CZĘŚĆ DZIESIĄTA

CZĘŚĆ DZIESIĄTA: INNY ŚWIAT

GHASEM, HABIB - KIEROWCY

Patrząc w dół, zastanawiałem się w jaki sposób, w basenie, do którego spoglądałem, mogło znaleźć się tyle wody. Wrzuciłem do środka przywiązane do haczyka wiaderko i wylawirowałem nim pomiędzy zielonkawym nalotem starając się nabrać możliwie jak najczystszą wodę. Po chwili, moja butelka była już uzupełniona, pragnienie ugaszone a na podniebieniu, mimo bezpośredniej bliskości morza, nie było ani nuty słonego posmaku. Zdając sobie sprawę, że znajduję się z daleka od innych osób z dwoma, modnie ubranymi chłopakami, którzy nie tylko zaoferowali mi podwózkę do samiutkiego portu, ale jeszcze, pokazali okolice, pozwoliłem sobie wyciągnąć papierosa.
- Wiesz, teraz jest Ramadan, powiedział bardziej rosły z nich – Habib unosząc lekko brwi nad ramkami ciemnych okularów.
- Przepraszam, zacząłem gasić papierosa.
- Ale Ty możesz palić, powstrzymał moją dłoń Ghasem. – Ty nie jesteś Muzułmaninem, prawda?
- Nie jestem Muzułmaninem. Urodziłem się jako Chrześcijanin.
- A teraz?
- Teraz, jestem zawieszony pomiędzy religiami. Wy jesteście Muzułmanami, jak widzę.
- Tak, pokiwał głową Habib. – I wybacz, że zwróciliśmy Ci uwagę za papierosa. Zależy nam na Twoim komforcie, ale jednocześnie, obowiązkiem każdego Muzułmanina jest walczyć w imię wiary.
- Ale przecież mnie nie bijecie, zaśmiałem się.
- Walczyć to znaczy, próbować kierować innych na właściwe tory. Widząc, że ktoś robi coś nie tak, powinniśmy zareagować. Widząc, że palisz podczas Ramadan, powinniśmy Ci zwrócić uwagę.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego użyliście słowa walczyć?
- Bo tak powinna wyglądać walka o Islam. Pokojowo. Poprzez tłumaczenie. Próbę przekonania. Nie powinna być próbą narzucenia. Dlatego, nie bierz tego do siebie. Po prostu, widząc, że palisz, czuję się zobowiązany przypomnieć Ci, że jest Ramadan. Wiem, że jesteś innego wyznania. Szanuję to i obiecuję już więcej do tej kwestii nie wracać, wyjaśnił Habib. - Jednak, na ulicy, staraj się nie obnosić z jedzeniem, piciem czy paleniem. Przy nas możesz, ale lepiej nie łamać postu przed, na przykład starszymi, bardziej konserwatywnymi ludźmi.
- Wiem, w miejscach publicznych, staram się nie pić ani nie jeść. Dopiero jak Muezzin zacznie nawoływać do wieczornej modlitwy.
- Bardzo dobrze. Z jednej strony, chodzi o szacunek. Wyobraź sobie, jak mnie się zachciało palić kiedy zobaczyłem, papierosa pomiędzy Twoimi palcami. Nie mam nic przeciwko, ale sam wiesz jaki to jest ból jak nie można zapalić, powiedział Ghasem.
- Ale uważaj w miejscach publicznych, dodał Habib. – Oficjalnie, złamanie Ramadanu jest niezgodne z prawem.   Możesz mieć w związku z tym nieprzyjemności. W najgorszym przypadku, czekają Cię nawet bicze. (Art. 638 Kodeksu Karnego Islamskiej Republiki Iranu, za publiczne złamanie „religijnego tabu”, przewiduje karę więzienia, grzywny i biczowania).
- Poważnie jest taki przepis?
- Jest i jest egzekwowany.
- Czyli Wy pościcie?
- Tak. Staramy się pościć. Ja nie złamałem jeszcze żadnego dnia, pochwalił się Habib. 
- Ja również, dodał Ghasem.
- Ale, przyznam Wam się, że do tej pory to ja zwracałem ludziom uwagę. Nie spotkałem wiele osób, które by pościły. O przepisie przewidującym karę za złamanie postu, również dowiaduję się od Was.
- Może na północy i zachodzie. Ludzie z dużych miast są inni, wiesz. Poza tym, my jesteśmy Sunnitami a oni Szyitami, wyjaśnił Habib.
- Są jakieś różnice w podejściu do Ramadan pomiędzy Sunnitami a Szyitami? Zapytałem
- Podstawową różnicą jest nietolerancja wobec nas. Odpowiedział stanowczo Ghasem.
- Nietolerancja?
- Nietolerancja, powtórzył Habib. – Wiesz, że Iran jest państwem religijnym?
- Wiem.
- Wiesz, zatem również, że oficjalną religią kraju jest Islam.... szyicki Islam. My, Sunnici, jako mniejszość, jesteśmy dyskryminowani.
- W jaki sposób się ta dyskryminacja objawia, jeśli mógłbym wiedzieć? Zapytałem.
- Jasne, że mógłbyś. – włączył się Ghasem. - Powinieneś. Jako Sunnici, jesteśmy w mniejszości. Próbujemy walczyć o swoje prawa, ale z marnym skutkiem. W Teheranie, nie pozwolono nam nawet zbudować meczetu. Nie pozwalają nam również budować sunnickich szkół. I jak takie sunnickie dziecko ma chodzić na nauki koraniczne? Chrześcijanie nie muszą, ale Sunnici to, w końcu, Muzułmanie. Nie ma oficjalnego rozbicia pomiędzy Szyizmem a Sunnizmem. Mimo, że wierzymy w tą samą księgę, w tego samego proroka, oficjalnie, Sunnizm jest błędny. Władze uniwersytetów, odmawiają nam miejsc. Wśród irańskich wysoko postawionych polityków, nie ma ani jednego Sunnity. Czasem jesteśmy atakowani w fizyczny sposób. Zgadnij, komu pomaga policja. Wiesz co potem robią? Stawiają nam zarzuty przemytu narkotyków czy broni. Mój znajomy, Sunnita, został kiedyś nazwany na ulicy Arabem przez dwóch mężczyzn. Wdał się w słowne potyczki. Zaczęła się szarpanina. Kiedy na miejsce przyjechała policja, został aresztowany z jakimiś absurdalnymi zarzutami bycia pod wpływem alkoholu, którego nigdy nie próbował. Został zaatakowany, bronił się i, jeszcze do tego został wybiczowany.
- Mówię Ci, Sunnici, choć urodzeni w Iranie nie są w tym kraju mile widziani, powiedział stanowczo Habib.
- Ja bym powiedział, że są nawet zwalczani, dodał Ghasem. – Chrześcijanie, Żydzi, Zarostrianie mają większe prawa niż my.
- Powinniśmy już jechać, zmienił temat Habib. – Chciałbym odwiedzić dziś meczet. – Zawieziemy Cię do Bandar e-Khamir. To jest rzut kamieniem od wyspy Qeshm.
Habib i Ghasem, odprowadzili mnie do miejsca, w którym starsi mężczyźni, czekając na przeprawę na drugi brzeg, zaspokajali pragnienie przelewając wodę do nakrętki od butelki, w ten sposób, rozluźniając nieco ścisły post Świętego Miesiąca. Rozejrzeli się dookoła, wręczyli parę banknotów jednemu z mężczyzn, objaśnili w jaki sposób i do której łodzi wsiąść i, po raz kolejny przypomnieli:
- Pamiętaj, nie pij, nie jedz, nie pal w publicznych miejscach w tych okolicach.

ODPRAWA W SKLEPIE.


W podróż, zabrałem aparat cyfrowy zasilany czterema akumulatorkami ładowanymi z gniazdka. Do czasu aż pojawiłem się w Bushehr, aparat nie sprawiał ani jednego problemu. Dlaczego nad samą Zatoką, bateryjki odmówiły posłuszeństwa i rozładowywały się zaraz po naładowaniu, nie wiedziałem. Rozważałem trzy przyczyny: wysoką wilgotność powietrza, promieniowanie z elektrowni w Bushehr i pecha, który przyczepił się do mnie jeszcze w Isfahan. O ile, druga i trzecia przyczyna nieco mnie przerażała, o tyle kiedy tylko, po postawieniu stopy na wyspie Qeshm, zobaczyłem otwarty sklep, nie omieszkałem wejść do środka i poszukać nowych baterii. Robiąc zapasy energetyczne, przypomniało mi się również, że bateria w telefonie też była na skraju wyczerpania. Otworzyłem plecak i zacząłem szukać ładowarki. Po chwili, w sklepie pojawił się żołnierz.
- Imię.
- Michał. Odpowiedziałem, nie patrząc na żołnierza i szukając nadal ładowarki.
- Nazwisko
- Przybylski
- Przyby.... co?
- Przybylski.
- Skąd?
- Z Polski.
- Skąd?
- Z Lechistanu.
- Paszport.
- Chwilka. Odpowiedziałem odruchowo, zastanawiając się jak staroświecką osobą trzeba być by zapomnieć gdzie włożyło się ładowarkę do telefonu.
- Paszport.
- Chwilka, chwilka. Szukam czegoś.
- Powiedziałem, paszport.
- A ja powiedziałem, moment. Proszę chwilę poczekać z łaski swojej. Spotkałem na żołnierza i zgarbiłem się spowrotem nad plecakiem.
Żołnierz jeszcze kilka razy powtórzył słowo „paszport”. Z miłego tonu poukładanego urzędnika przeszedł najpierw do rozkazującego, później do cynicznego. Kiedy wreszcie znalazłem ładowarkę, podpiąłem telefon, wybrałem bateryjki do aparatu, przekąskę i małą buteleczkę wody, wyjąłem z tylnej kieszeni spodni moją podróżniczą książeczkę.
- Przepraszam, tutaj był przed chwilą żołnierz, prawda? Zapytałem sklepikarza.
- Zgadza się.
- A gdzie jest teraz?
- Nie mam pojęcia. Chyba poszedł. Co to?
- Mój paszport.
- Mogę zobaczyć?
- Nie ma sprawy. Proszę. Podałem mój paszport sklepikarzowi, który z zaciekawieniem wypytywał o każdą pieczątkę i prosił o historię z każdego, odwiedzonego przeze mnie kraju.
- W którym kraju, podoba Ci się najbardziej? Zapytał kiedy szykowałem się do opuszczenia sklepu.
- W... wiesz... jak to się mówi.... nie powiem. Nie chcę chwalić dnia przed zachodem, odpowiedziałem uśmiechając się lekko.


PARVIZ – TOWARZYSZ SAMOTNOŚCI


Pustynne krajobrazy. Wiatr unosił w górę piasek i martwe fragmenty ciernistych krzewów. Idąc przed siebie, podziwiałem wystające z ziemi skały o kształtach przypominających róże, maczugi, grzyby, wieże, a nawet, ludzkie twarze. Rzeźbione przez wiatr i, najprawdopodobniej, przez wodę. Wyspa Qeshm to kolejne miejsce na południu Iranu, które wygląda jak Izolda po utracie Tristana. Jakby mieniące się wszystkimi odcieniami błękitu, wody Zatoki, trzymały ją niegdyś mocno w objęciach i, nagle, puściły zostawiając by uschła z nostalgii. Zbliżając się do wioski, dojrzałem pasące się wielbłądy. Dojrzałem również liczne łodzie rybackie. Niektóre cumowały spokojnie przy brzegu, inne, przy prywatnych domach. Jedna ze smukłych, długich łodzi spoczywająca na szczycie niewielkiego wzniesienia  z dala od linii brzegu, wydawała się czekać na duży przypływ. Ubrani na biało mężczyźni siedzący na nabrzeżu, przesuwali w palcach drewniane koraliki tasbihu, szepcąc do siebie im jedynie znane, kolejne przymioty Allaha. Zmęczeni i, jakby pozbawieni sił, czekali na Maghrib i uroczystą, ramadanową, wieczerzę. Mimo, iż widziałem ich sylwetki i czułem ich wzrok, nie czułem ich obecności. Mężczyźni wydawali się być wyobcowani, skupieni na swoich własnych myślach, do których nie chcieli wpuszczać obcych osób. Bosy chłopiec w brudnych spodenkach i podartym podkoszulku, chwycił mnie za dłoń i poprowadził na boisko do piłki nożnej, znajdujące się pomiędzy strzelistymi wieżami łapaczy wiatru i postrzępioną przez wiatr, słońce i wodę, zlewającą się z barwą ziemi, niską, wykonaną z suszonej gliny, zabudową. Odruchowo, kopnąłem lecącą w moją stronę piłkę i dołączyłem się do gry. Całkowicie naturalnie, bez sensacji. Nikt nie zawołał na przywitanie. Nikt nie wyjaśnił, w której drużynie się znalazłem. W najzwyczajniejszy sposób, stałem się jednym z wielu – nie wyróżniającym się specjalnie z drużyny szczerbatych siedmiolatków. W chwili gdy Muezzin wyrecytował „Allahu Akbar”, jeden z chłopców, wnet chwycił turlającą się po ziemi piłkę i, razem z innymi, pobiegł w stronę, z której dochodziło nawoływanie do wieczornej modlitwy. Rozglądając się dookoła, moją uwagę zwrócili mężczyźni wiozący siedzące bokiem na motorach kobiety, z których czarnymi hidżabami, wyraźnie kontrastowały szpiczaste w środkowej części, tradycyjne kolorowe maski.
Chodząc po ulicach miasteczka, miałem cichą nadzieję, że ktoś zaprosi mnie na wspólne łamanie postu. Nagle, poczułem się sam wśród ludzi, którzy mimo moich prób nawiązania z nimi szczątkowego kontaktu, zdawali się nie zwracać na mnie uwagi. Pokierowałem kroki w stronę długiej plaży. Tuż za jej błotnistą; wręcz bagienną częścią, znajdował się mięciutki piasek. Zdecydowałem by rozbić namiot w pobliżu niewielkich, wybudowanych szeregowo murowanych domków. Będąc w tej części wybrzeża, nie miałem pojęcia jak wygląda rytm morza. Nie chciałem obudzić się nagle w kałuży wody. Pomyślałem, że skoro w miejscu, które sobie wybrałem, ktoś wybudował domy, woda podczas przypływu nie powinna dochodzić aż tak daleko. Kiedy tylko mój namiot był gotowy, zobaczyłem otwierające się na górnym tarasie drzwi. Po chwili, wyłonił się zza nich mężczyzna i wąskimi schodami bez balustrady, zszedł w moją stronę.
- As-Salam-Aleykum. Co Ty tutaj robisz?
- Maleykum-As-Salam. Mogę tutaj spać? Nie mam dokąd iść a to miejsce, wydaje mi się być bezpieczne. Jest z dala od ludzi i z dala od morza.
- Nie ma problemu, powiedział ubrany w luźne jeansy i czerwony T-shirt, młody mężczyzna, wykonując zwrot spowrotem w stronę schodów. Kiedy wszedł do środka, drzwi się zamknęły. Po chwili, mężczyzna znów wyszedł, trzymając w dłoni butelkę lodowatej wody i tackę z jedzeniem i wrócił spowrotem do domu. Nie siedział, jednak, w środku zbyt długo. Ledwie zdążyłem wziąć kilka łyków wody a znów na tarasie, zobaczyłem gospodarza pokazującego gestem na mój namiot. Mężczyzna podszedł do mnie.
- Może chciałbyś wejść do środka? Widząc jak wyciąga z piasku metalowego śledzia, doszło do mnie, że nie mam możliwości odmowy. „Zapraszam na górę” kiedy namiot znajdował się już spowrotem w pokrowcu.
- As-Salam-Aleykum, powiedziałem do dwóch kobiet znajdujących się w niewielkim, dwupokojowym mieszkanku ze zintegrowaną z ciasnym salonem kuchnią.
- Maleykum-As-Salam, odpowiedziała wyglądająca na młodszą niewiasta o bardzo ciemnej karnacji ze szczelnie zakrywającą linię włosów, czarną chustą na głowie.
- Salam, odpowiedziała posiadaczka jasnej skóry, falowanych ciemnych włosów i czarnych niczym onyks, typowo perskich oczu, której hidżab, jak to w większości domów, zastąpiony był wygodnymi, luźnymi spodniami i dopasowanym podkoszulkiem.
- Jestem Parviz. Przepraszam Cię, mało miejsca u nas, ale trafiłeś na dobrą porę. Właśnie łamiemy post. Proszę, usiądź, Parviz pokazał miejsce na dywanie, którego środek zajmowała cerata z talerzami i półmiskami z jedzeniem.
- Dziękuje bardzo za zaproszenie, powiedziałem nabierając widelcem na łyżkę kęs znajdującego się w moim talerzu ryżu z warzywami.
- To dla nas obowiązek by pomóc podróżnikom, powiedziała siedząca obok Parviza kobieta bez chusty.
- Szczególnie podczas Iftaru (Iftar – wieczorny posiłek kończący dzień postu Świętego Miesiąca Ramadan). Prorok Mohamet miał w zwyczaju zapraszać głodnych do wspólnego świętowania zakończenia dnia Ramadanu, dodał Parviz podnosząc do ust daktyla.
Zdziwiłem się, że podczas rozmów, nie padło ani jedno pytanie o moje pochodzenie, religię, przekonania, ani w jaki sposób się w domu Parviza znalazłem. Jedynymi osobistymi informacjami, którymi się wymieniliśmy były nasze imiona.
Po posiłku, kobieta w czarnej chuście schowała się za kuchennym kontuarem. Parviz, włączył zajmujący niemal całą wąską ścianę płaski, plazmowy telewizor i wsunął do odtwarzacza DVD płytę z koreańskim filmem akcji.
- Koreański, powiedziałem głośno.
- Koreański, odpowiedział Parviz. – Teraz jest u nas moda na koreańskie filmy, koreańskich aktorów i koreańskie stylizacje.
Przyjrzałem się ciemnej, okrągłej twarzy o dobrotliwym spojrzeniu kobiety w chuście gdy stawiała przed nami kolejne tacki – jedną z herbatą, drugą z daktylami, trzecią z hałwą i czwartą ze słodkimi, waniliowymi lodami.
- Proszę. Częstuj się, pokazał na tacki Parviz. – Kochanie, przynieś nam galian. , skinął dłonią w stronę smukłej kobiety w jeansach i dopasowanym podkoszulku.
- Lubisz galian? zapytał Parviz umieszczając na cybuchu tytoń o wiśniowym aromacie.
- Jesteśmy w Iranie, odpowiedziałem, uśmiechając się. Wiedziałem co zrobić z ustnikiem. Wiedziałem również by, podczas palenia galiana rozmawiać. Rozmawiać o czymkolwiek bo wspólne zaciągnięcie się fajką wodną stanowi w Iranie zacieśnienie niewidzialnego supła braterstwa pomiędzy jej użytkownikami. Odkąd przyjechałem do Iranu, tyle razy dane mi było siedzieć wokół galiana w grupie zarówno kobiet, jak i mężczyzn, iż wiedziałem również, że dozwolone jest zaciąganie się papierosem w przerwie od ciągnięcia z ustnika oczyszczonego przez bulgocącą wodę tytoniowego dymu. Palenie papierosów sobie jednak odpuściłem. Nie mogłem znaleźć mojej zapalniczki, a zdawałem sobie sprawę, iż użycie rozżarzonego węgla do odpalenia papierosa, może być odebrany jako równy z napluciem gospodarzowi w twarz.
Gdy węgiel w talerzyku fajki wodnej przestawał powoli się żarzyć a wraz z kolejnymi zaciągnięciami, do oskrzeli zaczęło trafiać coraz mniej niewyczuwalnego dymu, Parviz zdecydował, że nadeszła pora spania. W istocie, już przekraczając próg jego mieszkania czułem się senny. Żona mojego gospodarza zaprosiła mnie do malutkiej sypialni i pokazała na jedyne znajdujące się w domu łóżko.
- Nie chcę robić problemu. Mam śpiwór, mam karimatę. Rozłożę się na podłodze.
- Nie ma mowy. Kto to widział by gość spał na podłodze, oburzyła się kobieta.
- To jest Wasze łóżko. Nie mogę Wam go odbierać. Na prawdę, będzie mi wygodnie na podłodze.
- Wykluczone, zaprotestował Parviz, przynosząc do sypialni delikatną, białą, lekko prześwitującą narzutę. Śpisz w łóżku i nie ma dyskusji.
Zrobiło mi się potwornie głupio. Z jednej strony, poczułem się jakbym nadużywał gościnności, z drugiej, zdawałem sobie sprawę, iż tak właśnie perska gościnność wygląda. Na gościa, czekają najlepsze rzeczy, które ma do zaoferowania rodzina. Nawet biedni, wnet wyczarowują jedzenie, na które na co dzień nie byłoby ich stać. Ułożyłem się na podłodze zaraz obok nóg łóżka, kilkukrotnie zapewniłem gospodarza, że tak jest mi wygodnie, oraz wytłumaczyłem, że gościna, którą mi udzielił była znacznie ponad moje aktualne potrzeby.
Rankiem, gdy wyszedłem do sypialni, zauważyłem kobietę o ciemnej karnacji, nakładającą do plastikowego pojemnika ryż z kawałkiem nogi kurczaka. Na mój widok, odwróciła się i narzuciła szybko na głowę czarną chustę poprawiając ją tak, by zakrywała linię włosów.
- Przepraszam, powiedziałem.
- Nie ma problemu, uśmiechnęła się kobieta. – Moja wina. Nie myślałam, że już nie śpisz. Powinnam była przewidzieć. Wiesz, że kobiety nie powinny pokazywać swoich wdzięków przed obcymi mężczyznami. Koran nakazuje noszenie hidżabu.
- Wiem. Dlatego przepraszam, że postawiłem Panią w takiej sytuacji.
- Nie ma problemu. Nie pościsz, prawda? Zapytała kobieta, wręczając mi pojemnik z przygotowanym przez siebie jedzeniem, oraz butelkę lodowatej wody.
- Nie. Dziękuję bardzo, uśmiechnąłem się chowając otrzymany na drogę prowiant do torby. 

TYLNE WEJŚCIE?

Od razu po krótkim spotkaniu z żołnierzem, gdy kupowałem jednorazowe baterie do aparatu, podczas którego nie mieliśmy ani czasu, ani możliwości spojrzeć sobie w oczy, przeszło mi przez myśl czy czasem, przez przypadek, nie opuściłem Iranu. Chociaż ta największa wyspa Zatoki Perskiej w pełni należy do Islamskiej Republiki Iranu, obowiązują na niej zupełnie inne przepisy celne. Dzięki temu, że spełnia ona rolę specjalnej strefy ekonomicznej, jak i strefy bezcłowej, oraz, by na nią się dostać, nie trzeba posiadać kłopotliwej w uzyskaniu irańskiej wizy, jest ona ulubionym miejscem przymusowych urlopów dla zamieszkujących Zjednoczone Emiraty Arabskie, sprinterów ćwiczących biegi wizowe. Problem w tym, że posiadając pieczątkę specjalnej strefy ekonomicznej Wyspy Qeshm, nie wolno poruszać się po kontynentalnej części Iranu. Przez chwilę myślałem czy zasada działa również w drugą stronę, oraz czy wjazd na teren wyspy, nie jest formalnie jednoznaczny z wyjazdem z Iranu.
Qeshm, przejechałem z południowego-zachodu, na północny-wschód; z jednego krańca, na drugi. Na kontynentalną część Iranu, dostałem się przez Bander Abbas. Żeby uniknąć problemów z tłumaczeniem się z braku pieczątek w paszporcie,  opuściwszy chyboczący się na falach prom, postanowiłem nie rzucać się w oczy mężczyznom stojącym obok, wykonanej z drucianej siatki, bramy nabrzeża, którzy okazali się być...... taksówkarzami. Nie udało mi się pozostać niewidzialnym. Nie chcieli wprawdzie oglądać mojego paszportu, lecz, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, za wszelką cenę, chcieli bym skorzystał właśnie z ich żółtego Paykana, Saipy lub Samanda. 

Czytaj dalej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz