CZĘŚĆ TRZECIA

CZĘŚĆ TRZECIA – JAK W DOMU

DARIOUSH – POLICJANT, KIEROWCA.

Dariousha poznałem wyjeżdżając z Orumiyeh. Kiedy stanąłem na poboczu drogi z dłonią skierowaną do dołu (w Iranie kciuk podniesiony do góry nie nadaje się na gest autostopowy, gdyż oznacza to samo co środkowy palec), biały Peugeot Dariousha był pierwszym samochodem, który się zatrzymał. Nie przydał mi się nawet wykuty na blachę zwrot „pool nadaram” – credo autostopowicza, które zapisał mi tego samego dnia na kartce Pooriya. Okazało się, że Darioush, doskonale mówił po angielsku.
- O, obcokrajowiec – zapraszam do środka. Nie miałem obaw by wsiąść Szeroki uśmiech wymalowany na kanciastej twarzy Dariousha i światło dnia nie pozwoliło mi na dopuszczenie do głowy jakichkolwiek ciemnych scenariuszy. Do czasu, aż się sobie przedstawiliśmy i Darioush powiedział, że jst policjantem. Do tego, zaczął ciągnąć mnie za język, w który co chwila musiałem się gryźć by nie narobić kłopotów znajomym z Orumiyeh, co myślę na temat Iranu. Kiedy wjechaliśmy na drogę biegnącą wzdłuż słonego jeziora, uznałem że byłoby w dobrym tonie pochwalić atrakcję turystyczną leżącą w jego okolicach. Zwłaszcza, że widoki, naprawdę zrobiły na mnie wrażenie.
- Słone jezioro. Byłem tu wczoraj. Świetny dzień. Na prawdę udany.
- To coś Ci się podobało?
- Jasne.
- Kiedyś tu było wielkie jezioro. Ale to było dawno, dawno temu. Teraz, spójrz. Nic – sucho – prawie sucho. Nic tu nie ma.
- Są otaczające góry odbijające się w tafli wody.

- Płytkiej wody.



- Po kostki; czystej, przejrzystej.... mokrej. Są kryształki soli i błoto kipiące od drogocennych dla urody minerałów. Widziałem wczoraj jak całe rodziny brały kąpiele błotne.


- Jak byłem dzieckiem, przychodziłem tu pływać. To było 15 lat temu. A teraz co? Z jednej strony na drugą możesz przejść na pieszo. To nazywasz ciekawymi widokami? To jest moje miasto. To jezioro było jego skarbem. Niedługo będzie tutaj kolejna pustynia.
- Jak dla mnie teraz jest skarbem. Gdyby było dalej dużym, głębokim jeziorem, byłoby zwykłym jeziorem.
- Tym miejscem się nikt już nie zajmuje Nikt go nie dogląda. Nikogo nie interesuje, dlaczego, z roku na rok odparowuje z niego coraz więcej wody. Mimo to, flamingi nadal tutaj przylatują wiosną. Ale już niedługo im się znudzi. Jaki ptak będzie chciał przylecieć na pustynię? Kopalnie soli sobie tutaj zrobimy co najwyżej. Tutaj powinien być rezerwat przyrody. (Tak na prawdę, słone jezioro Orumiyeh znajduje się na liście Rezerwatów Biosfery Unesco). Nasza kochana władza woli kłócić się z Waszą zamiast ten czas jakoś dobrze zainwestować.
Na temat słonego jeziora, wszyscy w Orumiyeh powtarzali mi mniej więcej to samo. „Nie jedź tam. Tam nic nie ma. Co chcesz tam zobaczyć? Pustynię co najwyżej zobaczysz i tyle. Jezioro wysycha i nie ma na jego miejscu nic ciekawego. Amir również był bardzo niechętny by towarzyszyć mi w mojej wycieczce. Mimo wszystko, pojechał i wrócił zachwycony. Jako fotograf, zrobił dużo zdjęć – zarówno panoramicznych odbić gór w tafli jeziora, jak i kryształków soli w makro. „Stary – nie wiedziałem. Szkoda, że Pooriya nie chciał jechać. Pełno nowych zdjęć by zrobił. Pełno. Tu jest jak.... jak.... jak na księżycu. Nie wiedziałem, że mam takie miejsce pod nosem. Muszę kiedyś tutaj Behnoush zabrać. Muszę.”
- Znajomy wczoraj mówił mi to samo na temat jeziora, ale gdy dojechaliśmy na miejsce był nim zachwycony. Ja również.
- Nadal uważam, że rząd powinien lepiej czas inwestować.
- A źle inwestuje?
- Wiesz. Jestem policjantem i patrzę na rzeczy trzeźwo. Dobrze inwestuje. Jest niski poziom bezrobocia, jest bezpiecznie, prawo jest surowe. Przede wszystkim, powiem Ci, że w Iranie możesz czuć się bezpiecznie. Nawet wychodząc na ulicę po ciemku, nic Ci nie grozi. W razie problemu, możesz zawsze zgłosić się na policję. Reagujemy bardzo szybko. Tyle tylko, że za dużo tej agresywnej polityki międzynarodowej. Wiesz jaką Iran ma opinię na świecie?
- Wiem.
- I jako Irańczyk powiem Ci, że zdaję sobie sprawę, że jest zła. Nawet bardzo zła. Ale jest w tym dużo naszej winy. Oczywiście nie jest to tylko nasza wina. USA również macza w tym palce. Zobacz co działo się do niedawna w Iraku; co teraz w Afganistanie. Amerykanie nie są wcale takimi aniołkami jakimi się malują. Ale my też nie jesteśmy całkowicie czarni. Ahmadinejad bardzo porywczo reaguje na większość komentarzy z Zachodu. Ale, z drugiej strony, jesteśmy cały czas na widelcu. Wpisz sobie w Google hasło „Iran news” i zobacz czy są jakieś dobre wiadomości.
- Wiem co piszą i co mówią w wiadomościach i coraz mniej w to wierzę i zastanawiam się na czym opierają swoje „fakty”.
- I dlatego tutaj jesteś. Dlatego ludzie cię ciepło przyjmą. Chętnie pomogą. Mam, przynajmniej, taką nadzieję. Ale my jesteśmy Irańczykami, Persami, Aryjczykami – potomkami Elamitów, Achemenesa, Dariusza, Aleksandra Wielkiego. Zauważ, że nawet na chińskich banknotach, pośród czterech innych, widnieje perskie pismo (Używany przez ludność Ujgórów zamieszkującą tereny chińskiej prowincji Xinjiang, należący język ujgurski, mimo przynależności do rodziny języków tureckich, faktycznie wykazuje duże wpływy języka perskiego i arabskiego. Wpływy te, najbardziej widoczne są w pisowni i słownictwie). 
Ton wypowiedzi Dariousha nabierał coraz to większego rozmachu. Irańczycy są dumni ze swojej historii. Dumni ze swojego dziedzictwa kulturowo-etnicznego. Nauki humanistyczne zajmują wysokie priorytety nawet na politechnikach. Każdy Irańczyk powinien znać Koran, poezję Hafeza, Ferdowsiego czy filozofię.... Nietschego.
- Tylko nie odwiedzaj miejsc typu Słone Jezioro. Nie wiem, ile masz czasu, ale powinieneś odwiedzić Shiraz, Yazd, Eshfahan, Qum, może nawet i zapuścić się tak daleko jak Kerman. Nie ma co marnować czasu na pustynie. Tam nic nie ma. Żadnej kultury. Żadnej historii. Tylko piasek. A tutaj? Sól. Iran ma na świecie złą opinię. Od Ciebie między innymi zależy czy zostanie ona podtrzymana czy też obalona. Nie przyjeżdża do nas wielu gości z Zachodu. Dlatego, będąc tutaj, jesteś przedstawicielem nie tylko swojego kraju u nas. Jesteś też reprezentantem Iranu u siebie, reprezentantem Iranu na Zachodzie. Daj mi swojego facebooka. Pozostańmy w kontakcie. 

OMID – PRACOWIK FABRYKI, KIEROWCA

Omid był pierwszą osobą, z którą spędziłem trochę czasu, a która ledwo co znała język angielski. Mimo to, starał się przekazać co miał na myśli. Choć, co chwila przepraszał, że nie potrafi, belfrowskim przyzwyczajeniem, zapewniałem go, że jest zupełnie odwrotnie. Na zwrot „pool nadaram”, zareagował jedynie zapraszającym gestem. Od razu, kiedy wsiadłem do jego samochodu, zapytał czy coś jadłem i nie czekając na odpowiedź, wręczył mi dużą torbę rodzynków.
- Tutaj mało osób w ten sposób podróżuje.
- Ale słyszałem, że łatwo się jeździ.
- Podwózki są bardzo popularne, ale płatne. Za to, można dziewczynę poderwać. Wiesz, że w Iranie, pokazanie się z kobietą, która nie jest Twoją żoną może ściągnąć na Ciebie problemy? Podobnie jak zwykła próba zwrócenia na siebie uwagi na ulicy.
- Wiem, ale co mają do tego „podwózki”.
- W Iranie, każdy prywatny samochód może być taksówką. Nie trzeba mieć wcale napisu taxi. Dużo osób jadących w danym kierunku zabiera pasażerów idących na piechotę lub czekających na chodniku, czy tam, na poboczu. Samochód jest prywatnym miejscem. Jeśli zabiorę dziewczynę, mam szansę się do niej odezwać. Mogę wziąć jej numer telefonu. Mogę się z nią nawet umówić. Tak właśnie poznałem moją żonę.
- Ciężko było namówić ją na ślub?
- Bardzo łatwo. Wzięliśmy ślub po dwóch miesiącach znajomości. Ona pochodzi z tradycyjnej rodziny więc musiała przedstawić mnie rodzicom. Później nasze rodziny musiały się poznać. Wszystkim odpowiadało, że chcemy być razem. Tylko jej rodzinie nie odpowiadało, że spotykamy się bez ślubu. Nie chcieli kłopotów. Nie chcieli by sąsiedzi gadali. Dlatego zorganizowali nam legalizację związku. Teraz, po pięciu latach mamy dwójkę dzieci.
- Ile mieliście lat jak się poznaliście?
- Ona 27, ja 25. Właśnie jadę do domu po pracy. Może zmienisz plany i nas odwiedzisz? Chętnie Ci ją przedstawię.
- Bardzo chętnie, ale zasiedziałem się trochę w Orumiyeh. Jadę do Pakistanu przez Zahedan, a chciałbym jeszcze kilka rzeczy po drodze zobaczyć.
- Czyli jesteś zdecydowany na Khandovan? Wobec tego, przepraszam Cię najmocniej, ale wysadzę Cię przed zjazdem do Khandovan. Postaram się odstawić Cię jak najbliżej Twojego celu jak tylko mogę, ale zrozum mnie. Spieszy mi się. Chwilka, muszę zatankować.
- Nie ma najmniejszego problemu. Zjechaliśmy na stację. Zapytałem o cenę paliwa.
- To się cały czas zmienia. Kiedyś litr benzyny kosztował sto tomanów (Toman to nieoficjalna waluta Iranu. 1 toman = 1000 riali), czyli ok. 10 centów amerykańskich. Teraz, cena skacze pomiędzy dwieście a czterysta tomanów. Zależy od humoru rządu. Nie podoba mi się to, bo nigdy nie wiem ile mi przyjdzie zapłacić jadąc na stację. Raz jest tanio, raz jest drogo. Ale teraz muszę wydać o wiele więcej. I to również mi się nie podoba. Mogliby podwyższyć trochę te limity.
- Jakie limity?
- To nie wiedziałeś? Miesięcznie możemy tylko przepalić do 65 litrów tańszego paliwa. Po wykorzystaniu tego limitu przychodzi nam już płacić znacznie więcej. Mój limit wyjeździłem w zeszłym tygodniu bo mieszkam w jednym mieście, a pracuję w drugim. Dlatego, teraz płacę 700 tomanów za litr. Były protesty przeciw limitom jak tylko je wprowadzili. Ludzie się zbuntowali. Kilka osób zginęło, ale protest jak to protesty – co to da? Drugiej rewolucji nie zrobimy. Zresztą, nie chcemy. Zmęczeni tym jesteśmy. (W Iranie, który jest jednym z największych na świecie producentów ropy, benzyna jest subwencjonowana przez rząd. Ze względu na wysokie zużycie, w 2007 roku, gabinet prezydenta Ahmadinejada, wprowadził limity na dotowane paliwo. Nawet nie licząc dopłat, dzięki braku jakichkolwiek podatków akcyzowych i obfitych złóż ropy, Iran, nadal, pozostaje jednym z państw z najtańszą benzyną świata).
- Ale i tak jest tanio. Znacznie taniej niż w Turcji. Znacznie taniej niż w Europie. Nie ma na co narzekać.
- Ale mogłoby być jeszcze taniej. Mamy złoża, mamy rafinerie. Samochody też są drogie, a przecież mamy technologię i fabryki. Produkujemy swoje własne marki i one najlepiej się sprzedają. Ale czy ja narzekam? Ja mam pracę, mam co jeść. Mam nawet czym wozić rodzinę. Co tam, że od konkurencji? Jeżdżę Saipą a pracuję w fabrycę Iran Khodro. Mam więc też czym zapłacić. Nie narzekam. Tylko mówię, że po prostu, mogłoby być taniej. Mnie i mojej rodzinie żyje się dobrze. Nie mam powodów do narzekania.
Omid obiecał odstawić mnie jak najbliżej Khandovan jak tylko możliwe. Zawiózł mnie do samego Khandovan. Na wjeździe, z przeprosinami, przyjął ode mnie opłatę parkingową. Drogą, jak na atrakcje turystyczne przystało – 2.000 tomanów. „Przepraszam, ale skończyły mi pieniądze”. Oprowadził mnie też szybko po Khandovan. Zabrał do swoich znajomych mieszkających na terenie Irańskiej Kapadocji na czaj (herbatę) i ciepły obiad. Zanim mnie zostawił, kilka razy upewniał się czy nie chcę jechać do jego domu w Tabriz. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Do czasu aż pozbyłem się mojego pierwszego irańskiego numeru, Omid dzwonił do mnie codziennie ze standardowymi pytaniami z kategorii „jak zdrowie”. Każdą rozmowę kończył słowami: „Kiepsko mówię po angielsku bo nigdy nie chciało mi się uczyć. Ale obiecuję, że się poprawię. Teraz mam po co. Teraz jesteśmy przyjaciółmi. Mam przyjaciela za granicą. Pierwszego przyjaciela obcokrajowca”. 

YASMIN – STUDENTKA, SMPATYCZNA KIDNAPPERKA

„Jeśli tak ma wyglądać kidnaping to już się go nie boję. Z drugiej strony, co dobre, musi się kiedyś skończyć. Ale zaraz – już w pierwszym tygodniu w tym kraju wpakowałem się w problemy? Nie, nie. Wracam do tamtego faceta. Co z tego, że po angielsku nie mówi? Mówi po francusku. Ja też mówię po francusku. Może i nie najlepiej, ale zawsze rozmowa o głupotach z nim, wyjdzie mi lepiej niż jakbym miał tłumaczyć się po persku przed irańską policją” – myślałem do siebie podążając za Yasmin w stronę pola namiotowego w Khandovan. Wcześniej, postawny, mówiący po francusku mężczyzna, zaprosił mnie do swojego domu. Powiedziałem, że chciałbym rozejrzeć się jeszcze trochę po Khandovan i wrócę później. Nie wróciłem. Nie dlatego, że nie chciałem. Chciałem... ale nie mogłem. Przeszkodziła mi w tym biegnąca prosto w moją stronę 23-letnia, ciemnowłosa dziewczyna.
- Jesteś obcokrajowcem? Nie wierzę. Zawsze chciałam poznać obcokrajowca. Może pójdziesz ze mną do mojej rodziny? Chciałabym z Tobą porozmawiać. Tato! Tato! Zobacz!
Wołając stojącego po drugiej stronie zgromadzonego wokół źródełka uważaną za leczniczą wodą, ojca, Yasmin, jakby instynktownie, nie czekając nawet na moją odpowiedź, złapała mnie za ramię. Rozejrzałem się dookoła. Miałem wrażenie jakby oczy wszystkich osób, nagle przestała interesować tryskająca sobie z prowizorycznej fontanny woda tylko ja i Yasmin. Przypomniało mi się co usłyszałem wcześniej na temat miejsc publicznych i kobiet. „Oooooops”, przeszło mi przez głowę. Przeszliśmy do pola namiotowego jej rodziny.
- Usiądź. Ale nie tak. Wygodnie usiądź. (W Iranie, siedzenie pośladkami na łydkach w trakcie rozmowy chodzi za niekulturalne. Obowiązuje pozycja możliwie najbardziej zrelaksowana).
- Jestem Sattar. Ale możesz do mnie mówić Sam. Yasmin to moja córka. Bardzo nam miło, że do nas dołączyłeś. Mocno zbudowany mężczyzna z gęstymi wąsami, podał mi dłoń. – Ale masz siły.


Kobiety podały herbatę i kilka odmian nugatowych cukierków. Yasmin, studiująca dziennie literaturę brytyjską na uniwersytecie w Tabriz, kilkukrotnie upewniała się czy czegoś mi nie brakuje.
- Podróżujemy właśnie z rodziną. Jesteśmy na wakacjach. Może naszych ostatnich wspólnych. Chciałabym wyjechać na stypendium.
- Nie podoba Ci się Iran?
- Podoba mi się. Ale chciałabym zobaczyć coś innego. Chciałabym doświadczyć samodzielności w miejscu, które jest daleko od mojej rodziny, w miejscu gdzie mówi się w innym języku. Najlepiej w kraju anglojęzycznym. Żebym mogła trochę podszlifować angielski. To bardzo ciekawy i zróżnicowany kraj. To cały świat w jednym. Ilekroć podróżujemy z rodziną po Iranie, tylekroć trafiamy na zupełnie inne sytuacje. Tylko wiesz – my nie śpimy w hotelach. Pakujemy wszystko co potrzebne do samochodu i ruszamy w trasę. W nocy, część osób śpi w aucie, część w namiocie. Może i nie ma klimatyzacji, ale jest ciekawie. Poznajemy inne osoby podróżujące w ten sam sposób. Czasem jedziemy w kilka rodzin. Jak cygańska karawana.
- Czyli dużo Irańczyków tak podróżuje?
- Bardzo dużo. Najczęściej, jednak po Iranie. Chłopakom ciężko o paszport. Ciężko im wyjechać. Są sposoby. Ja szykuję się do wyjazdu, ale kobietom jest łatwiej.
- Myślałem, że jest ciężko. Myślałem, że kobiety są źle traktowane.
- Jeśli przestrzegamy prawa, jesteśmy poukładani i dobrze się zachowujemy, nie ma prawa nam się nic wydarzyć.
- A bezpieczeństwo? Jeden z kierowców mówił mi, że „podwózka” może być wymówką do czegoś więcej.
- Jak mam jakieś przeczucie to nie wsiadam. Ale nigdy nie zdarzyło mi się by ktoś chciał coś na mnie wymusić. Miałam kilka propozycji. Poznałam kilka fajnych facetów w ten sposób, ale żaden z nich nie był nachalny. Co innego w Teheranie. W Teheranie powinieneś na siebie uważać. Tam nie jest najbezpieczniej. Wiesz sam – duże miasto, dużo może się wydarzyć. Mam koleżankę, która opowiadała mi jak jej znajoma została porwana przez taksówkarza, który chciał ją zgwałcić. Po prostu, po kilku skrzyżowaniach, zorientowała się, że nie jedzie tam gdzie chciała. Poprosiła o wyjaśnienia a taksówkarz jechał dalej. Nie wiem jak się to skończyło, ale sam wiesz.... duże miasto.
Siedząc w towarzystwie Yasmin i jej rodziny, zapomniałem o wcześniejszych obawach związanych z możliwością bycia przyłapanym z niezamężną mi kobietą w miejscu publicznym. W końcu, zostałem zaproszony do rodziny, a nie bezpośrednio do niej. W końcu, nie byliśmy sam na sam. W końcu, nie tylko na zachodzie – również w Iranie, mam prawo dobierać sobie towarzyszy rozmowy według własnych upodobań. Wątpliwości pojawiły się dopiero wieczorem, kiedy po przyjeździe do Tabriz, udaliśmy się do tzw. picnic parku. (Takim mianem w Iranie określa się parki, w których rodziny gromadzą się wieczorami przy wspólnym, skromnym posiłku. Część z nich zostaje na noc pod namiotem). Spacer. Yasmin, uparła się pokazać mi z którego drzewa pozyskuje się białą, kleistą maź wydaloną przez niewielkie insekty, będącą niezbędnym składnikiem Gazu – irańskiego, słodkiego nugatu, który bardzo zasmakował mi podczas poczęstunku w Khandovan. Starszy, pomarszczony mężczyzna, zawołał Yasmin na bok.
- Co Ci powiedział?
- Żebym uważała bo będziemy mieli kłopoty.
- Wiesz – miał rację. w Iranie, teoretycznie, chłopak z dziewczyną nie powinni pokazywać się razem w publicznych miejscach. Co jeśli nas aresztują? W najlepszym wypadku mnie deportują, a podoba mi się w tym kraju. Chcę go więcej.
- Ale Ty jesteś inny. Ty jesteś obcokrajowcem. Ale nie takim jak inni. Masz styl. Yasmin znowu niebezpiecznie się zbliżyła. Miałem wrażenie, że każdy z nas rozmawia na zupełnie inny temat. (według Irańskiego prawa, szeroko rozumiane i łatwe do udowodnienia „cudzołóstwo” pomiędzy muzułmańską kobietą a mężczyzną innego wyznania kończy się śmiercią pod stosem kamieni obydwu stron) – Chciałabym wyjść za obcokrajowca. Chciałabym zobaczyć jak mieszka się za granicą.
- Śpiący jestem. Może wrócimy do namiotów.
- Ale musisz przyznać, że dobry dzień był dzisiaj. Ja się cieszę, że poznałam Ciebie; że poznałam obcokrajowca. A Ty się cieszysz? No powiedz, cieszysz się?
- Wracamy do namiotów, jeszcze nas ktoś zobaczy.....

SYZYF W CHAOSIE.

Mój host z couchsurfingu w Tabriz, wysłał do mnie sms z nazwą miejsca charakterystycznego, spod którego miał mnie odebrać. Tanie taksówki. Najlepszy sposób na poruszanie się po mieście. Takie miałem do tej pory doświadczenia z Orumiyeh. Zdziwiłem się kiedy tabrizcy taksiarze za podwózkę pod wskazany adres wołali ode mnie pięć tysięcy zamiast pięciuset tomanów. Niektórzy nawet ciągnęli mnie za plecak i próbowali wpakować na siłę do taryfy.


Zwrot „Pool nadaram” wywołał u jednej grupki śmiech. Upokorzony i wyśmiany chodziłem od jednej ulicy do drugiej, zastanawiając się czy Diabeł nie mieszka w taksówce. Wysoki chłopak o smętnym spojrzeniu. W dłoni trzymał reklamówkę wypełnioną zakupami z targu, widząc moje próby targowania w jednym z „żółtych kręgów”, zawołał mnie do siebie. Pokazałem adres. Nie mówił po angielsku. Pokazał tylko gestem bym poszedł za nim. „Czyżby to tak blisko było?”. Weszliśmy w jedną uliczkę. Później w drugą – ciaśniejszą. Mój przewodnik zniknął w bloku, którego mieszkańcy chyba postanowili sobie zrobić grupowe suszenie ubrań. Wszystkie balkony zdobiły kolorowe spodnie, koszulki, chusty, staniki i majtki. Niektóre nawet dosyć kuse. Wrócił bez torebek i zaprosił mnie do samochodu. „Pool nadaram” nie wywołało tym razem śmiechu tylko serdeczny uśmiech. Po cichu, przewiózł mnie przez cały Tabriz do hotelu, w którym miałem się stawić. Nie chciał nic. Dziękując, w wyciągniętą dłoń wsunął mi jabłko, podał butelkę wody i odjechał. W przeciwnym kierunku, z którego przyjechaliśmy. Czy przejechał taki kawał specjalnie dla mnie czy było mu po drodze, nigdy się nie dowiedziałem. Syzyf w chaosie był jedną z tych osób, która pojawiła mi się w potrzebie, po czym, szybko odparowała.

TRAMP W PIĘCIOGWIAZDKOWYM HOTELU?


Perskie fajki wodne, perskie dywany, perska mozaika, bogato zdobione marmurem i drewnem wnętrze z kryształowymi kandelabrami na sufitach.  Na ścianach, obrazy przedstawiające azerską spuściznę Tabrizu. Czekając na spotkanie z Amirem, czułem się jak Kopciuszek. Wytarte spodnie, nieświeży T-shirt i wygnieciony kapelusz. Do tego mój plecak nie pasował do eleganckich, logowanych firmami wielkich projektantów bagaży posuwanych do wind na eleganckich wózkach przez tragarzy ubranych o wiele lepiej ode mnie. Mimo to, wiedząc, że muszę poczekać, spróbowałem swoich szans. Podszedłem do ubranej w białą bluzkę i czarną, idealnie komponującą się z grzywką chustę na głowie.
- Przepraszam, macie tutaj wifi?
- Mamy, proszę Pana.
- Czy nie obrazicie się jeśli skorzystam?
- Oczywiście, że nie. Proszę usiąść w lobby. Za chwilę koleżanka Pana poprowadzi. Nie ma hasła. Gdyby był jakiś problem, proszę kogoś zawołać. Recepcjonistka zmieniła ton na szept – wie pan, że wszystko jest blokowane?
- Wiem, wiem. Mam VPN.
W odpowiedzi, pani puściła do mnie oczko. Nie jakieś tam zwykłe. Wielkie, perskie oczko. Prawie tak duże jak klatka piersiowa naszej rodzimej aktorki o, jakże polskim imieniu, Kasia. Po zajęciu miejsca przy stoliku dostałem herbatę.
- Nie zamawiałem herbaty.
- Proszę się nie obawiać. Jest bezpłatna, my dbamy o naszych gości.
- Ale ja nie jestem gościem. Przepraszam. Nie stać mnie na taki hotel.
- Jest Pan gościem w naszym mieście. Chciałabym by zostały Panu po nim miłe wspomnienia. Pieniądze nie są najważniejsze, proszę Pana.
Ciekawe jakby została potraktowana osoba o mojej prezencji tamtego dnia w podobnym hotelu w dowolnym miejscu świata zachodniego.


AMIR – STUDENT, SEPARATYSTA.
Trochę się obawiałem wysyłać prośby o udzielenie dachu nad głową do Amira. Jego profil na couchsurfingu w momencie, kiedy pierwszy raz się skontaktowaliśmy był pusty. Zarejestrował się za namową kolegów z internetowego forum poświęconemu kulturze Azerskiej. Tabriz leży w prowincji Wschodni Azerbejdżan, w której mieszka z Tatarami Azerów więcej niż w niepodległym Azerbejdżanie. Azerowie mają swój własny – podobny do Tureckiego – język i kulturę. W pokoju dużego, dwukondygnacyjnego mieszkania w bloku, który do bólu przypominał mi polskie, postkomunistyczne budownictwo, na misternie zdobionych dywanach robionych na specjalne zamówienie z pobliskiej szwalni, zasiedliśmy z Amirem do, drugiego dla mnie, śniadania w postaci płaskiego Fatiru, słodkich powideł wyrabianych domowym sposobem przez jego mamę i świeżego koziego sera. Amir, oczywiście zwrócił mi uwagę na temat mojego siedzenia pośladkami na łydkach.
- Jak nie potrafisz lub nie lubisz po turecku to usiądź z jedną podwiniętą do góry nogą. W ten sposób wyglądasz na zrelaksowanego. Siedząc jak na początku, sprawiasz wrażenie jakby nie było Ci wygodnie a dla nas, gdzieś w podświadomości, plamą na honorze jest gdy gość czuje się w naszym domu niewygodnie. A skoro już o świadomości i podświadomości to jesteś Muzułmaninem?
- Chrześcijaninem. A Ty?
- Ateistą.
- Ateista w Iranie? Przecież to islamski kraj.
- Urodziłem się Muzułmaninem. Ale z religią się nie zgadzam. Nie interesuje mnie to. Za dużo ograniczeń. Chciałbym mieć wolny wybór. Nie miałem go. Dlatego, wybrałem nie wierzyć w nic.
- A Twoi rodzice wiedzą?
- Jasne, że wiedzą. Zarówno mój ojciec jak i moja mama nie popierali Rewolucji. Moja mama miała nawet problemy bo w tamtych czasach była za granicą. Po powrocie, została oskarżona o celową ucieczkę z kraju. Na szczęście, sąd przyjął jej argumenty, że Khomeini nie raczył jej poinformować żeby przełożyła sobie termin podróży i zorganizował przewrót bez jej wiedzy. Oni też nie chodzą do meczetu.
- Ale mama zasłania głowę nawet w domu.
- Zasłania, ale to ukłon w stronę tradycji a nie religii.
- Religia to jedna z wielu rzeczy, która nam tutaj nie pasuje. Po prostu, nie lubimy gdy nam się coś narzuca.
- Zdążyłem zauważyć, że jako Persowie macie swoją osobowość.
- My nie jesteśmy Persami. Jesteśmy Azerami. Mieszkamy w Iranie. Jesteśmy Irańczykami. Ale nie Persami. Amir sięgnął po baglamę – jeden ze swoich atrybutów kultury azerskiej i, jak powiedział, swoją dumę i zaczął w szybki, rytmiczny i melodyjny sposób szarpać jej struny.


- Przepraszam, zapomniałem. Ale z tego co wiem, Azerowie w Iranie są liczną i powszechnie uznawaną grupą etniczną i mówienie o sobie jako o Azerze, stanowi tylko powód do dumy. Czytałem, że wiele irańskich gwiazd wywodzi się z jednej z Azerskich prowincji. Dodać do tego same nazwy prowincji – Azerbejdżan Wschodni, Azerbejdżan Zachodni. Kiedy wjeżdżałem z Turcji do Kurdystanu, tureckim celnikom musiałem powiedzieć, że jadę do Iraku. A przecież Kurdystan jest regionem autonomicznym. W Turcji, Kurdowie nie są uznawani. A w Iranie? Jest też prowincja o nazwie Kurdystan. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że rząd nie toleruje mniejszości?
- Toleruje, ale w jaki sposób. Nauczanie języka azerskiego jako pierwszego jest zabronione w szkołach. Podobnie jak literatura. Cały czas próbuje nam się wmówić, że jesteśmy mniejszością jedynie językową, a nie etniczną. Ale w jaki sposób możemy mówić o pełnych prawach skoro nasz język i kulturę musimy poznawać od rodzin i z telewizji nadawanej z Azerbejdżanu czy z Turcji?     
- Ale to jest Iran. W jaki sposób, język ma być nauczany jako pierwszy? Musielibyście połączyć Iran z Azerbejdżanem. Odseparować się.
- Do diabła z takim Iranem.
- Nie podoba Ci się?
- Podoba. Jestem Irańczykiem. Ale nie jestem persem. Nie chcę mówić po persku. Nie chcę pisać po persku – czy jak oni ten swój język nazywają – w Farsi. Chcę po azersku. Jestem Azerem. Bardziej Turkiem, Tatarem, ale nie Persem. Do diabła z tym perskim Iranem. Chcę demokracji. Chcę wolnego wyboru.
Zanim wyszliśmy na zwiedzanie Tabriz, Amir zaproponował by skopiować na dysk mojego komputera filmy i obrazki o tematyce związanej z Iranem. Podejrzewam, że większość z nich, jak choćby film opisujący zbrodnie Khomeiniego, nie miałaby nigdy prawa ujrzeć światła dziennego. Zapytał czy mam jakąś muzykę irańską. Odpowiedziałem, że tak i otworzyłem folder. „Nie podoba mi się. To wszystko po persku.”.

Czytaj dalej






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz