piątek, 9 marca 2018

Ambasada? Przeżytek - wiza do Krainy Kangurów.

Ambasada? Przeżytek - wiza do Krainy Kangurów.


Australijczycy o białym, nieco piegowatym odcieniu skóry lubią swoje brytyjskie korzenie. W lewym górnym rogu flagi zostawili sobie więc Unijnego Jacka (Union Jack). A, że miejsca mieli sporo, dodali jeszcze kilka gwiazdek. Największa (Federation Star) symbolizuje sześć stanów Australii. Jej siódme ramie symbolizuje ich jedność jako naród. Pozostałe gwiazdy mają odnosić się do konstelacji Krzyża Południa. 


Największy kraj  który jest jednocześnie kontynentem - i to najbardziej suchym na świecie otwiera swoje granice dla Polaków z grubymi portfelami i młodych profesjonalistów.

Wizę turystyczną uprawniającą do wielokrotnego przekraczania granicy przez rok i jednorazowego pobytu do trzech miesięcy po każdym wjeździe można dostać za darmo. Przedłużenie jej jest już płatne.
 

Niestety, Polacy nie łapią się na program Working Holiday, podczas którego oprócz pobytu przez 12 miesięcy, można dorobić sobie legalnie trochę grosza.
 

Pozostaje albo podróż i ,przy skromnych funduszach, jedzenie tego co się trafi przegryzanego kajzerkami za ponad dolara za sztukę lub zabawa w ciuciubabkę z, podobno, srogimi urzędnikami imigracyjnymi. Ewentualnie, można skorzystać z wizy studenckiej, wizy sponsorowanej, lub niesponsorowanej. Bardzo przejrzysta strona internetowa australijskiego departamentu imigracji oferuje nawet WYSZUKIWARKĘ WIZ


Ja zdecydowałem się na elektroniczną opcję gratisową. Będąc gdzieś pomiędzy Chiang Mai a Bangkokiem, w kawiarni z wifi, popijając laotańską kawkę i oglądając łypiących na mnie okiem lejdibojów, wypełniłem wniosek znajdujący się TUTAJ. Zanim zabierzemy się do wypełniania wniosku, warto poczytać sobie INFORMACJE. Warto też zaparzyć sobie kawę i upewnić się, że przez najbliższą godzinę nie odetną nam prądu. Pytania są bardzo szczegółowe - niektóre nawet mogą być zabawne. 


Po kilku dniach dostałem informację o konieczności wysłania wyciągu z rachunku bankowego i zaświadczenia o zatrudnieniu. Nie wiedziałem po co im było zaglądać w moje prawie puste konto, z którego i Salomon nie potrafiłby nalać, ale poprawiając trochę numerki przesłałem wymagane załączniki w formacie pdf. Procedura bardzo podobna do załatwiania wizy amerykańskiej. Nie ma, jednak konieczności dzwonienia na seks-telefon ani stawiania się w ambasadzie. Tylko wybrańcy mogą zostać zaproszeni na krótką rozmowę i ewentualne dostarczenie wyników badań lekarskich. Australijczycy boją się wszystkiego - od nasionek znanych i nieznanych roślin mogących skazić ich dziewiczy ekosystem do żerujących na każdej cząsteczce wydychanego przez nas dwutlenku węgla bakterii rozmaitych chorób. Nie ma również papierowej wlepki zajmującej całą stronę. Po dwóch tygodniach miałem już email z informacją, że moja wiza została przyznana i jakimiś numerkami. Zastanawiałem się czy drukować czy nie. Jakoś tak się złożyło, że o roztercę przypomniało mi się dopiero na granicy. Sprawdzenie paszportu w systemie. Kilka minut. Witamy w Australii! 

Pisemna promesa, czyli meldunek w konsulacie Timoru Wschodniego

Pisemna promesa, czyli meldunek w konsulacie Timoru Wschodniego


Flaga Timoru Wschodniego. Czerwony to oczywiście symbol walki; żółty trójkąt - kolonializmu, czarny - zacofania, które powinno być zastąpione rozwojem a gwiazda - światła prowadzącego ku rozwojowi. 
  
Na samym wschodzie prowincji Nusa Tengara Timur, pływa sobie wyspa o nazwie Timor. Wyspa podzielona jest na dwie, politycznie niezależne od siebie części - indonezyjską i timorską. 

Istniejące od 2002 roku Państwo znajdujące się we wschodniej części wyspy Timor, zgodnie z logiką, nazywa się Timor Leste (lub po indonezyjsku Timor Timur). Wizę można dostać na wjeździe, pod warunkiem, że granicę przekracza się po uprzedniej ewakuacji z samolotu lub statku morskiego. Chcąc wjechać lądem od strony Indonezji (innej możliwości nie ma), należy postarać się o oficjalną, pisemną zgodę na przekroczenie granicy.
Z obowiązku tego zwolnieni są posiadacze paszportów indonezyjskich. Z kolei, osoby legitymujące się paszportami portugalskimi, wizami głowy zawracać sobie nie muszą. 


Unidae, Accao, Progresso!

 PROMESA PRZEZ INTERNET? MOŻNA SPRÓBOWAĆ. POD WARUNKIEM, ŻE SIĘ NIE SPIESZY.

Z pomocą przychodzi dobrodziejstwo internetu i zaawansowanych technologii. Wystarczy wejść na stronę Ministerstwa Obrony i Bezpieczeństwa Timoru Wschodniego, pobrać formularz, wypełnić i odesłać na adres e-mail: informacao@migracao.gov.tl. Po 10 dniach powinien przyjść email, który należy wydrukować i, wraz z odliczoną kwotą 30 dolarów w gotówcę, pokazać na przejściu w Atapupu/Batugade. 

HERBATKA W KONSULACIE

Tyle w teorii. W praktycę, formularz uzupełniłem i wysłałem kiedy byłem jeszcze w Dumai na Sumatrze. Dopiero po dwóch miesiącach, kiedy byłem już na Flores dostałem odpowiedź by osobiście stawić się do konsulatu. Miałem do wyboru trzy - w Dżakarcie, w Denpasar i w Kupang. Ze względu na to, że nie lubię Dżakarty a Bali nie było mi jakoś specjalnie po drodzę, wybrałem ten ostatni. Nie pomyliłem się. 

Wyłoniwszy się z niebieskiej, lekko wzburzonej otchłani Morza Sawu, pojechałem z paszportem do konsulatu Timoru Wschodniego. Uśmiechnięta Pani w okienku podała mi formularz, zapytała o bilet i poprosiła o kserokopię paszportu i jedno zdjęcie. Dałem zdjęcie i wytłumaczyłem brak kserokopii wizytą na plaży. Nie ma problemu, pomogę Ci,odpowiedziała i zniknęła w otchłani wielkiego klimatyzowanego pokoju znajdującego się za okienkiem. Żeby nie marnować czasu, wypełniłem mój wniosek. Pytania, na które nie znałem odpowiedzi, skonsultowałem z panią konsul widząc jak wkłada do teczki kolorową kserówkę mojego paszportu wraz ze zdjęciem. Chwilę później, do dokumentacji doszedł jeszcze wniosek. Paszportu nie musiałem już zostawiać. Wszystko zajęło 5 minut. 

Po trzech dniach, zjawiłem się znów w konsulacie. Trochę odstraszyła mnie wisząca na bramie informacja o przerwie świątecznej pomiędzy 1 a 3 listopada. Z drugiej strony, był piątek, a moja zgoda miała być wystawiona w piątek. Widząc otwartą budkę strażnika z rozrzuconymi na jego biurku torbami i papierami, zdecydowałem się poczekać. Po kilkunastu minutach, pojawił się ochroniarz.
  
- Nazwisko?
- Przybylski?
-Prbabvbdbv...... coooo?
- Przybylski
- Skąd?
- Polska
- Masz paszport?
- Mam

Ochroniarz zniknął w budce, otworzył szufladę, wyjął kilka papierów, pogrzebał w nich i wrócił z moim paszportem i listem uprawniającym do przekroczenia granicy w ciągu trzydziestu dni od wydania. 
 
Reasumując, wystarczyły dwie wizyty w konsulacie Timoru Wschodniego w Kupang
(Jl. Eltari II, godziny otwarcia: 9:00-12:00; 14:00-16:00). Dokumenty, które trzeba ze sobą mieć to:

- paszport
- jedno zdjęcie
- wniosek (można pobrać na miejscu)
- ksero paszportu (można zrobić na miejscu)
- opłata: 0 zł (za wizę płaci się dopiero na granicy; w konsulacie składa się jedynie wniosek)


Trochę się pogniotło, ale problemu nie było. 

Wspominając z łezką w oku poprzednie przejścia w indonezyjskich urzędach, nie mogłem wręcz uwierzyć, że oto w ręku, bez żadnego latania w tę i spowrotem, bez upokorzeń, bez dotykania podbródkiem ziemi przed urzędnikami, trzymałem dokument niezbędny do przekroczenia granicy kolejnego państwa, które nad jakością papieru, stawia jego ilość i gramaturę.