niedziela, 21 stycznia 2018

Autostop przez pustynię

Autostop przez pustynię

Jak można dojechać najprościej dojechać z Teheranu do sławnego miasta Shiraz? Normalny człowiek zjechałby na południe przez Qum i Kashan.


Trasa Teheran -Shiraz; niebieska linia - normalna droga; czerwona linia - mój "autorski" wymysł.

Ja wymyśliłem sobie trochę inną trasę - Teheran -> Semnan -> Damghan -> Jandaq -> Nain -> Esfahan - > Shiraz, czyli ponad 1000km drogą, która biegnie przez sam środek pustyni Kavir. 

Znajomi Irańczycy, odradzali mi tą trasę - nie dlatego, że jest niebezpieczna (bo nie jest), tylko dlatego, że "jest to pustynia i nic tam nie ma". W Iranie, ludzie są dziwnie uczuleni na punkcie miejsc turystycznych. Według nich, odwiedzający ich kraj powinien poruszać się po ściśle wyznaczonych przez odgórnie narzuconą propagandę trasach i zachwycać się ogrodzonymi przez barierki historycznymi zabytkami. Nuuuuudy. Kiedykolwiek słyszę "jedź tam", udaję się 180 stopni w drugą stronę.



Nostalgicznie piękna pustynia Kavir. 


Z Teheranu postanowiłem wywieźć się pociągiem. Autostop w mieście mógł zająć zbyt dużo czasu. Za bilet na 250 kilometrów do Semnan, zapłaciłem 0.5 usd. Kupno biletu kolejowego w Iranie to biurokratyczny trucht, który gdy kupujemy bilet w ostatniej chwili, przeradza się w istny sprint.


Po opuszczeniu miasta, moim oczom ukazała się półpustynia, która stopniowo przechodziła w tętniącą pustką otchłań - idealne miejsce dla osób cierpiących na klaustrofobię (której można się nabawić po jednej przejażdżce Teherańskim metrem).


Po opuszczeniu Teheranu, beton zmienia się stopniowo w piasek. Zaczyna się olbrzymia pustynia Kavir.

W pociągu poznałem studenta o imieniu Reza, który zabrał mnie do siebie na obiad (oczywiście na ceracie rozłożónej na podłodzę) a później odwiózł do rogatek miasta. Następny przystanek - Damqan, w którym zrobiłem zaopatrzenie w jedzenie i wodę na noc i następny poranek.


Damqan, mimo, że leży  na granicy pustyni wygląda dość zielono.

Po wyjściu z miasteczka udałem się w pustynię w poszukiwaniu dobrego miejsca na rozbicie namiotu. Do zachodu złońca zostało około 3 godzin i miałem fuksa - przejeżdżający kierowca zaproponował podwózkę do następnej miejscowości. No tak..... miałem nie zachowywać się w samobójczy sposób, ale widząc, że słońce chowa się powoli za horyzontem i zdając sobie sprawę, że mam wystarczająco wody i jedzenia żeby przetrwać nawet cały dzień, poprosiłem o wysadzenie się ok. 100 km. od miasta, z którego wyjechaliśmy -po środku..... niczego. Z drugiej strony, gdzie dziki kemping może być bezpieczniejszy niż na pustyni?


Zachód słońca na pustyni - górki mogą służyć jako punkty orientacyjne. Krzaczki niestety się do tego nie nadają.

Odszedłem od drogi (ostrożnie, patrząc pod nogi czy coś nie wypełzuje nagle z krzaczków) w taki sposób, że zniknęła mi z widoku i rozbiłem namiot zapamiętując kierunek - dość istotna rzecz, biorąc pod uwagę, że na pustyni wszystko wygląda tak samo.


Różnorodność :-).

W nocy obudził mnie lekki wiaterek - musiałem wychylić się z domku żeby zobaczyć co to - wypęłzłem powoli na zewnątrz i...... WOW! droga mleczna, wszystkie gwiazdy układające się w coś na kształt kopuły i..... cisza - wszechogarniająca cisza. W tę i następną noc zażyłem najwięcej snu podczas mojego pobytu w Iranie - tutaj śpi się w dzień - w nocy, szczególnie jeśli mieszka się z Irańczykami, się żyje. Ci ludzie to jakieś wampiry - nie kładą się spać przed 3 rano. Pustynia była dla mnie miejscem odpoczynku. Z pewnością jeszcze tu wrócę :-).

Prysznic na pustyni - żaden problem - i tak nikt nie podgląda - butelka wody, mydło i T-shirt użyty jako gąbka. Wszystko schnie w kilka minut. Może to ze względu na porę - z namiotu wygramoliłem się dopiero około południa.
 
Autostop w miejscach "trudnych" (z dala od miast) zmienia swoje pierwotne znaczenie. Tutaj nie trzeba machać żeby ktoś się zatrzymał - wystarczy przejść się kawałek wzdłóż drogi i samochody AUTOMATYCZNIE stają i proponują podwózkę.


Stosunkowo łatwo coś zatrzymać - o ile coś w ogóle będzie jechać :-).

Myślałem, że przejechanie Kaviru zajmie mi z tydzień - udało mi się to zrobić w niewiele ponad 4 dni - z obiadami we wsiach pośrodku pustyni, czerpaniem wody w oazach, podziwiając nudny i zarazem hipnotycznie czarujący krajobraz, przeplatany znikającymi jeziorkami (no dobra, fachowo to się nazywa fatamorgana), kominami ciepłego powietrza unoszącymi rozgrzany piach do góry, tworzącymi swego rodzaju małe trąby powietrzne i stadkami kroczących spokojnie, bez celu, dzikich wielbłądów.
 

Przy wysokich temperaturach, dobrym pomysłem jest zaopatrzyć się w wodę - ten wielbłąd niestety o tym zapomniał.

Odnośnie fatamorgany to przyszło mi do głowy, że na początku to fajny widok - widzicie w oddali jeziorko, podchodzicie lub podjeżdżacie bliżej i widzicie jak woda stopniowo zamienia się spowrotem w piach. Myślę, że po tygodniu na pustyni, można nabawić się ostrej psychozy :-). 

Jedną z nocy w Kavirze spędziłem w Czerwonym Półksiężycu. Zrobiłem ogromny błąd rozbijając się zbyt blisko wsi. Rozkładając namiot, słyszałem w oddali psy ale nie przyszło mi do głowy, że ktoś może je wypuścić. Po kilku godzinach od zachodu słońca obudziło mnie szczekanie nad głową. Na szczęście pieski zwiały jak tylko wyjrzałem na zewnątrz - w sumie to je rozumiem, to musiał być dla nich paskudny widok, Michał od razu po wstaniu z łóżka - i do tego jeszcze wkurzony, że ktoś go budzi. Zdecydowałem się iść do wsi i rozbić się w bezpieczniejszym miejscu. Gdy tylko dotarłem na miejsce, zostałem dosłownie porwany przez wolontariusza Czerwonego Półksiężyca, zaproszony do pogotowia na nocleg.



Drużyna Czerwonego Półksiężyca.

Trochę dziwnie się czułem śpiąc podczas gdy oni sprawowali nocny dyżur, ale byłem zbyt zmęczony by cokolwiek robić. Następnego dnia, Amir pomkazał mi swoje rodzinne miasteczko - Nain, więc mimo, że się nie wyspałem, nie żałuję nowej znajomości.


Schowany po środku Kaviru Nain nie zdążył jeszcze być zadeptany przez turystów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz