CZĘŚĆ PIERWSZA: OCZY STRACHU
Nie przepadam za strefami przygranicznymi na Bliskim Wschodzie. Napięcie
etniczne, polityczne i religijne. Kontrabanda, handel zabronionymi towarami,
dużo broni i masa nielegalnych imigrantów po obu stronach nie wpływają
pozytywnie na atmosferę tego typu miejsc. Zawsze staram się z nich znikać jak
najszybciej gdzieś w głąb kraju.
Problemy zaczęły się już na pograniczu Irackiego Kurdystanu i Iranu. Noc
wcześniej przespałem w namiocie w wiosce niedaleko od przejścia. Akurat
trafiłem na huczną biesiadę z tańcami wokół, podobno, cudownego źródełka.
Mężczyźni z głowami zawiniętymi w jasne, zwiewne turbany i ubrani w
tradycyjne, luźne stroje, od razu porwali mnie bym włączył się do zabawy.
Atmosfera błogości trwała do momentu, aż nagle, za moimi plecami, jak spod
ziemi pojawił się wysoki, dobrze zbudowany, wręcz budzący grozę mężczyzna:
- Jesteś dziennikarzem? (Bardzo nie lubię tego pytania na Bliskim
Wschodzie. W niektórych sytuacjach, gdyby przenieść je na polskie realia,
brzmiałoby ono „A w ryj byś nie chciał?)
- Nie
- No to nie ma sprawy
Mężczyzna zaczął odchodzić. Ciekawość nie dała mi spokoju.
- Ale dlaczego Pan zapytał?
- Skoro nie jesteś dziennikarzem to nie mamy o czym rozmawiać.
- Ale
- Ale... i tak uważaj
- Na co?
- Trzech dziennikarzy zostało tutaj porwanych dwa lata temu.
Mężczyzna, nie dodając nic więcej odszedł. Nie zatrzymywałem go. Krok
wydawał się mówić: „Nie zawracaj mi gitary”. Praktycznie rzecz biorąc, pojawił
się jak duch i zniknął jak duch, całkowicie psując mi imprezowy nastrój.
Następnego dnia, postanowiłem udać się na przejście graniczne i jak
najszybciej przejechać do oddalonego o 140 kilometrów Orumiyeh. Pustka. Od
irańskiego kierowcy ciężarówki, który wiózł mnie do przejścia, dostałem
śniadanie w postaci kilkunastu kawałków świeżego melona i paru daktyli.
Niestety, kierowca nie mógł mnie przewieźć na drugą stronę. Pozostało przejście
na pieszo. Pustka. Nigdy wcześniej takiej wyludnionej granicy nie widziałem.
Wydawało mi się, wręcz, że jest zamknięta.
OFICER NA GRANICY
Młody uśmiechnięty celnik przejrzał mój paszport, przeciągnął go po
czytniku, po czym dodał:
„You are from Lechistan, Sir?”
Serce zabiło mi trochę mocniej. Czyżbym miał błąd w wizie, o którą starałem
się ponad miesiąc? Czyżbym musiał wracać się do Turcji w celu wyrobienia nowej,
wcale niepewnej w uzyskaniu i, do tego kosztownej wizy? A może, przyjdzie mi
podzielić los trójki Amerykanów, którzy kilka tygodni wcześniej, na tej samej
granicy, zostali aresztowani i oskarżeni o szpiegostwo?
- Nie proszę Pana, jestem z Polski. Odpowiedziałem, również się
uśmiechając.
- Nie z Lechistanu?
- Z Polski!
- Proszę poczekać.
- Jakiś problem? Powinienem się obawiać?
- Proszę poczekać.
Oficer zniknął z moim paszportem w budce. Wrócił, wbił niebieski stempelek
wjazdowy i z uśmiechem wręczył mi własnoręcznie włożoną do obwoluty książeczkę.
„Miłego pobytu w Iranie. Proszę tędy.” Ciekawość, jednak, kazała mi się
dopytać:
- Jakiś problem z wizą?
- Wszystko w porządku.
- To co z tym Lechistanem?
- Lechistan to w Farsi (Farsi - język urzędowy Iranu) Polska. Wszystko w
porządku.
- Czyli mogę już iść?
- Tak, proszę w tą stronę. Witam w Iranie
i życzę miłego pobytu.
PRZYWITANIE IRANU
Trudno się było spodziewać, że po stronie irańskiej będzie więcej ludzi niż
po irackiej. W końcu, od jednego pogranicznika do drugiego, przeszedłem
zaledwie kilka metrów. Dookoła stali tylko nieprzyjaźnie wyglądający panowie z
owiniętymi w chusty głowami, wielkimi torbami i wymalowanymi na twarzach grymasami
niezadowolenia. Wyraźnie na coś czekali. „Chcesz się zabrać z nami taksówką?”.
Zapytał krzykliwym głosem jeden z nich. „Ale ja nie mam pieniędzy”. Moja
odpowiedź wzbudziła ogólny śmiech – dobrze, że niewielu osób. Odszedłem w cień
z zamiarem poczekania na jakikolwiek przejeżdżający samochód. Po godzinie
oczekiwania, akurat gdy nie patrzyłem na drogę, podjechał do mnie pickup.
- Heeeeejjjj. Dokąd jedziesz?
- Do Orumiyeh.
- Hmmmm... co by tu zrobić? No nie mamy miejsca. Ale musimy Cię zabrać. Nie
możesz tak stać sam w takim miejscu. Co by tu zrobić? W obliczu tego co
usłyszałem dzień wcześniej, zapał kierowcy wydał mi się podejrzany. - Do
Orumiyeh nie możemy Cię zabrać, ale możemy do Osnaviyeh. Wsiadasz?
Zaryzykowałem. Wsiadłem. Jako trzecia osoba w dwumiejscowym pickupie.
Ściśnięty pomiędzy Farshidem – w dziwny sposób enuzjastycznie nastawionym i
wyraźnie podekscytowanym mężczyzną w średnim wieku - a jego synem, Omidem -
cichym, wąsatym, niewiele starszym ode mnie chłopakiem o ciemnej karnacji i grzywce
zaczesanej starannie na prawo.
- Nie mogliśmy Cię tak zostawić. Jesteś w Iranie. Tutaj gość jest dla nas
najważniejszy. Skąd jesteś?
- z Polski
- Uuuuu. Polska. Warszawa. Lech Wałęsa. Prezydent Wam zginął w katastrofie
samolotu. Wiesz, że w Farsi nazywamy ten kraj Lechistanem?
- Już wiem.
- A wiesz dlaczego?
- Pewnie od Lachów, ale dlaczego stanem to nie wiem.
- Stan to kraina. Turkmenistan to Kraina Turków, Tadżykistan – kraina
Tadżyków, Kazachstan – Kraina Kazachów, itp.
- A Iran?
- A Iran to kraina Ariów; Aryjczyków. Wiesz, że w Sanskrycie, słowo „Arya”
oznacza szlachetny? Należymy do tej samej grupy etnicznej co Aryjczycy. Polska
ucierpiała bardzo podczas drugiej wojny światowej, prawda.
- Prawda.
- Co myślisz o Adolfie Hitlerze?
- Człowiek z wizją. Dobry czy zły? Nie mnie to oceniać.
- Dla nas Adolf Hitler jest bohaterem. Trzecie Rzesza wspierała Iran
podczas II Wojny Światowej. To Anglicy nas oszukali.
- Nas Trzecia Rzesza zbombardowała.
- Ale Iran Wam i tak pomógł (Ok. 100.000 polskich uchodźców z USSR znalazło
schronienie w Iranie; Ponadto, właśnie na terenie tego kraju został utworzony
Drugi Korpus Wojska Polskiego).
- Ale to było później....
Zastanawiało mnie skąd Farshid, który przedstawił mi się jako inżynier –
członek zespołu pracujący nad drogą mógł mieć tyle informacji o historii i
polityce. Zmieniliśmy temat. Pusta droga przecinająca wysuszone góry o
pomarańczowym odcieniu. Napięcie, które opadło chwilę po tym gdy wsiadłem do
samochodu Farshida, nagle podskoczyło kiedy przypomniał mi się „zły duch”
biesiady, na którą trafiłem dzień wcześniej. Wiedza polityczna, wiedzą
polityczną. Historia, historią, ale skąd Farshid wiedział co robiłem przez cały
dzień? Poczułem się niepewnie kiedy zwalniając w jednym miejscu, w ciągu
dziesięciu minut, z forograficznymi szczegółami opowiedział mi gdzie spałem,
jak spałem na drodze, jak czekałem na granicy. Jak nie mogłem znaleźć
transportu do Orumiyeh. Wiedział nawet co powiedział mi pogranicznik mimo, że
byłem przekonany, że nikogo tam nie ma. „Jest – Diabeł. Szkoda tylko, że nie
zobaczyłem sobie Iranu zanim go poznałem”, pomyślałem przekonany, że dzień
zakończy się porwaniem. Odwiedzając miejsca niebezpieczne – lub za takie
uznawane – nie mam nic przeciwko zamachowcom bombowym, snajperom ani
przypadkowym rzezimieszom. Jednak słowo kidnapping wywołuje we mnie gęsią
skórkę. Licho wie co mogą takiemu porwanemu robić zanim im się znudzi. Myśli
nabierały coraz szybszego tempa. Dodatkowo, nakręcał mnie podekscytowany ton
głosu Farshida i nic nie mówiąca osoba siedząca po mojej prawej stronie, która
teoretycznie powinna być jego synem. „Co on tam tak knuje po cichu pod tym
wąsem?”, zacząłem myśleć nagle przyjmując podejrzliwość we wzroku gdy na niego
patrzyłem.
Zjechaliśmy z głównej drogi.
- Hej – to nie jest droga na Orumiyeh.
- O nic się nie martw Michale, o nic się nie martw! Hahahahaha –
odpowiedział Farshid kwitując dodatkowo teatralnym śmiechem. Wąsaty mężczyzna
jedynie zaśmiał się cynicznie.
„Niech się dzieje wola nieba; z nią się zawsze zgadzać trzeba” – pomyślałem
w równie teatralny, lecz komiczny sposób. Z jednej strony, byłem zbyt ciekawy
tego co miało się wydarzyć, z drugiej nie chciało mi się pedałować na piechotę
spowrotem do głównej drogi.
- Jest. Wysiadamy
- Co to?
- Źródełko. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że pół godziny jechaliśmy po
jakiś wertepach tylko po to żeby sobie napełnić butelki wodą ze źródełka. Ale
cóż – obiecałem sobie nie panikować do ostatniej chwili i tego się trzymałem.
- To mogę tą wodę pić?
- Nie ma najmniejszego problemu. O nic się nie obawiaj. To jest woda
górska. Nie zaszkodzi Ci. Co najwyżej pomoże.
Nie wiem dlaczego, ale w tej kwestii, Farshid brzmiał już przekonywująco.
Napełniłem sobie dwie małe, półlitrowe butelki wody, która wcześniej przy
temperaturze ponad czterdziestu stopni w słońcu, zdążyła odparować przez moje
pory. Wioska.
„To jest moja wioska. Może chcesz wejść do mojego domu?” Innym wyjściem był
powrót na drogę więc propozycję przyjąłem. Farshid przedstawił mnie rodzicom i
braciom. Wspólnie zasiedliśmy do filiżanki herbaty. Jabłka.
- Tak jedz, nie trzeba myć....
- Ale w Iraku....
- Irak to Irak. Teraz jesteś w Iranie. Tutaj jedzenie zawsze jest czyste i
dobre. Jak Wy to mówicie, organiczne. Rolnikom nie wolno stosować żadnych
niedozwolonych przez Allaha metod uprawnych. Owoc ma się nadawać do zjedzenia
od razu po zerwaniu.
Faktycznie, w Iraku, po tym jak dostałem porządnego rozstroju żołądka
spowodowanego nieprzyzwyczajeniem żołądka do toksyn w glebie pozostałych po
broni biologicznej użytej podczas wojny, zacząłem gotować samemu kupując w
sklepach i na bazarach produkty importowane z Turcji i Iranu.
Podczas wspólnych pogaduszek przy herbacie, całkowicie przeszedł mi stres i
uczucie jakby za chwilę miało się coś wydarzyć. Wróciło dopiero kiedy
wyjechaliśmy zpowrotem na drogę. Słońce już zdążyło zajść.
- Masz paszport?
- Mam.
- Uważaj na niego.
- Dlaczego?
- W Iranie młodzieży bardzo trudno dostać paszport. Pamiętaj, noś go zawsze
przy sobie.
- Zawsze noszę przy sobie... prawie zawsze;
- Do tego, jak Cię wylegitymuje policja i będziesz bez paszportu, czekają
Cię problemy. Wiesz, że u nas prawo jest surowe?
- Wiem.
- Mamy ładne dziewczyny.
- Tego jeszcze nie wiem.
- Ale nie wolno Ci z nimi nic robić. Jeśli złapie Was policja,
najprawdopodobniej was ukamienują (zgodnie ze stosowanym w Iranie jako
narodowe, prawem Szariatu, za seks przedmałżeński grozi.... przymusowe
małżeństwo lub kara ukamienowania). Najlepiej, od dziewczyn trzymaj się z
daleka.
- Postaram się.
- A pieniądze masz?
- Mam.
- Ile?
- Niewiele, ale mam.
- Też trzymaj przy sobie. Wiesz, że Iran obowiązują międzynarodowe sankcje?
- Wiem.
- Zatem pewnie wiesz, że jeśli nie masz dolarów ani riali, nie masz w ogóle
pieniędzy. Zagraniczne karty bankomatowe, czeki podróżne – nie ma możliwości
wykonać żadnej zagranicznej transakcji.
- Ale jest bezpiecznie? Jacy są ludzie?
- Ludzie są przyjaźni Michale. To mój kraj. Na żaden inny bym go nie
zamienił. Prawo jest surowe więc ludzie je przestrzegają. Ale uważaj... nie
wszyscy je przestrzegają. Nie mamy wielu przestępców. Jednak zdarzają się
kradzieże, włamania, napady. Lepiej miej oczy szeroko otwarte. Szczególnie, że
kto jak kto, ale Ty się w oczy rzucasz.
- Czyli mogę mieć w Iranie problemy? Są jakieś szczególnie niebezpieczne
miejsca?
- Południe i wschód kraju. Konflikty religijne, etniczne, wojna z
Afganistanem i uchodźcy z Pakistanu i Afganistanu. Zdarzają się wśród nich
terroryści.
- A Iran ma terrorystów?
- Nie. Mamy przestępczość, ale niewielką. Ja się bezpiecznie czuję. Ty
jesteś gościem. Gościem w moim kraju, więc i moim gościem i nie chcę by Ci się
coś stało. Nie bierz tego tak dosadnie. Nie chcę Cię straszyć. Chciałem Ci
tylko udzielić podstawowych wskazówek dotyczących bezpieczeństwa. Ale przecież
podróżujesz więc na pewno zdajesz sobie sprawę, na pewno wiesz.
- Wiem, wiem.
- A w razie problemów masz policję. Na większości ulic znajdziesz
prefekturę. Numer alarmowy znasz? 110. Ten numer kręć. Szybko przyjadą. Do tego
pomogą. Mamy bardzo dobrze wyszkoloną i pomocną policję.
Mimo nocnych ciemności, gdy tylko Farshid zaczął wychwalać skuteczność
służb mundurowych, poczułem się znacznie bardziej komfortowo.
- To już Orumiyeh.
- Przecież mieliśmy jechać do Osnaviyeh.
- Osnaviyeh minęliśmy już dawno. Nie mogliśmy Cię tak po drodze zostawić.
Gdzie Cię wysadzić?
- Która godzina?
- 22.00.
- Może jest jakieś miejsce gdzie mógłbym rozbić namiot i się przespać?
- Zawiozę Cię do parku. Tam będzie najbezpieczniej. Są dwa posterunki
policji. Rozbijesz namiot w okolicy jednego z nich i, zanim pójdziesz spać,
zgłosisz, że tam jesteś. Nie będziesz musiał się niczym przejmować.
Nie mogła mi się pomieścić w głowie idea spania w parku – szczególnie, że
gdy dojechaliśmy na miejsce, miałem wrażenie, że oto cała populacja Orumiyeh
wpadła akurat na pomysł zorganizowania sobie grilla. Za dużo ludzi dookoła.
Mimo to, zobaczyłem kilka namiotów.
- Akurat trafiłeś na święto. My tutaj mamy taki zwyczaj, że jak mamy trochę
wolnego czasu, zabieramy rodziny do parku, pijemy herbatę, dyskutujemy do późnej
nocy, śpimy w namiotach i dopiero następnego dnia zbieramy się spowrotem do
domu.
Z Farshidem, przejechałem 140 kilometrów.
Był to mój drugi kierowca – pierwszy w Iranie, zupełnie nowym i tajemniczym dla
mnie kraju. Podziękowałem mu za podwózkę do miasta, do którego jechałem,
podczas której ryzykował wysoki mandat za zbyt wiele osób w aucie i
przesłuchanie ze strony podejrzliwej z natury w regionach przygranicznych
policji. Podziękowałem też za świetne wprowadzenie, za lekcję historii, kultury
i.... pokory. Od rana do momentu kiedy zajechaliśmy na miejsce, nie ufałem mu.
Jego otwartość, szczerość i entuzjastyczny ton jego głosu wywoływały we mnie
jedynie podejrzliwość i nakręcały mój mózg do zakładania czarnych scenariuszy.
Patrząc na niego i jego syna, zastanawiałem się jakie mam szanse obrony,
ucieczki. Od samego początku, patrzyłem na niego jak na przebiegłego i
wyrachowanego Diabła. Pod koniec, okazało się, że spotkałem anioła.
Czytaj dalej
Czytaj dalej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz