wyjaśniać Amir, układając w cudzysłowy dwa palce prawej dłoni. - Wiesz przecież, że za całe zło Iranu odpowiada USA i zachód. 
- Chcesz to możemy Ci załatwić dziewczynę tu i teraz. Zmienił temat Pooriya. 
- Jeszcze mi do łba nie uderzyło żeby za to płacić.
- A kto mówił żeby płacić? Irańskie dziewczyny lubią obcokrajowców. Głównie dlatego, że wychodząc za nich, mają nadzieję zostać wyciągnięte z tego piekła.
- Ale i tak podziękuję. Za dużo wrażeń jak na jeden wieczór – zbyt duży szok kulturowy przeżywam.
- Nie ma sprawy – jak się tutaj na chwilę zatrzymasz, zabierzemy Cię na imprezę w perskim stylu.
Wypiliśmy whiskey przeglądając zdjęcia Amira, moje i Poorii i słuchając rockowej muzyki zachodniej. W odróżnieniu ode mnie, ta dwójka przyjaciół z czasów podstawówki jest fotografami amatorami z prawdziwego zdarzenia. Czwarta rano – powoli zaczęły zamykać mi się same z siebie oczy.
- Pooryia, Pooriya – zobacz!
Amir i Pooriya zachwycali się zdjęciem wrzuconym na facebooka kilka minut wcześniej przez ich wspólną koleżankę.
- Wow. Jak ona to zrobiła?
- Wow Jak ona to zrobiła? Jak wy to zrobiliście chłopaki?
- Że co my? To jest zdjęcie Fariby.
- No to. Czytałem trochę o Iranie zanim tutaj przyjechałem. Jak Wy na facebooka weszliście? Wiem, że go raz blokują, raz odblokowywują na całym świecie. Jak to teraz jest? Odblokowany?
- Dawaj pendrive. Pooryia wysunął rękę w moją stronę. – To jest VPN. Kopiujesz na swój komputer i przed otwarciem przeglądarki wybierasz serwer i się łączysz. Bez tego, wątpię czy uda Ci się jakąkolwiek stronę otworzyć.
Wypróbowałem małą, prostą i lekką aplikację na swoim netbooku. Najpierw otworzyłem przeglądarkę bez użycia proxy. Nawet zamiast poczty, która ani piractwa, ani propagandy, ani sprośnych materiałów nigdy nie zawierała, wczytywała mi się rządowa strona sugerująca poprawne politycznie i kulturowo serwisy. Z VPN, Internet – choć wolny – sprawował się bez zarzutu. Filtr internetowy Islamskiej Republiki Iranu to, do tej pory, najbardziej surowy filtr z jakim się w życiu spotkałem. Nie wiem jaki jest mechanizm działania, ale śmiało można pokusić się o stwierdzenie, że bez VPNu lub innych narzędzi służących do łączenia się z serwerem docelowym przez nieblokowany w Iranie zagraniczny serwer, Internetu w Iranie nie ma.
- Wychodzi na to, że wszyscy muszą z VPNu korzystać? Wszystko jest poblokowane.
- Wszyscy korzystają. Jak inaczej? Bez VPNu nie możemy słuchać muzyki, która nas interesuje, dzielić się zdjęciami, plikami, ściągać filmów. Możemy, co najwyżej sobie maila wysłać, ale chyba nie do tego internet służy, prawda?
- Racja. Ale nie mieliście przez to nigdy problemu?
- Miałem problem. Bo sprzedaje te konta proxy. Ktoś na mnie doniósł. Przyszła policja. Aresztowali mnie. Widzisz tę bliznę? To po przesłuchaniu. Nie muszę Ci chyba tłumaczyć, że przesłuchanie nie składało sie tylko z zebrania zeznań. Byłem torturowany. Bity.
- Za VPN?
- Za VPN, dostałbym karę. Ciążyły na mnie zarzuty prowadzenia zagranicznego bloga, który tak na prawdę nigdy nie istniał. Mimo to, kazali mi się przyznać. Dopiero jak się przyznałem, zostałem wypuszczony. Tak podpowiedział mi ojciec. Moi rodzice mają znajomego w policji. Obiecał, że moja teczka zniknie. Byłem bity żebym powiedział to co chcięli usłyszeć. Przyznałem się do jakiegoś absurdu, którego nigdy nie popełniłem.
- Rozumiem.
- Mówiąc o blokadach, masz wizę?
- Wizę irańską?
- A na co mi Twoja wiza irańska? Kartę Visę.
- Mam, a co?
- Muszę sobie kredyty na photobloga kupić. Mogę skorzystać? Oddam Ci w rielach i dam Ci 25% prowizji.
- Nie ma sprawy, ale bez tych 25%.
W tym momencie, przestałem całkowicie ufać Poorii. Chłopak wydał mi się zbyt porywczy, zbyt żywy, zbyt zbuntowany. Nie mniej jednak, byłem w ich domu. Postąpiłem przezornie – transakcję wykonałem sam.
- Michał – jak chcesz trochę zarobić to mam kilku kolegów, którzy chcieliby sobie pozamawiać rzeczy z Ebaya, kupić kredyty w grach, usługi przez internet. Wiesz, że u nas nie można wykonać żadnej transakcji międzynarodowej. Ja już to robiłem z innymi osobami z couchsurfingu. Pożyczasz swojej karty, my Ci oddajemy w rielach według aktualnego kursu przelicznika Centralnego Banku Islamskiej Republiki Iranu. Co Ty na to?
- Zobaczymy jak to będzie.
Zmieniłem tok rozumowania. W zamkniętym na zagranicę kraju, oto spotkały się drzwi z zawiasem. Utworzył się otwarty portal pomiędzy zupełnie różnymi wymiarami tego samego świata. Amir i Pooriya poprowadzili mnie praktycznie za rękę podczas pierwszych dni w Iranie – pierwsze wyjście do miasta za dnia, pierwsze zakupy, pierwsze posiłki, pierwsze prywatki, podczas których chłopaki w szortach i dziewczyny bez hidżabów tańczyli razem. Gdyby nie oni, nie mógłbym nawet korzystać z telefonu komórkowego. Amir podłożył się swoimi dokumentami kiedy kupowaliśmy moją kartę SIM dodając tylko – „Nie zrób czegoś głupiego”. Produkowaną w Iranie na zlecenie koreańskiego koncernu Kia Motors, Sabą Saipą, należącą do ojca Poorii, uczestniczyliśmy również w nielegalnych, lecz popularnych wśród irańskiej młodzieży wyścigach ulicznych. 
- Uwielbiam ten samochód.
– Ale wcale nie znaczy to, że masz nas zabić. 
- Żartujesz? Zobacz jak wszystkich w tyle zostawiliśmy. Jeszcze tylko.... o, przepraszam.

Na metę - do herbacianego ogródka z prywatnymi, drewnianymi zadaszonymi boksami, w każdym z których centralne miejsce zajmował galian (fajka wodna).


- Siema. Jestem Behnoush, przedstawiła mi się stojąca w drzwiach, delikatnie uśmiechnięta dziewczyna o kusząco czarnych, dużych oczach, budzących zaufanie rysach twarzy i gęstych, kruczo-czarnych włosach, schowanych pod mało atrakcyjną, luźną czarną chustą.
- Michał, odpowiedziałem. Ale skąd znasz „siema”? To w Farsi?
- Znam trochę polski.
- Behnoush w Farsi oznacza „przyjemna”. Prawda, że jest piękna? Nomen, omen. Tak ją właśnie odebrałem. Nie jako jakoś nieziemsko piękną, ale jako przyjemną.
- Prawda, ale gdzie ona jest? Wślizgnęła się i zniknęła.
- Poszła do kuchni przygotować herbatę. Chodźmy do pokoju moich rodziców.
Zasiedliśmy na czerwono-czarno-białym dywanie. Amir włączył telewizor. Zamieniliśmy kilka słów. Behnoush pojawiła się ze srebrzystą, platerowaną tacą, na której stały trzy szklanki, dzbanek napełniony czarną, odfiltrowaną herbatą i niewielki półmisek z ghandem.
- Witaj w domu. Uśmiechnęła się Behnoush
- Nie rozumiem. To znaczy, nie żebym się nie czuł jak w domu bo tak się właśnie czuję, ale chyba masz coś innego na myśli.
Behnoush pokazała palcem na telewizor. – Nie słyszysz?
- Cholera. Skąd to macie?
- Jak to skąd? Z satelity – oburzył się Amir. – Czyżbyś nadal myślał, że my tutaj na drzewach siedzimy?
- Nie, ale myślałem, że posiadanie anten satelitarnych jest zabronione.
- Tak jak odwiedzanie facebooka. Podobnie jak VPN, nawet policjanci i członkowie rządu mają anteny satelitarne. Jak mogą egzekwować prawo, które sami łamią? Technologia idzie do przodu, prawo się nie zmienia. Obyczaje tak. Są akcje, podczas których policjanci przychodzą do domu, nakładają karę i zabierają antenę, ale zdarzają się one sporadycznie.
- Dobra, ale VPNu nie widać, ale antenę tak.
- Chodź na dach, pokażę Ci coś – poderwała mnie Behnoush.
Wyszliśmy na górny taras domu rodziców Amira. Za suszącym się praniem roztaczała się panorama Orumiyeh. Mało ciekawa – złożona głównie z niskich kanciastych budynków z płaskimi dachami. Za to zastanawiający był fakt, że na każdym z nich, znajdowała się chociaż jedna antena satelitarna.
- To stąd Viva Polska. Ale dla mnie specjalnie włączyliście czy wcześniej już o tym kanale słyszeliście?
- To u nas jeden z najpopularniejszych kanałów muzycznych. Prezenterzy i prezenterki są super, ścieżki są na prawdę świetnie dobrane i zróżnicowane. Nadają to co jest na topie a nie to co jest dozwolone.
- Czyli stąd znałaś siema.
- Z jednego z programów. Oni często tutaj gadają. A wiesz, że nasze języki są podobne?
- Jasne – w końcu obydwa to języki indoeuropejskie.
- Czyli wiesz jak powiedzieć pięć?
- Pancz (pisownia fonetyczna)
- Sześć?
- Szesz
- A dziesięć?
- Dziesięć to już nie podobne do polskiego. Dah. A tak w ogóle – gdzie Twój hijab?
- Nienawidzę go.
- Dlaczego?
- Bo jesteśmy zmuszeni go nosić.
- Religia Wam nakazuje.
- Jaka religia?
- Islam.
- Czyli myślisz, że ja jestem wierząca?
- Jesteś?
- Nie jestem. Jestem ateistką. Podobnie jak Amir, Pooriya i, właściwie to większość moich znajomych. My nie możemy być Muzułmanami. My musimy być Muzułmanami. Ty jesteś Chrześcijaninem? Katolikiem?
- Tak na prawdę to Agnostykiem. 
- To wyobraź sobie, że ktoś zmusza Cię do bycia Katolikiem. Co robisz?
- Mówię, że jestem Katolikiem i robię swoje.
- Ale w domu. Zresztą, w Katolicyzmie jest więcej wolności. Wy możecie robić to co chcecie. Możecie mówić co chcecie, możecie pisać co chcecie, możecie jeździć gdzie chcecie, możecie kochać kogo chcecie...
- W Islamie nie wolno?
- Wolno, ale w Iranie wolno tylko to co pozwoli Ahmadinejad.
- Ale macie satelitę, alkohol, facebooka, pornografię, narkotyki. Macie przystojnych facetów i piękne kobiety. Możecie się spotykać z kim chcecie. Tylko nie na ulicy.
- Tak pod przykryciem.
- Czyli co mają być suto zakrapiane orgie na ulicach?
- Nie. Ale ja i tak nie mogę kochać Amira. To toksyczna miłość.
- Dlaczego.
- Moja rodzina nie zgadza się żebyśmy się spotykali. Nie lubią go; nie lubią jego rodziny. Teraz, będąc u niego, ryzykuję nie tylko nieprzyjemności ze strony policji religijnej, ale i moich rodziców. Dobrze, że Ty tu jesteś. Możesz w razie czego zeznać, że byłeś z nami cały czas w pokoju i nic między mną ani Amirem się nie wydarzyło.
- Mogę. Ale nadal nie rozumiem, dlaczego Twoja rodzina nie lubi Amira. To porządny chłopak.
- Porządny, ale nie mogę za niego wyjść.
- Nie możesz czy nie chcesz?
- Nie mogę. Chcę, ale nie mogę. To chore prawo mi na to nie pozwala. Amir nie ma odrobionej służby wojskowej a to dwa lata. Jak on to mówi, stracone dwa lata. A przecież skończył dobre studia. Mógłby pracować w publicznej szkole. Tylko ta służba wojskowa. Przez ten jeden szczegół, Amir nie może zostać zatrudniony na żadnej rządowej posadzie.
- A ślub za granicą?
- Nie wchodzi w grę. Ja mam paszport, Amir nie. Musiałby iść do wojska. Na dwa lata by mógł wyjechać. Ale jak wyjechać to gdzie? Oprócz paszportu jeszcze wizy trzeba załatwić i inne formalności. No i pieniądze – trzeba mieć pieniądze.
- Z tym, akurat nie byłoby problemu. Włączył się siedzący na balustradzie tarasu Amir. – Tylko właśnie ta służba wojskowa. Dwa lata to dwa lata stracone. Przez to jestem zablokowany. Czuję się jakby podcięli mi skrzydła. A Behnoush chce wyjechać. Mówiła Ci?
- Wiesz, że wrócę. Nie wracajmy już do tej kwestii, prosiłam Cię. Chcę podróżować, ale kocham tylko Ciebie. Nie masz się o mnie co obawiać. Behnoush wtuliła się w ramiona Amira. Łzy poleciały z oczu obydwu zakochanych.
- Już ja wiem jacy Ci Gruzini są. Zobaczą Cię i nie wrócisz.
- Proszę Cię, dlaczego cały czas wracasz do tej samej kwestii? Obiecaliśmy sobie, że zanim wyjadę, spędzimy trochę czasu podróżując po Iranie. Namiot, plecaki, spanie pod chmurką.
- Spanie w namiocie? Amir – świetną tą dziewczynę sobie upolowałeś. Zazdroszczę Ci bracie.


- Irańczycy lubią podróżować w ten sposób. To ukłon w stronę nomadycznych ludów, które osiedliły się na terenach naszego kraju. Ukłon w stronę Dariusza, Aleksandra Wielkiego i innych możnych władców. Ale wiesz, że podróżując w ten sposób ryzykujemy? I to ryzykujemy nie mało.
- To znaczy?
- Do hotelu, z oczywistych przyczyn zameldować się nie możemy. Pozostaje spanie w namiocie, ewentualnie w domach znajomych. Wiesz – jesteśmy dorośli i chcemy mieć trochę prywatności, ale nie mamy ślubu. Co za tym idzie? Jeśli złapią nas razem, mamy wybór – albo wziąć ślub, albo poddać się karze chłosty i ukamienowania. Tyle, że ślubu nie możemy wziąć, bo oprócz zgody rodzin, którą ostatecznie dałoby się załatwić, dochodzi jeszcze jeden warunek – nieuregulowany stosunek do służby wojskowej.
- Iran jest piękny Michale. Masz szczęście, że tutaj się znalazłeś. Ja już widziałam wiele oblicz tego kraju; wiele miejsc. Mimo wszystko, dalej chcę podróżować. To mój kraj, moja kultura, moje dziedzictwo, moja natura. To idealne miejsce na ziemi. Z drugiej strony, zobacz, że płaczemy. Płaczemy z Amirem bo chcemy, ale nie możemy. Nie dlatego, że nie mamy ręki czy nogi. Tylko dlatego, że ktoś inny nam nie pozwala. Rzeczy, które u Ciebie są na porządku dziennym, u nas są wręcz niemożliwe. Nie zrozum mnie źle. Iran jest wspaniały. Tylko rząd jest zły. Iran jest piękny jeśli chodzi o podróżowanie, ale jak tylko przyszłoby Ci tu mieszkać.... nie chciałbyś żyć tak jak my. Marzyłbyś by wyjechać do jakiegoś innego kraju. Wolnego kraju. 

Czytaj dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz