CZĘŚĆ ÓSMA: POZORY MYLĄ.
RYKOSZET
- Trzymaj. Niech Cię prowadzi. Niech wyznacza Ci kierunek w stronę
światła, powiedział Shervin, wręczając mi wisiorek z wizerunkiem Faravahara. -
Oby każdy Irańczyk podążał w wyznaczonym przez niego kierunku. Bylibyśmy
najsilniejszym narodem na świecie. Niestety, ktoś już dawno stłumił Persję. W
jej miejsce, mamy to co mamy. Sam widzisz. Mimo to, Faravahar, nadal jest w nas
obecny. (Faravahar to jeden z symboli religijnych Zorastrianizmu, najbardziej
rozpowszechnionej religii w Imperium Perskim. Obecnie, Faravahar jest symbolem
nie tylko starożytnej religii, ale i perskiej tożsamości. Motyw Faravahara jest
najpopularniejszym motywem zdobniczym wśród Irańczyków w każdym wieku. Sylwetka
starego człowieka z brodą symbolizuje mądrość przychodzącą z wiekiem, Trzy
główne pióra prawego i lewego skrzydła, oznaczają opisane przez Zaroszta
podstawowe warunki rozwoju - dobre myśli, dobre słowa i dobre uczynki.
Ogon symbolizuje złe myśli, złe słowa i złe uczynki – przyczynę niedostatku i
nieszczęścia. Pętle po bokach ogona odnoszą się, odpowiednio, pętla lewa –
skierowana ku twarzy do sił pozytywnych; pętla prawa, skierowana ku tyłowi do
sił negatywnych. Znajdujący się po środku pierścień, symbolizuje nieskończoność
wszechświata i nieskończoność duszy. Uniesiona do góry dłoń Faravahara wyznacza
kierunek, którym powinniśmy podążać. Wszystko po przeciwnej stronie dłoni,
powinno zostać odrzucone. Pierścień odnosi się do małżeństwa i lojalności. Może
dlatego, Irańczycy przeważnie wywiązują się z obietnic).
Dowieziony przez młodego chłopaka w niebieskim pickupie
pamiętającym lata siedemdziesiąte do niewielkiej wioski, zatęskniłem za
suchymi, lecz urozmaiconymi przez liczne drzewa piniowe okolicami Shiraz.
Znalazłem się w miejscu, w którym, jak mi się wydawało, Diabeł już dawno
powiedział dobranoc i, do którego nigdy już więcej nie wrócił. Pusta ulica.
Domy z opuszczonymi w dół antywłamaniowymi roletami. Niosący poplątane ciernie
i drobny piasek wiatr. Przez chwilę poczułem się jak na Dzikim Zachodzie. Z
każdym podmuchem wiatru, uderzany w twarz przez drobinki piasku, robiłem się
coraz bardziej niespokojny.. Do tego, wkrótce po tym jak kierowca, który
odstawił mnie na pustej, porośniętej chwastami parceli, zawrócił, na dwóch
motorach podjechało czterech rosłych mężczyzn z zasłoniętymi twarzami. „Nie
nie, co teraz mi znowu ukradną?”, pomyślałem podchodząc na ich zawołanie. Nie
miałem wyjścia. Zamiast podejmować próbę, z góry skazanej na porażkę, ucieczki,
posłuchałem głosu honoru, który pchnął mnie w ich kierunku. Stanęliśmy
naprzeciw siebie. Największy z nich, ubrany w luźną koszulę i poprzecierane
jeansy z bandaną na twarzy, zmierzył mnie wzrokiem. Przez chwilę, jedynym
słyszalnym dźwiękiem był odgłos wiatru. Duży mężczyzna podał mi dłoń.
Następnie, gestem pokazał na pozostałych. Wsiedli spowrotem na motory i
odjechali. Skuliłem się na chwilę obok górującej nad parcelą ściany by
przeczekać piaskową zawieruchę.
- Pool nadaram. Powiedziałem do trzydziestuparuletniego kierowcy
białej Saby Saipy z gęstą czarną brodą, grubymi, kędzierzawymi, czarnymi
włosami i surowym wyrazem twarzy.
- Pool nadari? Roześmiał się kierowca, kilkukrotnie upewniając się
czy dobrze zrozumiał. Wytłumaczyłem mu dokąd jadę i co robię. Zgodził się by
mnie ze sobą zabrać. Przez całą drogę, oprócz pytania o religię i narodowość,
nie odezwaliśmy się ani słowem. Był zbyt zajęty szybką jazdą po licznych, przecinających
wysuszone na pieprz pagórki, zakrętach. Zabierał coraz to nowych pasażerów,
podwożąc ich do kolejnych wiosek. Patrząc jak inni płacą, miałem wątpliwości
czy, aby na pewno nie zawoła ode mnie pieniędzy. Do czasu aż zatrzymał się
przed sklepem. Wyszedł z samochodu, nie gasząc go. Wracając, trzymał dwa lody.
Waniliowe rożki.
- Ramadan? Zapytałem kiedy wręczył mi jednego z nich.
- Podróż. Trzeba coś przegryźć. Odpowiedział.
Do czasu aż dojechaliśmy do miejsca, w którym musiał odbić wziął
jeszcze kilku płatnych pasażerów. Kiedy wysiadałem, wręczył mi malutki pliczek
banknotów i życzył powodzenia.
Fala wilgotnego, przytłaczającego gorąca uderzyła mnie gdy
wyszedłem klimatyzowanego samochodu. „Las to, czy gaj to? Jak nic dalej
nie złapię, tutaj rozbiję namiot”, myślałem. Wieczorny głos Muezzina
wykształcił u mnie odruch warunkowy rozglądania się za noclegiem. Podszedłem do
kramiku z daktylami. Poprosiłem o dziesięć sztuk. „– Takich małych ilości nie
sprzedajemy.” Powiedział ubrany w biały, luźny, piżamowaty strój młody chłopak
cofając moją, wyciągniętą ku niemu dłoń trzymającą pieniądze. „– Jeśli będziesz
potrzebował więcej to wystarczy, że pójdziesz tam”, pokazał palcem na
wyglądające jakby ciągnęły się w nieskończoność, plantacje daktyli. „– Irańskie
daktyle uchodzą za najlepsze na świecie. Powinieneś się nacieszyć ulubionym
owocem Mahometa, jedynego proroka Allaha, tak długo jak tu jesteś”. Daktyl
jest, jednak, na tyle sycącym owocem, że dziesięć sztuk mi wystarczyło.
Faravahar, popchnął mnie w stronę dwupasmowej trasy. „Jeszcze
tylko sto kilometrów”, pomyślałem. Jedyne samochody, które się zatrzymywały to
zbiorowe taksówki. Nikt nie chciał wziąć mnie za darmo. Nikt, oprócz kierowcy
wiozącego grupkę trzech rozrywkowych chłopaków. Mimo, że już dużo wcześniej,
odrzuciłem stereotypowe myślenie, odniosłem nieodparte wrażenie, jakby
Faravahar chciał tym razem, dla odmiany, pokazać mi skrajne przeciwieństwo
stereotypu Iranu jako państwa wiecznie skłóconego z zachodem, o
fundamentalistycznym ustroju i skostniałych poglądach społeczeństwa. Znalazłem
się w klimatyzowanej „galerii osobliwości” na kołach. Obok mnie, starannie
ułożona, rozjaśniana grzywka, ubranego w strój o krzykliwych kolorach, młodego
posiadacza kilkunastocentymetrowych, malowanych paznokci muskających szyję
siedzącego na fotelu pasażera skromnego z wyglądu chłopaka, który swoją
odmienność podkreślał jedynie w odbijających się w lusterku, pociągniętych
grubą warstwą maskary rzęsach. Kierowca, zmieniając ścieżkę dźwiękową co chwila
klaskał i zachęcał wszystkich pasażerów do naśladowania. „Nad morze jedziemy. W
Tajlandii też jest morze. Może, wbrew obiegowemu przekonaniu, południowe
wybrzeże Iranu przypomina południowe wybrzeże Tajlandii?”, zastanawiałem się.
„Czy tutaj padało?”, przeszło mi przez głowę gdy zbliżyliśmy się
do wybrzeża. Suche powietrze, ustąpiło miejsca gęstej mgle, która od razu po
opuszczeniu samochodu osadziła się na moich okularach. Nie wiedziałem czy moje
ubrania w błyskawicznym tempie stały się mokre od wilgoci czy, nagle, tak
obficie zacząłem się pocić. Dookoła, wszystko wyglądało jak po letnim deszczu
odparowującym właśnie w górę. Nawet asfalt; nawet krawężnik, na którym usiadłem
były mokre. Takiej wilgoci, przy takiej wysokiej temperaturze jak po irańskiej
stronie Zatoki Perskiej, jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem. Młody, łysy
Irańczyk w czarnym stroju, z kilkudniowym zarostem na twarzy, podał mi puszkę
zimnego, bezalkoholowego Istara. Zaczęliśmy rozmawiać. Zmęczony, dopiero po
jakimś czasie, zreflektowałem się że mówiliśmy po rosyjsku.
- Dlaczego Ty po rosyjsku do mnie mówisz? Zapytałem.
- A to Ty nie jesteś z Rosji? Przyznam, że na początku nie
rozumiałem pytania, które dostałem w odpowiedzi.
DANESH
- STUDENT
MOUSA – PROJEKTANT WNĘTRZ
BEHTASH – FOTOGRAF, GRAFIK KOMPUTEROWY
Podjechali nowym, grafitowym Peugeotem 307. Poznałem ich dzięki
Hassamowi, ojcu Danesha, pracującemu i mieszkającemu we Francji. Na moją prośbę
o cień nad głową w skąpanym w pełnym słońcu, gorącym regionie Zatoki Perskiej,
przeprosił, że nie może mnie osobiście poznać, jednak czuje się zobowiązany by
udzielić mi pomocy i zaoferował miejsce w mieszaniu swojego syna. „Pewnie
jesteś głodny”, powiedział Danesh i, nie czekając na odpowiedź, zaprosił mnie
do środka. Klimatyzacja ustawiona na dziewiętnaście stopni. Cyfry na
wyświetlaczu układały się w datę według perskiego kalendarza. Mousa, kierowca,
poczęstował mnie papierosem. Otworzyłem szybę. Zamknął. „Klimatyzacja. Będzie
parować”. Przejechaliśmy do restauracji z fast-foodem. Zatłoczony parking. Wnętrze
budynku o kształcie spodka z kilkoma palmami daktylowymi na wyglądającym na
Zatokę Perską tarasie, urządzone było w minimalistyczny sposób. Podobnie, menu
oferujące kanapki z wędlinami, serami, warzywami. Widząc podjeżdżającą na
rolkach kelnerkę ubraną w chustę i trencz, na tle stojącej pod ścianą,
świecącej neonkami, stylowej szafy grającej, znów poczułem się jak w
amerykańskim filmie pokazującym rock-and-rollową cukierkowość lat
sześćdziesiątych. Kelnerka uśmiechnęła się, wyciągnęła z kieszonki białego,
przewiązanego w talii, fartucha notesik, wzięła zamówienie i odjechała w stronę
kasy. Zanim przyszedł fast-food, na stolikach pojawił się douk.
- Nie to co Wasz McDonald’s. My tu nie mamy McDonaldów, wiesz o
tym. Przepraszam za tą knajpę, ale nic szybkiego nie przychodziło mi do głowy.
Pewnie jesteś zmęczony, rzucił Danesh. Ciemna karnacja. Zaczesane do tyłu
ciemne włosy. Wydatny nos i szpiczasty podbródek z wąskim paskiem zarostu,
zwieńczający pociągłą twarz.
- Tylko trochę. Nie przypuszczałem, że tak szybko uda mi się
przejechać ponad czterysta kilometrów. Wyjechałem dopiero o drugiej. Nie mogłem
się zebrać rano. Knajpa jest fajna. O wiele bardziej podoba mi się niż w
McDonaldzie. Jest bardziej oryginalnie.
- A jak Ci minęła podróż?
- Bardzo dobrze. Chociaż w jednym miejscu, przeszła mi po plecach
gęsta skórka.
- Jechałeś od strony Shiraz, tak? Wiesz., tereny pomiędzy Shiraz a
Bushehr nie należą do najbezpieczniejszych.
- Takie miałem wrażenie, ale wszystko dobrze się skończyło i
jestem cały i zdrowy. No, prawie, pokazałem na kostkę.
- Czyli, jednak nie będziesz chciał się kąpać w Zatoce?
- Jasne, że będę. Ostatni raz byłem nad morzem... dwa tygodnie
temu.
- Ale ta rana na świeżą wygląda. Nie potrzebujesz lekarza?
- Jak miałem 16 lat, pracowałem na plaży we Włoszech. Za każdym
razem kiedy miałem jakieś obtarcie. Nie ważne czy głębokie czy nie, wchodziłem
do morza. Bolało jak cholera, ale goiło się błyskawicznie. Między innymi,
dlatego tu przyjechałem.
- Nie wiem czy Zatoka Perska Ci pomoże. My tutaj rzadko pływamy.
Głównie w nocy bo w dzień, nie da się wytrzymać. Jest środek lata. Jest
potwornie gorąco. Wejście do wody w ciągu dnia o tej porze roku może skończyć
się tragicznie.
- Ale, jednak pływacie?
- Pływamy. Tyle, że rzadko. Częściej jeździmy na plażę by, po
prostu, usiąść, porozmawiać, coś razem zjeść. Wiesz, to nie wygląda tak jak
plaża u Was, czy w Tajlandii. Tutaj nie wolno pokazywać się publicznie w
bikini. Żyjemy tu jak w klatce; za kratami obyczajów, które nie są zgodne z
naszą naturą. Kobiety kąpią się w hijabach.
- Mężczyzn, również obowiązuje strój wieczorowy?
Faktycznie nie widać tłumu i nikogo w kąpielówkach
- Na mężczyzn w kąpielówkach, wszyscy jakoś przymykają oko. Ale
tylko na plaży. W mieście, krótkich spodenek raczej nie zakładaj. Tutaj, na
południu Iranu jest znaczna grupa bardzo konserwatywnych Sunnitów (Oficjalną
religią Islamskiej Republiki Iranu jest Szyizm). Uważaj na nich bo oni lubią
się buntować. Czasem dochodzi tutaj do zamieszek pomiędzy Sunnitami a Szyitami
o jakieś błahostki.
- A Ty, Danesh? Jesteś Sunni czy Szie? Zapytałem, uśmiechając się.
- Agnostykiem. Kieruję się zdrowym rozsądkiem. Urodziłem się jako
Muzułmanin, ale pod Islamem się nie podpisuję. Jestem Persem. Widzisz, Danesh,
poprawił zaczesane do tyłu włosy i pokazał na kolczyk z podobizną Faravahara.
- Czyli jesteś Zorastrianinem?
- Nie. To mój wyraz sprzeciwu przeciwko kolonizacji arabskiej.
Faravahar jest nie tylko symbolem religijnym. Ten symbol, nierozłącznie
związany jest z Persją. Tak długo jak widzisz u Irańczyków Farvahara, tak długo
istnieje Persja. Choć na mapie ustąpiła miejsca Islamskiej Republice Iranu,
Persja jest w nas. W ludziach.
- Mousa?
- Zgadzam się całkowicie. Powiedział otwierając szeroko oczy,
kiwając energicznie głową i układając w uśmiech wydatne usta, żartobliwy, lecz
spokojny z natury Mousa.
- Behtash?
- Ja, i tak, wyjadę do USA jak moi kuzyni. Mnie to nie obchodzi.
Wychodzę z tej klatki. Już niedługo. Behtash dał mi się poznać jako typowy
zbuntowany, dobijający do dwudziestki, nastolatek. Przyjazny lecz wiecznie
narzekający na wszystko i na wszystkich chłopak z wyraźną otyłością.
Kelnerka na wrotkach, przywiozła talerze z jedzeniem.
Zapiekankami, frytkami i warzywnymi sałatkami.
- Pracowałeś wcześniej jako nauczyciel angielskiego?
- Tak. Lubiłem ten zawód. Ale jeszcze bardziej lubiłem języki
obce.
- Nie obrazisz się jak poproszę Cię o przeprowadzenie zajęć w moim
instytucie?
- Jasne, że nie.
- Mówisz tylko po angielsku i polsku czy jeszcze w jakichś
innych językach?
- Włoski? Z tymi językami czuję się dobrze. Dogadać się potrafię w
kilku innych. Rozumiem sporo w Farsi. W ogóle, to muszę Ci powiedzieć, że
bardzo się zdziwiłem jak dojechałem tutaj, do Bushehr. Pierwsza osoba, którą tu
poznałem, zaczęła rozmawiać ze mną po... rosyjsku.
- Jesteś obcokrajowcem co wyraźnie widać po Twoich włosach i
plecaku. Tutaj, w Bushehr mamy bardzo dużo Rosjan. Wiesz. Elektrownia atomowa.
- Jaka elektrownia?
- To długa historia. Rosjanie są odpowiedzialni za prace nad
budową elektrowni atomowej. Tyle, że robią to już ponad dziesięć lat i nie
potrafią dokończyć. (Elektrownia atomowa w Bushehr, której budowa rozpoczęła
się w 1975 roku, została otwarta 3 sierpnia 2011 roku. Budowa elektrowni była
częścią planu Shah Mohammeda Pahlawiego, który w paliwach nuklearnych widział
olbrzymi potencjał energetyczny. Na umiejscowienie pierwszej irańskiej
elektrowni atomowej wybrał okolice Bushehr. Początkowo, za projekt
odpowiedzialne były niemieckie firmy a dofinansowanie płynęło między innymi od
rządu USA w ramach Irańskiego Programu Atomowego objętego przez zainicjowany
przez USA program Atom dla Pokoju. Budowa została przerwana w 1979 roku,
wkrótce po Rewolucji Islamskiej, przez Ayatollę Rullah Khomeiniego, który
energię oraz broń atomową postrzegał jako przeciwne z doktryną Islamu. Do
projektu, powrócono w 1995 roku na mocy umowy pomiędzy rządem Iranu a Rosyjskim
Ministerstwem Energii Atomowej. Wykonawcą wskazanym w kontrakcie została
rosyjska firma Atomstroyeksport. Elektrownia atomowa w Bushehr, jest pierwszą i
jedyną elektrownią atomową w Iranie).
- Dlaczego?
- Warunki naturalne, bezpieczeństwo, protesty, polityka, ekonomia,
pieniądze? Wszystko na raz. Mój ojciec jest biznesmenem. Z punktu widzenia
biznesowego to był bardzo trudny projekt. Wiesz, że mamy tutaj bardzo wysoką
inflację. W Iranie, ciężko przewidzieć koszty wykonania większego projektu bo
ceny w kolejnych latach mogą pójść do góry kilkakrotnie.
Wsiedliśmy spowrotem do samochodu. Mousa za kierownicą. Ja Danesh
z przodu. Ja z Behtashem z tyłu. Przejeżdżając obok grupki dziewczyn stojących
na promenadzie, Mousa uderzył w klakson, gwałtownie przyspieszył, po czym
dwukrotnie zawrócił robiąc to samo.
Kolejne przejście pomiędzy klimatyzowanym wnętrzem samochodu a
gorącym, dusznym, parnym i surowym klimatem Zatoki.
Po kilku krokach, byliśmy już w domu u Danesha.
- To jest moje mieszkanie. Przepraszam za bałagan. Pilot, pilot.
Gdzie jest pilot? O, jest. Danesh włączył klimatyzację. Wnętrze głównego
pomieszczenia trzypokojowego mieszkania ze ścianami pomalowanymi na żywe
kolory, wypełniło rześkie powietrze. Behtash, od razu zajął miejsce przy
stoliku z laptopem.
- Cholera, nie łączy mnie, powiedział znowu tonem zbuntowanego
nastolatka. – Ma ktoś ważnego VPNa? Przecież tak się nie da normalnie z internetu
korzystać. Mam spotkanie z dziewczyną.
- To dlaczego się nie szykujesz? Zapytałem.
- Bo to spotkanie przez internet. Ona jest z Esfahanu.
- To kawał drogi stąd. Jak się poznaliście?
- Przez wspólnych znajomych.
- W Esfahan? Nie, na facebooku.
- Czyli nigdy się nie widzieliście?
- Nie, ale kochamy się. Za kilka tygodni się do niej wybieram.
- Chcesz piwa? Zapytał Danesh pokazując palcem na stos
półlitrowych butelek ustawionych na podłodze drugiego pokoju.
- Co to jest?
- Piwo.
- Ale alkoholowe piwo?
- Alkoholowe. To w butelkach z tyłu, można już pić.
- To chyba nielegalne jest?
- Wiem, ale ludzie potrzebują. Ja potrafię robić więc im to
udostępniam. Kupuję Istary, albo Bavarię, dodaję cukru i drożdży, czekam aż
sfermentuje i już mogę na jednej butelce zarobić sześć dolarów.
- Nigdy nie miałeś problemu?
- Policjanci też się u mnie zaopatrują. Jeśli zajdzie taka
potrzeba, wystarczy pociągnąć odpowiednie sznurki.
- Co to za muzyka? Mogę skopiować? Zapytałem, słysząc muzykę
dochodzącą z podłączonych do laptopa kolumn.
- To Ci się podoba? Te wrzaski? Włączył się Mousa, po czym, nie
dodając nic więcej wyszedł z mieszkania.
- Podoba mi się. Dlaczego. Co jest nie tak z tą muzyką?
- To jest piosenka w wykonaniu mojego brata, wyjaśnił Behtasz. –
Nie wiedziałem, że Ci się spodoba. Chciałem się pośmiać. Wiesz, że on kazał
moim rodzicom urządzić sobie profesjonalne studio nagraniowe w pokoju?
- Nie wiedziałem. Jak dla mnie, dobry ma głos.
- Wszystko modyfikowane, oczyszczone. Wsłuchaj się jak on śpiewa.
Mousa wparował do pokoju. Złapał mnie za ramię, usadził na sofie i
położył przede mną malutki listek ze zdrapką i paczkę papierosów.
- Trzymaj. Mówiłeś, że musisz doładować telefon.
- Dzięki.
- Wiesz, za rok chciałbym też podróżować. Chciałbym objechać
rowerem Azję. Chciałbym zobaczyć inne kraje. Chciałbym zrobić sobie przerwę od
pracy. Na rok, albo dwa. Daj mi swojego facebooka. Będziemy w kontakcie.
- Nie ma problemu. Po podróży, chciałbyś wrócić do Iranu czy
próbować osiedlić się za granicą?
- Iran, Iran. Tutaj mam rodzinę, znajomych, dobrą pracę.
- Ale dziewczyny nie masz, zauważył Danesh.
- Dziewczyna się znajdzie. Wszystkie mnie chcą. Tyle, że ja nie
jestem łatwy, odpowiedział Mousa wybuchając śmiechem.
- Ja wybieram się niedługo do Tajlandii, włączył się Danesh -
Później chcę dołączyć do mojej rodziny we Francji. Nie chcę mieszkać w Iranie.
Mousa chce wracać bo ma dobrą pracę. Dla mnie, praca nie jest wystarczającą
motywacją. W Iranie łatwo zarobić pieniądze. Tyle, że nie ma jak ich
wykorzystać. Nie możemy się bawić. Nie możemy tak jak Wy, na Zachodzie. Nie
mamy Azadi. Chcemy, ale nie możemy. Żyjemy w klatce. Rewolucja była błędem. Mój
ojciec by Ci się nie przyznał, ale on też brał udział w rewolucji. Wyglądał
przez okno, zobaczył tłum ludzi na ulicy krzyczący by obalić Shaha, wyszedł i
dołączył się do skandowania. Tak naprawdę, sam nie wiedział o co chodzi. Wiesz,
że on przed Rewolucją był wierzącym człowiekiem. Teraz w nic nie wierzy.
- Wiesz, że podobne wypowiedzi, słyszę od wielu osób? Wszyscy
narzekają. Ale nie wiem czy macie powód narzekać. Bezrobocie jest na niskim
poziomie, wszyscy mają gdzie mieszkać, co jeść, rząd dopłaca wam do wody,
benzyny, a nawet jedzenia, buduje drogi, szkoły, szpitale, wyposaża parki, jest
bezpiecznie, jest czysto, jest schludnie. Wbrew pozorom, jest wolność. Macie
dostęp do informacji. Oczywiście, musicie omijać blokady, ale każdy sobie z
nich zdaje sprawę i nikt ich nie próbuje zmienić. Macie też wolność wyznania.
Macie możliwość podróżowania. Wiem, są ograniczenia, ale bardziej przypominają
one warunki, które trzeba spełnić.
- Tak, ale to dlatego by odwrócić naszą uwagę od tego, że żyjemy w
klatce. To wszystko to tylko pozory. Z jednej strony, rząd jest dobry bo da
darmowy szpital, z drugiej, ograniczy nam wolność spotykania się z kim chcemy i
kiedy chcemy. Mówisz o wolności podróżowania czy wyznania a zapominasz o rzeczy
podstawowej. O tym, że jesteśmy ludźmi. Chcemy mieć możliwość spotykania się z
dziewczynami. Chcemy mieć możliwość czytania książek, na które mamy ochotę. Chcemy
mieć prawo do własnego zdania, własnych przekonań, które moglibyśmy wyrazić na
głos a nie trzymać tylko dla siebie i dzielić się nimi tylko z najbliższymi
przyjaciółmi bo nie wiadomo kto napisze donos. Mamy swoje potrzeby, które są
odgórnie ograniczane. Wiesz, że nawet couchsurfing jest nielegalny?
Obcokrajowcy powinni sypiać w hotelach, jeździć autobusami. To, że akurat nic z
tym nie robią to już inna sprawa.
- To dlaczego nie skrzykniecie i nie zrobicie kolejnej rewolucji?
Słyszałem to już od wielu osób. Jednak, oni tylko narzekali i mówili co trzeba
zmienić.
- Bo jesteśmy zbyt leniwi. Irańczycy są leniwym narodem. Woleliby
posiedzieć sobie przed telewizorem karmieni przez mamy czy żony i narzekać na
to, że im rewolucjoniści hałasują za płotem. A poza tym, co by dała kolejna
rewolucja? Żadna rewolucja nie jest dobra. Zrobilibyśmy rewolucję i co? Znów
ktoś by przejął władzę. Kto wie czy nie wywróciłby tego co jest w całości do
góry nogami i nie popadlibyśmy z jednej skrajności w drugą.
- Zatem co innego pozostaje? Wieczne lamentowanie?
- Spokojne oczekiwanie na zmiany. Zmiany nadchodzą, ale zbyt
wolno. Potrzeba czasu. Może nie nasze pokolenie, ale kolejne będzie żyć w
normalnym świecie. Tyle, że wiesz. My młodzi jesteśmy. My, z tego czasu, chcemy
skorzystać maksymalnie jak możemy. Niektórzy uciekają. Inni wyjeżdżają na
wakacje. By odpocząć. Kiedy będziesz w Tajlandii, zobaczysz ilu Irańczyków tam
siedzi. My tam jeździmy po to żeby odpocząć, odreagować, uciec z klatki i
wrócić spowrotem do pasa cnoty, który na siłę próbuje nam założyć Ahmadinejad.
Danesh, jako Agnostyk, nie pościł. Podobnie jak większość jego
znajomych. Mimo to, dzień spędzaliśmy w podobnych nastrojach jak wierząca część
społeczeństwa a życie zaczynało się dopiero po zachodzie słońca. Imprezy obfitowały
w duże ilości jedzenia i alkoholu. Dni były zbyt gorące by gdziekolwiek
wychodzić. Chyba, że było to klimatyzowane biuro. Oczywiście, do lokali
publicznych, udawaliśmy się tylko po to by zjeść.
- Jedz, jedz. Dobrze Ci zrobi, mówił Behtash, podsuwając mi
kolejny talerz z ryżem, siekanymi kawałkami mięsa i marynowymi warzywami.
- Ale już nie mogę.
- Jedziesz do Pakistanu, komentował Mousa. Pokażę Ci. Iran,
wykrzykiwał, demonstracyjnie wydymając brzuch. – Pakistan, pokazywał na
wciągnięty brzuch dotykając wystających żeber.
Kiedy od ścian przestało odbijać się echo płynącej z dobrego
zestawu hi-fi, dyskotekowej muzyki i zaczął się smętny, miłosny utwór
wykonywany przez brata Behtasha, wszyscy usiedli i zajęli się napełnianiem
szklanek piwem. Behtash zaproponował, że pokaże mi swoje studio muzyczne.
Pluszowe ściany zdobiły wnętrze idealnie wygłuszonej kabiny. Behtasz usiadł za
konsoletą. Podłożył ścieżkę. Trzymając przy uchu jedną słuchawkę, spróbowałem
swoich sił. Widząc moje wycie do mikrofonu, siostra Danesza zawołała
najbardziej trzeźwych spośród wszystkich uczestników przyjęcia. Poczułem się
dziwnie stojąc w zamkniętej kabinie i widząc tłum gapiów przed sobą.
Zdecydowałem, jednak nie zaprzestawać mojego wycia do mikrofonu, dopóki mnie
sami o to nie poproszą albo nie skończy się ścieżka. Na szczęście, po drodze,
zgubiłem takt. „Dubel”, krzyknął Behtash. Rzuciłem okiem na tłum chichoczących
gapiów. Spasowałem. Chichoty ustały. Nie z mojego powodu. Czarnowłosa
dziewczyna w czerwonym płaszczu weszła do pokoju i energicznie cisnęła zdjętą z
głowy chustą.
- Nienawidzę tego kaptura.
- Miałaś zły dzień? Zapytał Mousa, obejmując koleżankę i podając
jej szklankę z piwem.
- Nie. Jest czterdzieści stopni. Godzinę stałam w korku bo sobie
policjanci kontrolę dokumentów zarządzili. Później, przyczepili się, że
jechałam bez chusty na głowie i kazali poprawić. Rozumiesz? Nie prosili.
Kazali. Nie rozumiem tego. Czepiają się nas, kobiet, a Wy sobie możecie co
chcecie nosić. Krótkie, długie. Popatrz na Imrana, ma dziurawe spodnie i nikt
się go nie czepia. Szkoda, że sobie tej dziury na małym nie zrobił. Te głupie
przepisy, odbierają nam nie tylko wolność, ale również godność.
LEKCJA
ANGIELSKIEGO W INSTYTUCIE JĘZYKOWYM DANESHA.
Przez ciasne drzwi, weszliśmy do budynku z płaskim dachem o lekko
zaokrąglonych rogach. Wąskie i strome schody prowadziły na sam taras. Naszą
wspinaczkę, jednak, zakończyliśmy na czwartym piętrze. Po otwarciu nowoczesnych
drzwi z lustrem weneckim, wygrawerowanym kształtem kopuły meczetu i perskim
napisem, zobaczyłem nowocześnie urządzone, pomalowane na biało, klimatyzowane
pomieszczenie. O dziwo, miejsca w środku było pod dostatkiem. Danesh
zaproponował mi by usiąść na sofie z beżowej skóry, zaraz obok regału z
książkami. Siedzące za biurkiem z komputerem, klepiące powoli i pokracznie w
klawiaturę, kobiety w średnim wieku, uśmiechnęły się. „Salam”, powiedziałem.
Odpowiedziały tym samym i wróciły do pracy, szepcąc sobie coś do ucha.
- Jestem Anahita, pamiętasz mnie? Zapytała szczupła dziewczyna w niebieskim
trenczu energicznie siadając obok mnie i podając mi smukłą dłoń. – Poznaliśmy
się na imprezie u Behtasza, dodała ściszonym tonem.
- Pamiętam, pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć, odpowiedziałem mając
wrażenie, że pierwszy raz mam przed oczami uśmiechającą się do mnie twarz.
- Przyniosłam Ci prezent. Proszę. To jest pamiątka z Zatoki
Perskiej. Mam nadzieję, że Ci się u nas podoba. Anahita, wręczyła mi
brązowo-białą muszelkę. Kobieta w czarnym, hidżabie, odsłaniającym jedynie
twarz, przyniosła tackę z trzema szklankami herbaty i, kłaniając się lekko,
ustawiła na stoliku przed nami.
- Dla nas herbata jest niemal tak samo ważna jak chleb. Towarzyszy
nam przy każdej czynności. Gdziekolwiek w Iranie się nie pojawisz, zawsze
dostaniesz herbatę. Nawet w bardzo ciężkich czasach, kiedy półki sklepowe były
puste, herbaty u nas nigdy nie brakowało.
- Ale dlaczego w takiej temperaturze pijecie ją na gorąco?
- Widziałeś kiedyś zimną herbatę? Zimna herbata nie ma żadnej
wartości. Musi być gorąca. Musi mieć równomiernie rozłożoną, przejrzystą,
miodową barwę. Dopiero wtedy będzie mogła nazywać się herbatą.
- Cześć, jestem nauczycielem Danesha. Faraz, przedstawił się
krzepkiej postury mężczyzna wyciągając w moją stronę masywną dłoń.
- Michał, miło mi Pana poznać.
- Michał. Zapraszam na zajęcia. Już czas. Proszę za mną,
powiedział idealnym angielskim, pozbawionym jakiegokolwiek obcego akcentu
nauczyciel.
Przeszliśmy do kolejnej, klimatyzowanej salki. Jednej z pięciu
pracowni, które posiadał instytut. W środku siedzieli już uczniowie i
uczennice. Młodzież; właściwie to młodzi, dwudziestoparuletni, dorośli.
Większość uczniów stanowiła kobiety. Zostałem przedstawiony klasie. Nauczyciel
wyjaśnił mi, że w Iranie, zawsze duży nacisk kładziony był na naukę języków
obcych, głównie angielskiego. Grupa, do której dołączyłem była grupą Danesha,
który z angielskim problemów nie miał, zatem grupą zaawansowaną. Siedząc obok
biurka, poprosiłem każdego o przedstawienie się. Następnie, nauczyciel
zaproponował zabawę w pytania-odpowiedzi. Zarówno uczniom, jak i uczennicom,
pomysł bardzo odpowiadał. Ja, odnosiłem wrażenie, że mimo klimatyzacji, nawet
popularny antyprespirant nie dałby rady powstrzymać hektolitrów
przeciskającego, na dźwięk niektórych pytań pory, potu. Owszem, były pytania
związane z filmem, literaturą i upodobaniami. Jednak, były również takie, i to
zadane z grubej rury, które przyprawiły mnie o gęsią skórkę. Oto lista pytań,
które sprawiły, że moje zwoje mózgowe zaczęły się iskrzyć od wysiłku związanego
z szukaniem odpowiedzi wymijających:
- Co myślisz na temat Iranu?
- Jesteś Muzułmaninem? Co myślisz na temat Islamu?
- Jakbyś miał wybrać, byłbyś Sunnitą czy Szyitą?
- Jesteś obrzezany?
- Jesteś żonaty?
- Masz dziewczynę?
- Miałeś kiedyś dziewczynę w Iranie?
- Co myślisz o naszych dziewczynach?
- Ożeniłbyś się w Iranie, jeśli miałbyś taką możliwość?
- Co wiesz na temat Rewolucji?
- Które przepisy w Iranie byś zmienił?
- Masz facebooka?
- Co myślisz na temat filtra internetowego?
- Czy uważasz, że w Iranie panuje seksizm?
- Co myślisz na temat hidżabu?
- Co myślisz na temat Ahmadinejada?
- Co myślisz na temat Ayatollah Khomeiniego?
- Która część Iranu najbardziej Ci się podobała?
- Czy przeszkadza Ci brak Azadi w Iranie?
- Czy kiedykolwiek planujesz wrócić do Iranu?
- Piłeś kiedyś alkohol?
- Byłeś kiedyś w nocnym klubie?
- Uprawiałeś kiedyś seks?
- Jest Ramadan. Pościsz?
- Co najbardziej nie pasuje Ci w Iranie?
- Który król Iranu był najlepszy?
- Co myślisz na temat polityki USA?
- Co myślisz na temat Izraela?
- Co myślisz na temat wojny w Iraku i Afganistanie?
Po godzinie, miałem wrażenie jakby czołg przejechał mi po głowie i
rozpłaszczył całkowicie różową, przypominającą tofu, galaretkę znajdującą się w
środku. Faraz przejął pałeczkę. Sprawdzenie pracy domowej. Ćwiczenia gramatyczne.
Uczniowie, kolejno zaczęli odczytywać zdania. Po zakończeniu ćwiczenia, zaczęły
się pytania stawiające hipotetyczne sytuacje, typu co by było gdyby. Wypowiedź
ustna. „My tutaj stawiamy głównie na mówienie, Michale”, skomentował Faraz.
Streszczenie odcinka serialu. „Na każdych zajęciach, zadaję im by obejrzeć
odcinek Przyjaciół. Każdy ma dostęp do Internetu a wszystkie części wrzucone są
na Youtube’a (Youtube w Iranie jest filtrowany. Bez pomocy serwera proxy nie da
się połączyć z witryną)”. Następna część, dyskusja. Wady i zalety szkół tylko
dla chłopców i tylko dla dziewczynek. O dziwo, oprócz samych wad, usłyszałem
również kilka zalet, jak choćby taka, że „Kobiety są zdolniejsze i bardziej
pracowite więc mogą pomóc leniwym facetom w szybszym przyswajaniu wiedzy”,
wypowiedziane z ust jednej z dziewczyn. Pod koniec wymiany argumentów, zostało
przeprowadzone klasowe głosowanie. Większość uczniów opowiedziała się za
połączeniem klas męskich z klasami żeńskimi. „Iran jest państwem
demokratycznym”, powiedział kierując wzrok w moją stronę jeden z uczniów. „Ale
tylko z założenia”, dopowiedział Danesh. Wszyscy wybuchli śmiechem. Wszyscy,
włącznie z dwiema ubranymi w czarne chusty, granatowe płaszcze i luźne, ciemne
jeansy dziewczyn, siedzącymi pod ścianą dziewczynami, po których, nigdy bym
takiej reakcji się nie spodziewał. W czasie mojej podróży po Iranie, spotykając
osoby o różnych poglądach i przekonaniach, nauczyłem się określać, które
kobiety są bardziej konserwatywne, a które bardziej zbuntowane. Wyszło mi, że
poza kilkoma wyjątkami, im ciemniejsze kolory stroju i mniej ozdóbek, tym
bardziej tradycyjne poglądy na otaczający świat.
Myślałem, że moje wymijające odpowiedzi na pytania, którymi
bombardowali mnie uczniowie i uczennice, balansowały na granicy poprawności
politycznej. Do czasu aż przyszła chwila zadania pracy domowej.
- OK. Dziękuję Wam bardzo za obecność. Na następne zajęcia, proszę
obejrzeć kolejny odcinek „Przyjaciół” i przygotować jego streszczenie. Proszę
również przygotować się do dyskusji na temat... właśnie. Czy ktoś chciałby
zaproponować temat?
- Ja, proszę Pana, podniósł rękę Danesh
- Proszę.
- Jest gorąco, duszno i parno. Mimo wszystko, powinniśmy pościć,
prawda? Nawet, jeśli nie pościmy, powinniśmy unikać jedzenia, picia i palenia na
ulicy w ciągu dnia. Chciałbym to przedyskutować.
- Bardzo dobry temat, Danesh, ale proszę o zapisanie konkretnego
pytania na tablicy, pochwalił swojego najbardziej aktywnego ucznia Faraz.
- To może tak. Ramadan: głupota czy potrzeba?
- Panie Farazie, nie można tak, oburzyła się jedna z ubranych na
czarno dziewczyn. – Wszyscy wiemy, że Ramadan to nasze zobowiązanie wobec
Allaha, z którego powinniśmy się wywiązać.
- Ale mnie chodzi o podejście do tego pod kątem zdrowotnym,
powiedział Danesh.
- Ten temat obraża Muzułmanów i religię, dodała druga, ubrana na
czarno dziewczyna.
- Masz rację, włączył się Faraz. – Danesh, ciekawa koncepcja, ale
powinieneś inaczej ten temat sformułować. Wiemy, że jesteś przeciwnikiem
religii, ale nie musisz swoich poglądów narzucać z góry innym. Możesz wyrazić
je na forum klasy. Od tego są nasze dyskusje. Czy ktoś wierzy czy nie to jego
wolny wybór. Nie możemy ograniczać się do jednego, narzuconego odgórnie punktu
widzenia. Sam też nie poszczę i chętnie dodam swoją opinię podczas następnych
zajęć. Mimo to, nigdy nie nazywałem Ramadanu głupotą. Pamiętaj, że dla
niektórych to jest świętość. Proponuję „Za i przeciw oficjalnemu poszczeniu w
trakcie Ramadanu”. Będzie uniwersalnie. Może poznamy również zdanie osób
deklarujących się jako Muzułmanie i nie dochowujących postu?
WIZYTA
W IMIGRACJI
W Bushehr, spędziłem więcej czasu niż planowałem. Po pierwsze, ze
względu na świetne towarzystwo, po drugie, przez kostkę, która płatała mi
figle. Kąpiel w Zatoce Perskiej, jednak okazała się nie być najlepszym
pomysłem. Kiedy sięgnąłem do kalendarza i usiadłem nad mapą by zaplanować
następny etap trasy, przypomniało mi się, że choć nigdy nie widziałem by
pływał, biegał czy latał, czas nie stoi w miejscu. Do wyrobienia się na styk,
brakowało mi jednego dnia. Nie wiedząc jak może wyglądać sytuacja w prowincji
Sistan Beloczystan, pomyślałem, że najbezpieczniej będzie poprosić o tygodniowe
przedłużenie wizy. Odwiedziłem w tym celu, razem z Daneshem wydział
imigracyjny. Przed wizytą, miałem pewne obawy. Od kiedy przyjechałem do Iranu,
nigdzie nie uzyskałem tymczasowego meldunku, co jest surowo zabronione.
Wszystkie informacje paszportowe są obecnie wpisywane do systemu komputerowego.
Dlatego, gdziekolwiek by się nie pojechało, funkcjonariuszowi wystarczy
przejechać pierwszą stroną paszportu po czytniku by wszystko o nas
wiedział. Funkcjonariusz zapytał Danesha gdzie się zatrzymałem. Danesh, mimo
oficjalnego zakazu couchsurfingu, odpowiedział zgodnie z prawdą. Kazano mi
poczekać za oszkloną szybą biura, do którego wnieśli mój paszport. Oficer
wyszedł, trzymając kartkę z wydrukowanymi liczbami i adnotacjami w Farsi.
- Możesz zostać do piętnastego. Ale jak chcesz to możemy dać Ci
miesiąc.
- Do piętnastego? Wydawało mi się, że do czternastego.
- Pobyt, kończy Ci się piętnastego.
- Wobec tego, jak przedłużyć?
- Tutaj masz podaną kwotę. Z tą kartką idziesz do banku i
przynosisz nam dowód wpłaty. My spisujemy raport i jutro oddajemy Ci paszport.
- W takim razie, wrócę za jakiś czas. Dziękuję bardzo.
- Proszę bardzo. Miłego pobytu w Iranie. Tylko uważaj jak będziesz
w Zahedanie. Różne rzeczy się tam dzieją.
Ponieważ mój brakujący jeden dzień, w magiczny sposób pojawił mi
się jakoś w kalendarzu, przedłużenie sobie odpuściłem. Zamiast tego, wróciliśmy
do domu Danesha. Otwartego domu, w którym za każdym razem, poza Behtashem i
Mousą, zastawaliśmy innych lokatorów.
- Danesh. Czegoś tutaj nie rozumiem. Wytłumacz mi, dlaczego o wizę
starałem się ponad miesiąc, wniosek odrzucili mi kilkukrotnie a przedłużenie
okazuje się być bułką z masłem?
- Bo tak właśnie z naszym Iranem jest. Obcokrajowcom, ciężko
wjechać. Ale jak już jesteś w kraju, o ile nie złamiesz w poważny sposób prawa,
nie będą Ci robić problemów.
REZA
– STUDENT
Rezę poznałem wkrótce po opuszczeniu Bushehr. Jechał w zupełnie
przeciwną stronę niż ja. Mimo to, zobowiązał się, że odstawi mnie na drogę,
którą szukałem jak tylko dowiezie papiery na uniwersytet. Żółty, modny T-shirt
i błękitne jeansy. Postawione do góry włosy na dwudziestokilkuletniej twarzy o dziecinnych
rysach z wielkimi oczami i szczerym białym uśmiechem połączone z doskonałym
angielskim bez obcego akcentu, od razu wzbudziły moje zaufanie. Wsiadłem do
białego Samanda wrzucając plecak na tylną kanapę.
- Przepraszam, chyba za mało miejsca na nogi masz.
- Nie, jest bardzo wygodnie.
- Może klimatyzację ustawić inaczej?
- Nie, dziękuję.
- Na pewno niczego Ci nie brakuję? Wyglądasz na zmęczonego.
- Wszystko jest jak najbardziej w porządku. Dopiero zacząłem
podróż. Gorąco jest na dworze. To trochę męczy, ale dobrze, że się zatrzymałeś.
Dziękuję Ci.
- Nie ma sprawy. Cała przyjemność po mojej stronie. Zawiózłbym Cię
od razu tam gdzie chcesz, ale mi dziekanat zamykają. Właśnie zdałem egzamin
magisterski. Muszę wnieść opłatę i zawieźć dokumenty żeby odebrać dyplom.
- Gratulację.
-Dziękuję. Wreszcie, będę mógł stąd wyjechać.
- Przenosisz się do innego miasta czy kraju?
- Do innego kraju. Wiesz, że tutaj nie czeka na nas dobra
przyszłość.
- Z tego co widzę to nie przymieracie głodem. Jest zupełnie
inaczej niż pokazuje to telewizja za granicą.
- Tak, ale nie jest też różowo. Iran to nie kraj dla młodych
ludzi, którzy chcą coś osiągnąć. Ja chciałbym powiązać swoją przyszłość z
mediami. Tutaj, nie mogę tego zrobić. Dziennikarz w naszym kraju to jeden z
najbardziej niewdzięcznych zawodów. Kto wie, czy czasem coś się nie spodoba
władzy?
- Rozumiem Cię. Studiujesz dziennikarstwo?
- Nie. Zupełnie inny kierunek. Po prostu, miałem do czynienia z
mediami przy okazji protestów. Wiesz, że w Iranie nie ma demokracji?
- Wiem.
- Od czasów Rewolucji, nic nam nie wolno. Nie odpowiada to nam,
ale nie mamy wpływu na nasze państwo bo nie mamy wolnego wyboru. W 2009 roku
mieliśmy wybory prezydenckie. Była bardzo wysoka frekwencja. Po dwóch godzinach
ogłosili wyniki. Rozumiesz? Dwie godziny. To nie jest możliwe, zwłaszcza, że
oprócz Irańczyków w kraju, głosowała również diaspora. Ahmadinejad sam się
wybrał. Wybuchły protesty. Ludzie wyszli na ulice. Ajatollah Ali Chamenei wydał
oświadczenie, że wszystkie „cuda”, związane z wynikami wyborów były zgodne z
wolą Boga. Wezwał do zaprzestania protestów. Inny duchowy przywódca, wezwał do
egzekucji opozycjonistów pod zarzutem sprzeniewierzenia się woli Allaha.
Policja, jak i milicja wyszła na ulice. Wybuchły brutalne walki. Wiele osób zostało
aresztowanych. Wiele osób zginęło. Z czasem, fala ucichła zamieniając się w
pojedyncze zgromadzenia. Szala goryczy przelała się w lutym 2011 roku kiedy
okazało się, że nawet nie można u nas pokojowych demonstracji urządzać.
Zebraliśmy się wszyscy na placu Azadi w Teheranie by zademonstrować naszą
jedność z Tunezyjczykami i Egipcjanami. Na ulicach, pojawiła się policja. Nie
wiem co było pierwsze – wrzaski o wolność dla Iranu czy fizyczne starcie.
Ciężko stwierdzić, czy najpierw poleciał gaz łzawiący czy wybuchł płomień.
Kosze na śmieci, samochody i motory zaczęły płonąć. Ludzie zaczęli walczyć. Na
moich oczach, milicjanci zastrzelili chłopaka. Młodego chłopaka. Na moich
oczach, zakuwali w kajdanki i bili pałkami kobiety, mężczyzn, a nawet dzieci.
Byłem tam. Siedziałem w Teheranie i codziennie brałem udział w protestach. To
było szaleństwo. Liderzy religijni wzywali z telewizji do egzekucji. Rozumiesz?
Egzekucji. Islam zabrania zabijać, ale oni mieli swoje zdanie. Każdego
wieczoru, po powrocie do akademika mojego znajomego, z którym mieszkałem,
logowałem się na facebooka i twittera i pisałem na temat najnowszych wydarzeń.
Opisywałem co się dzieje. Zostawiałem krótkie notki na tablicy. Skontaktowało
się ze mną kilka amerykańskich i brytyjskich gazet. Dostałem maila od jednej
rozgłośni radiowej. Dziennikarz prosił o numer telefonu. Zadzwonił, praktycznie
od razu. Odpowiedziałem na jego pytania. Udzieliłem wywiadu. Następnego ranka,
wczesną porą, usłyszałem pukanie do drzwi. Nie było to dobijanie się. To było zwykłe
pukanie. Chcąc zobaczyć, która godzina, na wyświetlaczu telefonu, zauważyłem
brak zasięgu. Zrozumiałem. Ze stresu, wyrzuciłem laptopa przez okno. Drzwi, już
otworzyłem spokojnie. Wiedziałem, kto za nimi stoi. Wiedziałem, że mają
przewagę i są silniejsi. Nie było sensu walczyć.
- I co się dalej stało?
- Aresztowali mnie. Przewieźli do więzienia. Razem z
innymi osobami związanymi z protestami. Więzienie było pełne. Kiedy wszedłem do
celi, doszedłem do wniosku, że nie miałem na co narzekać. Wokół mnie, siedziały
osoby w znacznie gorszym stanie.
- Jak się stało, że jesteś na wolności?
- Tak, na prawdę, do końca nie wiem. Wiem, że moi znajomi i
przyjaciele zaczęli umieszczać informacje o moim zniknięciu. Nie wiem,
natomiast co zdecydowało o tym, że strażnicy wyciągnęli mnie w środku dnia z
celi i, dosłownie, wyrzucili na ulicę z ustnym nakazem stawienia się na
komendzie policji w miejscu zakwaterowania. Miałem do wyboru, albo zostać w
Teheranie, albo wracać do domu. Bałem się o rodziców. Wróciłem. Zameldowałem
się. Dostałem dozór policyjny. Teoretycznie, nie mogę korzystać z internetu ani
posiadać telefonu. Bez zgody, nie mogę wyjechać nigdzie na dłużej niż jeden
dzień.
- W jaki sposób chcesz, więc wyjechać z Iranu?
- Wiesz, teoretycznie, byłem więźniem politycznym. Nie powinno być
więc problemu by, po przekroczeniu granicy poprosić o azyl. Mam spisane
kontakty zachodnich dziennikarzy, z którymi wymieniłem kilka wiadomości. Zawsze
jest jakieś wyjście
- Nie chcesz już stąd pisać? Siedzisz tutaj. Masz lepszy wgląd w
wydarzenia.
- Tu nie ma wolności. Mam rodzinę. Mam ojca, matkę. Nie mogę
swobodnie pisać. Ja mam gdzieś czy mi coś zrobią czy nie. Ale nie chcę żeby
konsekwencje za moje artykuły dotknęły moją rodzinę. Mój wybór to wyjazd i
zmiana tożsamości za granicą. Wrócę jak do końca zostanie sprzątnięty bałagan
zrobiony podczas rewolucji. Iranowi potrzeba radykalnych zmian. Ale te zmiany
nie są na razie możliwe bez demokracji.
Czytaj dalej
Czytaj dalej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz