CZĘŚĆ JEDENASTA: BURZE PIASKOWE
SORUSH
– MULLAH
(Mullah - tytuł używany w Iranie w stosunku do
przedstawicieli muzułmańskiej klergii).
Pożegnawszy się z sympatycznym kierowcą olbrzymiego, starego,
pomarańczowego Macka z lat siedemdziesiątych, stanąłem na rozdrożu. Rozejrzałem
się dookoła wydającej się ciągnąć w nieskończoność równiny by ocenić swoje
szanse na dalszy przejazd. Czasu miałem pod dostatkiem. Mimo palącego słońca i
wciskającego na siłę się do oczu piachu, zapału również mi nie brakowało.
Brązowa skóra już dawno zdążyła się przyzwyczaić do wszystkich konsekwencji
związanych z dziurą ozonową a, dzięki temu, że odbiłem znacząco na północ od
Zatoki Perskiej, suchy upał wydawał mi się być obojętny. Widząc na horyzoncie
przejeżdżający samochód, wystawiłem dłoń. Młody chłopak, pomógł włożyć mi do
bagażnika plecak i wskazał miejsce obok ojca. Łysiejący kierowca wyjaśnił, że
jedzie na plac budowy odbywającej się nieopodal miejsca, w którym się
spotkaliśmy. Zapytał się czy mam ochotę poznać jego znajomego. Pokiwałem
twierdząco głową. Po odbiciu od równej, głównej drogi, znaleźliśmy się na
wyboistym szlaku wiodącym w stronę stalowych rusztowań i stojących w miejscu
dźwigów. Zaparkowaliśmy w cieniu, pomiędzy obozem dla robotników zbudowanym z
prowizorycznych kontenerów. Kierowca, poprosił mnie o czarną skórzaną akówkę.
Pokierowaliśmy nasze kroki do jednego z kontenerów urządzonego na biuro. Klimatyzator
pracował pełną parą. Starszy mężczyzna, ziewając stukał sennie w klawisze
stojącego na biurku komputera z kineskopowym monitorem. Wiszący na ścianie
zegar z wykaligrafowanym motywem „Allah Akbar” wydawał się cykać w zwolnionym
tempie. „Mamy gościa”, powiedział mój kierowca. Stukający w klawiaturę
mężczyzna podniósł się, uścisnął mocno moją dłoń, wyszczerzył zęby w szerokim
uśmiechu i pokazał na jedno z dwóch stojących przed komputerem krzeseł.
- Herbaty? Zapytał.
- Ramadan, odpowiedziałem, widząc oczyma wyobraźni stojącą w
oddali, upragnioną szklankę o wąskiej talii, którą delikatne, zdobione henną
dłonie wypełniają gorącym płynem o słomkowej barwie.
Siedzący już obok mnie kierowca, uśmiechnął się i poklepał mnie po
plecach. Następnie, wyjął z teczki plik papierów i pokazał mężczyźnie za
biurkiem. Ten, przystawił je do siebie, sięgnął po okulary, zadał kilka pytań,
po czym wyszedł. Wrócił po kilku minutach z kolegą. Wysoki, szczupły, młody
mężczyzna z nierówną od szerokiego uśmiechu gęstą, kręconą brodą łączącą się na
skroniach z krótkimi, czarnymi, kręconymi włosami, przedstawił mi się jako
Yusuf.
- Michał, odpowiedziałem, podając dłoń.
- Mikael, Mikael. Jak jeden z Archaniołów. Miło mi Cię poznać.
Jestem Yusuf. Wiesz co oznacza Twoje imię? Zapytał mężczyzna uśmiechając się
szeroko po raz kolejny.
- W jakim języku?
- A z jakiego pochodzi? Głos Yusufa wyraźnie wskazywał na to, że
znał odpowiedź.
- Z He....., zawahałem się... z Aramejskiego. I oznacza „Któż może
być równy Bogu?”.
- Dokładnie tak. I jaka jest odpowiedź?
- Oczywiście negatywna. Nikt nie może być równy Bogu.
- Dokładnie, potwierdził Yusuf, kiwając głową. – A wiesz co
oznacza moje imię?
- O ile pamiętam, ma coś wspólnego ze wzrostem Boga w moc.
- Z rosnącą mocą Boga. Yusuf był prorokiem, jedenastym synem
Jakuba. Jednym z najbardziej posłusznych wobec Allaha wiernym. Kiedy, przez
zazdrosnych braci, znalazł się w więzieniu, Allah udzielił mu talentu
interpretowania znaczeń snów. Przepowiedział przyszłość dwóm współwięźniom.
Jeden, zgodnie z jego słowami, trafił na krzyż, drugi, na królewski dwór.
Dzięki niemu, Yusuf, mógł przepowiedzieć mające nadejść siedem lat bogactwa, po
których nastąpi siedem lat głodu, na podstawie snu Króla o siedmiu dorodnych
bawołach zastąpionych przez siedem wychudzonych krów. W ten sposób, Yusuf
został oczyszczony z fałszywych zarzutów i wypuszczony z więzienia z honorowym
poleceniem doglądania egipskich spichlerzy by, wykorzystując lata dostatku,
przygotować kraj na siedem lat cierpień, wyjaśnił Yusuf. – Michale, dodał.
- Słucham?
- Słyszałem, że jedziesz do Kerman.
- Zgadza się.
- Mogę Ci w tym pomóc, ale najpierw, zapraszam Cię do swojego
domu, szeroki uśmiech Yusufa nie pozwolił mi odmówić.
Wsiedliśmy do szarej Saby Saipy. Zanim ruszyliśmy, Yusuf odszukał
na liście ścieżek MP3 perską muzykę. Wróciliśmy na główną drogę i, mijając
rozdroże, na którym wcześniej wysadził mnie kierowca Macka, pokierowaliśmy się
w stronę miasta, Yusuf zaparkował pod pięciokondygnacyjnym budynkiem z cegły w
wyblakło-żółtym kolorze, którego okna wyglądały na znajdujący się po drugiej
stronie sennej ulicy park ze świeżo skoszoną, równiutką i żywo zieloną trawą.
Schodami weszliśmy na drugie piętro. Yusuf, zapukał do drzwi prawą, masywną
kołatką w kształcie głowy konia.
- Zapraszam do środka. To jest moja żona, powiedział Yusuf,
pokazując palcem na kobietę, której całe ciało, z wyjątkiem twarzy ozdobionej
lekkim makijażem, zasłaniał czarny, luźny hidżab. Skinąłem głową w stronę
kobiety mówiąc, Salam. – A to córeczka. Ma dziesięć lat, możesz mówić do niej
po angielsku. Dziewczynka o długich włosach objęła moją wysuniętą w jej stronę
dłoń i przystawiła jej wierzch do czoła skierowanej w dół głowy. Kiedy,
wspólnie z Yusufem usiedliśmy na fotelach w obszernym, nowoczesnym,
zintegrowanym z kuchnią salonie o jasnej kolorystyce, dziewczynka towarzyszyła
nam podczas rozmowy.
- Wiesz, bardzo chciałbym nauczyć się angielskiego. Chciałbym by
moja córka mogła osłuchać się z językiem. Co Ty na to byś tutaj został przez
jakiś czas? Zapłacilibyśmy Ci.
- Przepraszam bardzo, ale nie mogę. Niestety, mam w Iranie bardzo
ograniczony pobyt. Żałuję, że nie mogę dłużej zostać, ale kilka tysięcy
kilometrów stąd czeka mnie przejście graniczne położone wysoko w górach, na
które muszę zdążyć zanim spadnie śnieg.
- Rozumiem. Zatem może następnym razem kiedy będziesz w Iranie?
- Niewykluczone. Może wymienimy się danymi kontaktowymi?
- Proszę, to jest mój telefon, Yusuf, pięknie zdobionym piórem
idealnie pasującym do czarno-złotych spinek przy jego mankietach, zapisał na
elegancko marszczonej kartce papieru swój numer telefonu. – Zapiszę Ci również
moje imię na facebooku. Co Ty na to?
- A facebook nie jest zablokowany w Iranie? Zapytałem ironicznie.
- Jest, ale blokadę da się obejść. Wiesz jak?
- Wiem. Żartowałem tylko. Zastanawia mnie dlaczego facebook jest
zablokowany a większość Irańczyków ma konto na facebooku. Nawet irańskie media
mają swoje strony.
- Facebook to portal, na którym ludzie mogą wymieniać się
wiadomościami, informacjami. Wiesz, że w Iranie istnieje kilka grup, które
działają przeciwko rządowi. Rząd chce za wszelką cenę stłumić w zalążku akcje,
które mogą skończyć się przemocą na ulicach. To cena bezpieczeństwa. Facebooka,
jak i resztę internetu, oraz inne media można wykorzystać do dobrych i złych
celów. Samo korzystanie z mediów nie jest złe, mimo nawet oficjalnego zakazu.
Koran mówi o intencjach i uczynkach, nie zaś o samych narzędziach. Media, same
w sobie, są dobre, o ile są wykorzystywane z głową.
- Skąd tyle odniesień do Koranu?
- Jestem Mullą. Jako duchowny, muszę codziennie stać na straży
dobra i kierunkować ludzi na działania zbliżające ich do Allaha.
- W takim razie, już rozumiem skąd ten strój, spojrzałem na
nienagannie uprasowane czarne spodnie oraz lekko połyskującą białą koszulę,
które nijak miały się do budowy, na której poznałem Yusufa.
- To jest mój strój codzienny. Zostałem poproszony o rozmowę z
robotnikami na budowie u mojego kolegi. Mój strój liturgiczny wygląda znacznie
inaczej. Masz jednak rację, wśród irańskich duchownych, ubiór odgrywa bardzo
ważną rolę. Wiesz, że irańscy Mullah uchodzą za najlepiej ubranych w świecie
Islamu?
- Nie wiedziałem.
- Wiesz gdzie jest irański Mediolan duchownych? Centrum mody
liturgicznej w Iranie?
- Esfahan?
- Błąd. Qum. Byłeś tam?
- Nie. Niestety, nie miałem po drodze.
- Rozumiem. O! Już gotowe, zapraszam, Yusuf, zamaszystym ruchem
ramienia, wykonał gest w stronę ceraty, na której jego żona ustawiła kilka
półmisków, oraz talerzy z jedzeniem.
Zajęliśmy miejsce na cienkim, perskim dywanie. Spojrzałem Yusufowi
w oczy. Na jego twarzy, nadal malował się serdeczny i szczery uśmiech.
- Przecież jest Ramadan, powiedziałem.
- Ale Ty przecież nie jesteś Muzułmaninem, wyraźnie zdziwił się
Yusuf.
- Ale Ty jesteś duchownym a post się jeszcze nie skończył.
- To co? Koran nakazuje przyjęcie wędrowników i nakarmienie
duchownych, niezależnie od pory dnia.
- Ty również pościsz?
- Poszczę. Jestem Muzułmaninem. Jak miałbym nie zachowywać
Świętego Miesiąca?
- Zatem, głupio mi będzie jeść przed Tobą. Jestem pewien, że sam
również jesteś głodny.
- Moja kochana żona przygotowuje mi takie jedzenie codziennie.
Szczególnie teraz, podczas Ramadanu, kiedy ma wolne i dla jednego posiłku
spędza więcej czasu w kuchni. Jedz śmiało i nie gadaj bo wystygnie, uspokoił
moje obawy Yusuf.
Spojrzałem na talerze z jedzeniem, na wodę, której nie piłem od
kilku godzin, na pomidory, których od dawna mi brakowało i na płaski chleb,
którym miałem zamiar się nacieszyć póki znajdowałem się na Bliskim Wschodzie. W
głowie pojawiły mi się hipotetyczne założenia jak mógłby poczuć się mój
rozmówca abstrahując od jego zapewnień, że nie ma nic przeciwko bym napełnił
pusty żołądek. „Jeśli wezmę kęs, mogę obrazić jego religię. Z drugiej strony,
jeśli nie sięgnę w stronę jedzenia, pokażę brak szacunku wobec jego żony. Do
tego, w jawny i oczywisty sposób, odrzucę ważną dla Persów gościnność. Religia
przeciw rodzinie i gościnności. Dwa przeciw jednemu.” Jeszcze raz spojrzałem na
zachęcającego mnie gestem Yusufa. Oderwałem kawałek chleba owijając nim
przyprawionego białym pieprzem, solą i bazylią pomidora i uniosłem w stronę
ust.
- Mam nadzieję, że smakuje Ci kuchnia mojej żony, powiedział Yusuf
nie zdejmując z ust serdecznego uśmiechu.
Słysząc te słowa, byłem pewny, że dokonałem właściwego wyboru i
zadowolony, że spotkałem człowieka bezpośrednio związanego z Islamem o
otwartych horyzontach i niesamowitej tolerancji, szukającego nie tyle
udowodnienia swoich racji, ile rzeczowej dyskusji. Po posiłku, bowiem,
zajęliśmy się rozmową na temat miłości, która płynie nie tylko z Koranu, ale
również z Tory, Biblii, a nawet z nauk buddyjskich. Nawet przez chwilę, Yusuf,
nie próbował mnie „nawrócić”. Zamiast tego, skupił się na tym co łączy a nie dzieli
religie świata.
Mashallah
– emerytowany żołnierz.
Dzięki Yusufowi, do Kerman dojechałem bez żadnego problemu. Po
posiłku i rozmowie na temat spójności religii świata, Yusuf zabrał mnie na
postój zbiorowych, pozamiejskich taksówek i, nie tylko wykupił mi miejsce w
klimatyzowanym Samandzie, ale jeszcze poczekał aż taksówka, którą miałem
jechać, zbierze komplet pasażerów. Na koniec chciał wręczyć mi sporych
rozmiarów plik banknotów. Ku jego zdziwieniu i początkowemu rozczarowaniu,
pieniędzy nie przyjąłem. Uspokoiłem go mówiąc, że mam taką zasadę i nie
chciałbym kojarzyć go później z dużą sumą pieniędzy, lecz z tym co wcześniej
dla mnie zrobił, a raczej, z tym co mi uświadomił.
Nie mam nic przeciwko osobom w podeszłym wieku. Bez względu na
pochodzenie i przekonania, darzę ich ogromnym szacunkiem. Ich bagaż doświadczeń
jest, bowiem, nieporównywalnie większy niż największego śmiałka mojego,
neostrofejsbutubowego pokolenia. Mimo to, zawsze towarzyszy mi uczucie jakby
występowała między nami ogromna przepaść pokoleniowa, skutkująca
światopoglądami znajdującymi się na zupełnie przeciwległych biegunach. Mając
kilka dni w zapasie, korzystając na szybko z komputera w Bander Abbas,
skontaktowałem się z Alirezą z couchsurfingu by poprosić go o kilka dni pod
jego dachem. Kiedy tylko taksówkarz wysadził mnie pod wielkim posągiem, w
modernistyczny sposób przedstawiającym otwarte księgi Koranu, zadzwoniłem do
Alirezy.
- Wiesz co? Ja jestem teraz poza miastem. Wracam jutro.
Skontaktuję Cię z moim tatą. Zaraz do Ciebie zadzwoni. Może nawet u niego się
przez te parę dni zatrzymasz?
Spodziewałem się starszego pana o konserwatywnych poglądach, z
którym nie będę miał wielu wspólnych tematów. Zdziwiłem się i, muszę przyznać,
aż szczęka opadła mi na dół, kiedy stojący przede mną niski, wąsaty mężczyzna z
równo, niczym od linijki, przyciętą grzywką, dużym nosem, na którym spoczywały
okulary słoneczne w policyjnym stylu, w zbyt luźnych spodniach na kant i
niedoprasowanej koszuli, na przywitanie, krzyknął „Hoooooowwwwdieeeee” z charakterystycznym
dla południa Stanów Zjednoczonych, zawodzącym akcentem. Od razu, odniosłem
wrażenie, że patrzę na bliskowschodniego wyjadacza; jedynego w swoim rodzaju
pustynnego kowboja. Od razu, również wiedziałem, że w Kerman, nie będę chciał
mieszkać u przedstawiciela mojego pokolenia, Alirezy.
- Mike Sierra, powiedział Mashallah obejmując moją dłoń i
energicznie ją ściskając.
- Michał, znajomi również nazywają mnie Mike. Mike Sierra to Twoje
prawdziwe imię?
- Nie, to ksywka. Tak mnie nazywali w wojsku. Naprawdę, mam na
imię Mashallah.
- Skąd tak dobrze znasz angielski? Wystarczyło mi zamienić dwa
dania z Mashallah by już przeleciała mi przez głowę lawina miliona pytań, które
miałem ochotę zadać na raz by odkryć tego człowieka niczym odwróconą kartę.
- Wiesz, Michale. Kiedy jest chęć, jest i sposób, uśmiechnął się
Mashallah. – Jutro, pokażę Ci miasto. Obiecuję odkryć przed Tobą wszystkie
zakamarki i opowiedzieć Ci o jego historii. Teraz, zawiozę Cię do domu bo
umówiłem się ze znajomymi na basen. Chcesz popływać? W tym miesiącu jest za
darmo.
- Niestety, nie mogę pływać w basenie. W morzu tak, ale nie w
basenie. – pokazałem rozbabraną, w połowie zaropiałą, ranę na kostce. – Gdybym
wszedł do basenu, mogłoby się to źle skończyć, dodałem.
- Faktycznie, nie wygląda to najlepiej. Potrzebujesz jakieś leki?
Może coś ziołowego. Znam tutaj jednego zielarza.
- Nie, mam wszystko co mi potrzeba. Jest lepiej niż to wygląda.
Tylko czasu potrzebuję by wydobrzeć.
- Podoba mi się Twoje podejście. W takim razie, zapraszam do samochodu.
Ale najpierw.... chodź za mną.
Mashallah, wprowadził mnie w ciasne alejki krytego dachem bazaru
(Bazar e Sartasari), po których labiryntach zaczął lawirować jakby do celu
miały prowadzić go zapachy pieprzu, cynamonu, szafranu, goździka, tymianku i
innych przypraw, do których zakupu, nawoływali energicznie mijani przez nas
kramikarze.
- Jesteś właśnie w jednym z najstarszych ośrodków handlowych w
Iranie. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale Kermn był zawsze ważnym postojem
karawan podróżujących po Jedwabnym Szlaku. Tutaj możesz kupić wszystko. Od
przypraw, przez ryby z Zatoki Perskiej, kawior z Rosji, przyprawy z całego
świata, słodycze, pistacje, słynne w Iranie tekstylia, ręcznie robione wyroby z
drewna, kamienia i płytek, jak i.... jest, Mashallah wprowadził mnie do małej
manufakturki, przed której wejściem, na wybudowanej z beżowej cegły ścianie,
wisiał wielki portret Imama Khomeiniego. Widząc Mashallah, młody chłopak,
oderwał się od heblowania miniaturowych, drewnianych drzwiczek. Przyłożył
jedynie dłoń do schnącego na rzeźbionej mozaice lakieru i zniknął w miejscu,
gdzie kończyły się prowadzące na piętro schody. Chwilę później, jego miejsce za
ladą zajął starszy, ubrany w biały, luźny Shalwar Kameez starszy mężczyzna z
siwymi włosami i siwą, mocno kędzierzawą, brodą zdającą się wyrastać jedynie na
szyi. (Shalwar Kameez – składający się z luźnych, wiązanych w pasie spodni
(shalwar) i sięgającej kolan, taliowanej koszuli z guzikami od mostka do szyi
(kameez), noszony na co dzień zarówno przez kobiety jak i mężczyzn w krajach
Azji Centralnej i Azji Południowej. W Iranie, Shalwar Khameez noszą głównie
osoby wywodzące się z grupy etnicznej Beludżów (Beluchi). Mężczyzna podał
Mashallah małą torebkę z czarnej folii i szybkim ruchem przyjął cztery banknoty
o nominale pięciu tysięcy tomanów każdy.
- Co to jest? Zapytałem, zdziwiony niezbyt korzystnym stosunkiem
fizycznej wielkości zakupu do ceny.
- Opium, odpowiedział bez ogródek Mashallah.
- Opium? Zapytałem, unosząc do ręki czarną, bezzapachową kostkę.
- Opium. Jesteś w Kerman. Mówiłem Ci, że to miasto było zawsze
ważnym punktem handlowo-tranzytowym pomiędzy Zachodem a Orientem. Jednym z
dóbr, które trafiają do nas ze wschodu jest produkowane głównie w Pakistanie i
Afganistanie opium.
- Wiem co to jest opium i wiem co to za rejon, ale nie wiedziałem,
że bierzesz.
- Tutaj, na wschodzie Iranu, opium jest bardzo popularną używką.
Wkładamy kawałek pod wargę, albo palimy w długiej fajce. Ja, akurat korzystam z
pierwszego sposobu. Palenie opium zawsze mnie wyłączało, aniżeli relaksowało.
- Ale nie wyglądasz na amatora opium.
- Co masz na myśli?
- Ty masz krzepę. Palacze opium, zazwyczaj kojarzą mi się z
wychudzonymi, wyniszczonymi ludźmi, ledwo mogącymi się podnieść z poduszki, o
którą się podpierają.
- Tak kończą palacze. W sposób w jaki ja to biorę i w takich
ilościach, nie czeka mnie taki los. Dzięki opium, mogę normalnie funkcjonować,
normalnie rozmawiać. To właśnie bez opium, czuję się obolały, pozbawiony
energii; czuję się jakby wszystkie siły mnie opuściły. Chcesz?
- Nie, dziękuję. Jak to działa?
- Właściwie to nie wiem jak działa. Kiedyś mnie odprężało i
uspokajało, ale kiedyś były inne czasy, byłem młodszy. Teraz, dni są bardziej
spokojne a ja się już przyzwyczaiłem. A może właśnie tak działa, że po zażyciu
funkcjonuję w normalny sposób? Nie wiem, ale raz na jakiś czas, muszę sobie
potrzymać kawałek w ustach.
- Jak to inne czasy?
- Widzisz, dane mi było służyć w Armii. W czasach kiedy Iran był
jeszcze sojusznikiem USA. Pracowałem głównie z żołnierzami amerykańskimi. Stąd
angielski, który zapewnił mi później udział w misjach ONZ. Poznałem wspaniałych
ludzi. Wiele się również nauczyłem. Zahartowałem się. Szczerze mówiąc, wojsko
ukształtowało moją osobowość. Ale coś za coś. Wiesz, że żołnierze ONZ wysyłani
są na niebezpieczne misje. Do tego doszła Rewolucja Islamska, Wojna
Iracko-Irańska.
Wróciliśmy do niebieskiej Saipy. Mashallah, wprowadził mnie do
niskiego domu z wielkim tarasem, na którym unosił się zapach róż i chryzantem.
Przedstawił mnie jednemu ze swoich wnuków, dziewiętnastoletniemu Sanjarowi o
szczupłej, wysokiej posturze, kościstej twarzy i lekko przyklapniętych,
czarnych włosach. Obiecał wrócić z basenu wcześnie. Zająłem miejsce w rogu
ustawionej obok niskiej ławy, pięknie zdobionej barokowej sofy. Co chwila
jednak, musiałem się podnosić i ściskać lub delikatnie obejmować czyjąś dłoń.
Sanjar zaczął bowiem przedstawiać mi kolejnych członków licznej rodziny
Mashallah. Gubiłem się w imionach. Wyglądający z zewnątrz na niewielki dom,
zdawał się pękać w szwach od niemowlaków, dorastających dzieci, jak i
nastolatków.
- Mogli mieć swoje własne domy, jednak z ich własnego wyboru,
mieszkają z nami, powiedziała ubrana w luźną sukienkę o kwiecistym wzorze i
turkusową chustę Vanda, żona Mashallah. – Rodzina powinna trzymać się razem,
dodała. – Pewnie jesteś głodny?
- Jest Ramadan, odpowiedziałem.
- To nie ma znaczenia. Większość osób tutaj nie pości. Ty jesteś
prosto z drogi, powinieneś coś zjeść, wytłumaczyła i skinęła dłonią w stronę
stojących w zintegrowanej z obszernym salonem, w którym siedzieliśmy kuchni,
kolorowo ubranych nastoletnich dziewcząt.
Kiedy wyszedłem spod prysznica i wróciłem na sofę, mój wzrok
przykuły kołyszące się biodra idącej w moją stronę luźnym, pełnym wdzięku
krokiem Sary, jednej z wnuczek Mashallah i Vandy. Sara, postawiła przede mną
tackę z dwiema, zwężanymi w środkowej części, niskimi szklankami czarnej
herbaty, twardymi kostkami cukru i talerzem z czekoladowym ciastem ze słodką
polewą na wierzchu.
- Sama zrobiłam, pochwaliła się. – Opowiedz mi o Twoim kraju.
Opowiedz mi o Europie, poprosiła siadając obok.
W dużych oczach, odbijających wpadające przez na w pół zasłonięte
żaluzję światło, dostrzegłem ciekawość. Nieco naiwną, lecz szczerą ciekawość.
Taką samą ciekawość jaką, niekoniecznie wysilając wzrok, można zauważyć w
oczach dwudziestolatek i dwudziestolatków na całym świecie.
Powrót Mashallah z basenu, zbiegł się w czasie z dobiegającym z
minaretów pobliskiego meczetu, wołaniem Muezzina. Mike Sierra zapytał czy nie
chcę mu towarzyszyć w drodze do piekarni. Pełen podziwu, przyglądałem się jak
ubrany w białe spodnie, koszulę i fartuch, piekarz, za pomocą długiej,
wykonanej z jasnego drewna chochli, odwraca w piecu placek sangaka (sangak –
odmiana irańskiego, płaskiego chleba wypiekanego w specjalnym piecu na
malutkich, rzecznych kamieniach.
Nazwa sangak, w dosłownym tłumaczeniu, oznacza „kamyczek”. Sangak
był niegdyś chlebem perskiej armii. Częścią ekwipunku każdego żołnierza był
woreczek z malutkimi kamyczkami, które, podczas wieczorów spędzonych w polowych
bazach, zbierane były razem i układane w piecu by wypiec chleb dla wszystkich
żołnierzy). Po chwili, chleb był gotowy. Piekarz, wyciągnął kolejno kilka
bochenków. Za pomocą kilku szybkich ruchów dłonią, oczyścił je z rozgrzanych do
czerwoności kamieni i z dumnym uśmiechem, położył na kontuarze przed Mashallah.
Mashallah, zanim zawinął gorący chleb w gazetę, dokończył czyszczenie z mocniej
zatopionych w nim kamyczków.
- To na Iftar? Zapytałem kiedy powolnym krokiem, wracaliśmy w stronę
domu.
- Tak, na Iftar. Podczas Ramadanu, świętujemy złamanie postu
wielkim, uroczystym, wieczornym posiłkiem. Kilka minut temu nadszedł czas
Iftaru.
- Wiem, słyszałem wzywanie Muezzina do modlitwy.
- To nie było nawoływanie do modlitwy, tylko bzdury, odpowiedział
Mashallah.
- Nie rozumiem. Jak to bzdury?
- Skąd płynęło nawoływanie? Zapytał Mashallah, w którego głosie
wyraźnie dało się usłyszeć podchwytliwość.
- Z meczetu. Z minaretów meczetu, odpowiedziałem.
- No właśnie. Dlaczego nie z serca? Każdy przykładny Muzułmanin
wie, o której godzinie się modlić i w którą stronę. Nie potrzebuje w tym celu
meczetu. Modlitwa powinna płynąć z serca a nie z przymusu narzucanego przez
organizacje religijne, prawda?
- Zgadzam się, ale jak by wyglądał Iran bez swoich pięknych
meczetów?
- Nie mówię, że nie powinno być meczetów tylko, że te meczety są
wykorzystywane w innych celach niż te, w których zostały zbudowane.
- Czyli?
- Czyli wymuszanie pieniędzy i zamydlanie ludziom oczu. Jak dla
mnie, ani meczety, ani kościoły, ani wszystkie inne świątynie, nie mają wiele
wspólnego z religią. W toku Rewolucji Islamskiej, Ajatollah Khomeini, obiecał
wykorzystać religię jako element jednoczący Iran. Miały zostać wykorzystane
islamskie ideały. Co mamy zamiast tego? Dyktaturę jeszcze gorszą niż ostatnie
lata panowania świeckiego Shaha. Shah mimo swoich przekrętów i poddawczości
wobec Zachodu, postawił na rozwój kraju. Khomeini i kolejne rządy, dużo
obiecując, cofnęły nas o kilkaset lat wstecz.
- Zatem jesteś przeciwnikiem religii?
- Nie jestem przeciwnikiem religii tylko organizacji religijnych.
Jestem Muzułmaninem. Zauważ, że moja żona, moje córki i wnuczki noszą hidżab
nawet w domu. Tyle, że nikt ich do tego nie zmusza. Koran nie nakazuje hidżabu.
Koran zaleca noszenie hidżabu. Jest różnica pomiędzy nakazem a zaleceniem,
prawda? Jako głowa rodziny, jestem dumny z moich kobiet, że wybrały właśnie
taką drogę, tym bardziej, że ani ja, ani nikt inny ich do tego nie zmuszał.
Oczywiście, mówię o zakrywaniu ciała i włosów w domu. Na ulicy i tak musiałyby
nosić hidżab bo inaczej wylądowałyby w więzieniu. Zabawne, bo za panowania
Shaha, było zupełnie na odwrót. Obowiązywał całkowity zakaz noszenia hidżabu w
miejscach publicznych. Z drugiej strony, moim zdaniem, czasy Shaha były o wiele
lepsze. Iran się rozwijał, rozbudowywał. Reguły były jaśniejsze. Było też
więcej wolności w sferze obyczajowej. Widzisz zieloną taksówkę na moim
podjeździe? Ten samochód jest zarezerwowany na mnie, jednak nie mogę się w nim
pojawić na ulicy. Nie tylko za kierownicą, ale również na fotelu pasażera ani z
tyłu. To taksówka mojej żony. Taksówka tylko dla kobiet, prowadzona przez
kobietę. Dawniej było inaczej. Nie było znaczenia czy kobieta czy mężczyzna.
Było więcej swobody. Byłeś w Teheranie? Nie masz wrażenia, że to smutne
miasto bez życia? Miasto po przejściach? Wiesz, że wcześniej Teheran był
stolicą rozrywki na Bliskim Wschodzie? Były kluby, były liczne kawiarnie, były
dyskoteki. Ci którzy chcieli, chodzili; ci, którzy nie chcieli trzymali się z
daleka.
- Zatem dlaczego obaliliście Shaha skoro było tak idealnie?
- To nie jest takie proste jak Ci się wydaje. Nie było do końca
idealnie. Shah, trzymał mocną sztamę z Zachodem i nie uznawał żadnych innych
poglądów na rządzenie państwem niż swoje. Tak naprawdę, rewolucja, zaczęła się
już podczas Zimnej Wojny kiedy Komuniści domagali się równości klas.
Oczywiście, poparci zostali przez robotników i przedstawicieli mniej uprzywilejowanych
warstw społeczeństwa. Zamieszki zaczęły wybuchać już dużo wcześniej niż
rewolucja, tyle, że na mniejszą skalę. Khomeini wykorzystał moment. Zbudował
swoją propagandę wokół nierówności, którą wprowadziły rządy Shaha, wokół jego
sojuszu z USA. Zarzucił Shahowi stopniowe sprzedawanie niezależności i
niepodległości Iranu. Popierany przez coraz więcej ludzi, nie tylko Muzułmanów,
rósł w siłę. Shah kilkukrotnie, skazał go na wyzwanie a protestujących i
przeciwników politycznych kazał aresztować i rozstrzelać. Ludzie zaczęli się
bać, że pewnego dnia, do drzwi może zapukać im funkcjonariusz tajnej policji i
aresztować pod zarzutem konspiracji. W końcu, w kraju, zapanował chaos, który
nasilił się kiedy Shah opuścił Iran. Wierzyłem, że ideały Khomeiniego mogą
przywrócić porządek i spokojne życie mieszkańcom. Nawet podczas tłumienia
zamieszek, mimo iż wojsko było pod zwierzchnictwem Shaha, odmawiałem strzelania
do protestujących. Kiedy po wygnaniu, wrócił do kraju i mianował się liderem, w
referendum, podobnie jak większość obywateli, opowiedziałem się za Republiką
Islamską jako ustrojem państwa. Tyle, że nieco inaczej wyobrażałem sobie tą
republikę. Przed Rewolucją, chodziłem do meczetu. Po powrocie z wojny
iracko-irańskiej, kiedy zobaczyłem jak wygląda mój kraj, przestałem. Walczyłem
by Irak nie zajął mojego kraju. Zastałem kraj zajęty przez kogoś innego. Przez
Imama Khomeiniego, na swój sposób interpretującego święte słowo Koranu, któremu
nie wolno się sprzeciwiać. To był koniec mojej przygody z armią. Nie chciałem
służyć komuś kto obiecywał wolność, ład i porządek, a kto na nowo wprowadził
opresję.
- Czyli służyłeś zarówno dla Shaha, jak i dla Khomeiniego?
- Nie miałem wyjścia. Byłem tylko trybikiem. Nie wiedziałem, tak
na prawdę, co się dzieje. Miałem też dosyć zamieszek i starć. Miałem małe
dzieci. Chciałem by były bezpieczne. Pokażę Ci coś. To jest mój ogród. Ja się
nim zajmuję. Wiesz co to za drzewo?
- Figowiec.
- Tutaj, obok, również rośnie mały figowiec. Pewnie nie dożyję
dnia, kiedy wyda pierwsze owoce. Zwróć uwagę, że jak byśmy przywiązali do
czegoś jego czubek, zacznie on rosnąć krzywo. Podobnie wyglądały rządy Shaha.
Ludzie chcieli do góry, Shah, zakrzywiał kierunek wzrostu. Rządy Khomeiniego
miały kraj naprostować, ale skrzywiły go jeszcze bardziej, tyle że w zupełnie
przeciwną stronę. Jednak spodnia część, ludzie, nadal pozostali tacy sami.
Ograniczani przez tych, którzy są wyżej nad nami, nadal pragniemy podążać
prosto, do góry. Dlatego, przestała mnie interesować polityka. Skupiłem się na
rodzinie. To od siebie i naszych bliskich powinniśmy zacząć idące w dobrą
stronę reformy. To na dole, nie na górze wszystko się zaczyna.
Wypowiadając te słowa, Mashallach włożył pod dolną wargę kawałek
opium. Następnie, chwycił mnie delikatnie za ramię i poprowadził w stronę
siedzących na wyłożonym żółto-pomarańczową kostką tarasie wokół wieczerzy
domowników. – Smacznego, dodał zanim zajęliśmy miejsce wśród ucztujących i sami
przeszliśmy do posiłku i długich, wieczornych rozmów.
Wraz z ustaniem gorącego wiatru, uniesiony w górę piasek odsłonił
zielone drzewa górujące nad znajdującą się za wysokim ogrodzeniem oazą ogrodów
w Mahan. Wspólnie z rodziną Alirezy, minęliśmy kilku stojących przed bramą
Beludżów. Wpisawszy się na listę odwiedzających u pilnującego porządku
żołnierza, nasze kroki skierowaliśmy w wolne miejsce nieopodal roztaczającej
wokół siebie rześką bryzę fontanny. Nie było łatwo znaleźć wolne miejsce
wśród tak wielkiej ilości biwakujących rodzin. Posiłek na świeżym powietrzu w
gronie rodziny lub znajomych to dla wielu Irańczyków jedna z ulubionych form
spędzania wolnych od pracy piątków (W Iranie, podobnie jak w wielu innych
krajach Muzułmańskich, weekend przypada na część lub cały czwartek; całkowicie
wolnym od pracy dniem jest piątek). Mężczyźni wrócili do samochodów po kosze z
jedzeniem. Elegancko ubrane kobiety zaczęły rozkładać na
niebiesko-biało-żółtym, cienkim dywanie talerze i sztućce. W międzyczasie,
Mashallah oprowadził mnie po ogrodach racząc romantycznymi, nasyconymi ciętym
poczuciem humoru opowieściami o mistycznych, wędrujących w ubóstwie Sufitach,
dromaderach wykorzystywanych do przemytu opium przez pustynne granice,
sposobach kąpieli w publicznych łaźniach oraz o historii niedokończonej mozaiki
królewskiego pałacu, stojącego w centrum ogrodów.
- Mashallah, skąd Ty to wszystko wiesz? Dawno nie spotkałem osoby,
która potrafiłaby przekazać taki zasób wiedzy, ubierając go w tak przystępną
formę.
- Kerman to moje miasto. Ja się tutaj urodziłem. Kiedy
zrezygnowałem pracy w wojsku, chwytałem się różnych prac. Zanim postanowiłem
przejść na emeryturę, byłem przez jakiś czas nawet przewodnikiem turystycznym,
ale wiesz ilu turystów teraz przyjeżdża do Iranu. Właściwie, to teraz, na
starość, została mi tylko rodzina i to, westchnął Mashallah unosząc w górę
drewniane modlitewne koraliki. – Wiesz co to jest?
- Tasbih, koraliki modlitewne. Dziewięćdziesiąt dziewięć imion
Allaha.
- A wiesz, dlaczego zostały wymyślone?
- W celach modlitewnych.
- Ale dlaczego?
- Poddaję się.
- Mike Sierra Ci wytłumaczy. Dawno, dawno temu, większość
społeczeństwa zajmowała się rolnictwem. Oznacza to, że większość prac
wykonywały kobiety. Mężczyźni siedzieli sobie jedynie przed domem, jedli wiatr
i drapali się po jajach. Jeden z duchownych, wpadł na pomysł by ten ich odruch
drapania się po jajach wykorzystać w bardziej produktywny sposób. Wziął kilka
kawałków drewna, oszlifował je i polecił mężczyznom by przesuwali je powoli
między palcami, zatrzymując się na każdym z nich i wymieniając jeden z
chwalebnych przymiotów Allaha. Miał facet łeb na karku, nie? Przyjęło się.
Nie mogłem również wyjść z podziwu jak łatwo przychodziło mu
nawiązywanie kontaktów z nowymi osobami.
- Paliłeś kiedyś galian? Zapytał pokazując w stronę trzech
wyjściowo ubranych, naturalnie wyglądających, młodych, szczupłych dziewczyn
puszczających białe chmurki z ustnika pięknie zdobionej fajki wodnej.
- Masz gust, Mike Sierra, masz gust, odpowiedziałem wiedząc, że
tak na prawdę nie chodziło mu o zwrócenie mojej uwagi na dostępny na rogu
każdej ulicy galian.
- Przepraszam, możemy się dołączyć? Zapytał jednej z nich.
- Zapraszamy, odpowiedziała.
- Jestem Mashallah.
- Darya
- Fariba
- Asfaneh, przedstawiły się kolejno młode dziewczyny, studentki
jednego z kermańskich uniwersytetów. – Przepraszam, ale mamy tylko jeden
ustnik. Mam nadzieję, że Wam nie przeszkadza, powiedziała Asfaneh podsuwając
wąż w stronę Mashallah.
- Ja już swoje przeżyłem. To kolega tutaj powinien na siebie
uważać, zażartował Mike Sierra. – Słuchajcie, co byście powiedziały by dołączyć
do mojej rodziny. Mamy pełny obiad, owoce i hektolitry herbaty, ale nikt nie
pomyślał by wziąć galian. Jak widzę, nie pościcie, prawda? Zapytał bez żadnych
ogródek. Dziewczyny zaproszenie przyjęły. – Widzisz synu, ucz się od starszych
jak to się robi, szepnął mi do ucha. – Bóg, każdego dnia udziela Ci wielu
błogosławieństw. Od Ciebie zależy czy je dostrzeżesz i przyjmiesz, czy
odrzucisz.
- Gdzieście się podziewali? Czekałam na Was, powiedziała surowym
głosem Vanda.
- Spokojnie, zobacz kogo przyprowadziłem, pochwalił się Mashallah.
– Zapraszam, ukłonił się z dżentelmeńską gracją wskazując dłonią na wolne
miejsce na dywanie.
Wziąłem do ręki talerz. Z każdego z półmisków wybrałem po trochę
jedzenia. Kiedy zapytałem trzymającego w objęciach swoją młodą żonę Farouka,
dlaczego nie jedzą, usłyszałem, że poszczą. Dopiero w tej chwili, w pełni
dotarło do mnie, że Ramadan trwa nadal. Rozejrzałem się dookoła. Kobiety i
mężczyźni w każdym wieku ucztowali w najlepsze. Grupka młodych chłopaków w
oddali w pozycji półleżącej, rozmawiała pogrążona w oparach rozrzażonego do
czerwoności galiana.
- Mashallah, zapytałem. – Czy teraz nie jest czasem Ramadan?
- Tak, mówiłem Ci wczoraj chyba, prawda?
- Mówiłeś, ale..., pokazałem ruchem dłoni obraz, który mieliśmy
przed oczyma. – Tak wolno?
- Nie wolno, ale kto na to zwraca uwagę?
- No właśnie, kto na to zwraca uwagę?
- Teoretycznie, mogą nas aresztować. Było, nie było, jemy w
miejscu publicznym. W praktyce, bardzo sporadycznie ktoś czepia się rodzin.
Poparz dookoła. Nie jesteśmy sami. Widziałeś jak wchodziliśmy do parku, że
policjant palił papierosa? Zresztą, nic złego nie robimy.
- A złamanie postu?
- Nikt nie może nikogo do niczego zmuszać, rzuciła stanowczym
tonem Asfaneh.
- Święte słowa gwiazdeczko, święte słowa, powiedział Mashallah
podnosząc do ust kęs zawiniętego w chleb sera z warzywami.
Rzuciłem okiem na chusty, w które ubrane były dziewczyny. Moje
kolejne pytanie, spłynęło mi jednak w dół gardła wraz z orzeźwiającym łykiem
doogha. Nie miałem ochoty na temat kolejnej dyskusji o braku wolności w
Iranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz