poniedziałek, 22 stycznia 2018

Podróż czasoprzestrzenna

Podróż czasoprzestrzenna

Muszę przyznać, że mimo, iż niedługo minie już tydzień jak jestem w Chinach, nadal nie mogę się otrząsnąć z szoku spowodowanego nie tylko wszechogarniającą nowością i nowoczesnością, ale i nagłą zmianą strefy czasowej. Już na północnym-wschodzie Pakistanu zauważyłem, że coś wcześnie zaczyna się robić ciemno. Tam jednak, spędzałem czas w małych wioskach i niebo nie było przysłonięte wielkimi budynkami.


Zaraz po wjeździe do Chin, musiałem przestawić zegarek o trzy godziny do przodu. Chociaż w Xinjiang, nieoficjalnie używa się takiego samego czasu jak w Pakistanie, wszystkie sklepy i urzędy (a przez to i kierowcy), funkcjonują według czasu pekińskiego. Teoretycznie, jestem 6 godzin do przodu w stosunku do Polski. Praktycznie, biorąc pod uwagę godziny wschodu i zachodu słońca, jest to tylko 5 godzin. Efekt? Przestałem korzystać z zegarka. Przestawiam tylko datownik żeby wiedzieć, ile dni pobytu tutaj mi zostało. Dodatkowo, czuję się jakbym wkroczył w XXII wiek. Wszystkie zamki w drzwiach są na kartę. Żeby skorzystać z kafejki internetowej, trzeba przejechać dowodem osobistym (chińskim) po specjalnym czytniku. Nawet obsługa spłuczki w toalecie w niektórych miejscach przypomina pilotowanie promu Apollo.

Z drugiej strony, muszę się przyznać do jednego, wielkiego dla mnie, sukcesu, który odniosłem zaraz drugiego dnia pobytu w tym kraju. Mając przed sobą miskę z nudlami i pałeczki, bez problemu połączyłem obydwa obiekty w jedną całość i zacząłem jeść przy użyciu pałeczek jak rodowity Chińczyk. Ciekawe czy ten laser na granicy wycelowany prosto w czoło to był faktycznie termometr :-).


Jak się je pałeczkami? Na czuja :-).

Jako kolejny "checkpoint" na trasie, obrałem sobie malutką kropeczkę na mapie - Korla. Spodziewałem się małomiasteczkowego klimatu, czyli wszystko pod ręką i czytelny układ ulic. Zdziwiłem się nieco gdy spośród wielkiej równiny wyłonił się motłoch liczący sobie ponad 400 tysięcy mieszkańców.


Korla to tylko malutka kropeczka na mapie.

Na całej trasie, miałem kilka problemów. Podstawowy to wydostanie się z Aksu. Zgubiłem kierunek. Na szczęście, pani w sklepie, w którym kupowałem wodę, mówiła dobrze po angielsku i zaoferowała, że mnie wywiezie na właściwą drogę. Później już poszło jak po maśle. Łapanie stopa w Chinach przypomina łapanie stopa w Turcji - tyle, ze jest o wiele łatwiejsze.

Kolejną przeszkodą było wymówienie nazwy Korla z odpowiednią intonacją.

- Gdzie jedziesz?
- Korla
- Gdzie?
- Korla
- Cooooo?
- [powoli i uważnie] Koooorlaaaa
Aha Kooaaarlea - to my tam nie jedziemy.

No cóż, przynajmniej nauczyłem się wymawiać poprawnie nazwę tego miasta.

Ostatni kierowca, późnym wieczorem dowiózł mnie do "taniego", czterogwiazdkowego hotelu. Zacząłem chodzić w kółko po ogromnym placu wyszukując tabliczki ze skaczącymi ludkami i strzałką i..... zaraz obok czterogwiazdkowca, w samym centrum miasta, znalazłem tani hotelik. W sam raz na moje potrzeby. Cały problem w tym, że w Chinach, obcokrajowcom nie wolno przebywać w innych niż akredytowane (czyli drogie) hotele międzynarodowe. Hotele dla Chińczyków są śmiesznie tanie i schludne, ale czy nas przyjmą, zależy od dobrej woli osoby siedzącej w recepcji. Przeważnie jednak, wykazują dobrą wolę.

Następnego dnia, zostałem w Korli. Spacerując po parku, poznałem Kathy - kolejną osobę, która mówiła świetnie po angielsku. W tym kraju, podejmując jakąkolwiek niezobowiązującą próbę komunikacji z otoczeniem, czuję się jak idiota. Chińczycy patrzą się na mnie jakbym był przybyszem z kosmosu paradującym po ulicach w brokaconych stringach założonych tył na przód.


Kathy.

Spacerując po mieście z Kathy, wreszcie mogłem poczuć się normalnie. Kathy nie tylko odpowiedziała na nurtujące mnie dotychczas pytania związane z Chinami ale i ogólnie się mną zaopiekowała.

Niestety, dała mi też twardy orzech do zgryzienia. Mianowicie zaprowadziła mnie do szkoły językowej, w której uczyła się angielskiego. Tam, dostałem propozycję pracy pod warunkiem, że uda mi się przedłużyć pobyt (z tym nie powinno być problemu) i, że zostanę tutaj minimum 3 miesiące. Zaproponowano mi 5000 juanów miesięcznie (czyli 750 dolarów) + lunch w pracy + dodatek mieszkaniowy.

Mało?

- Nocleg w hotelu z własnym pokojem i dostępem do kuchni to wydatek 620 juanów na miesiąc.
- Wyżywienie na mieście to ok. 1000 juanów.

Czyli wychodzi na to, że w Chinach jest świetny stosunek zarobków do cen. Na razie szala przeważa, że jednak nie zostanę w tym miejscu. W wyrwanej pustyni Korli, za trzy miesiące będzie sroga zima. I to jest główny powód, dla którego muszę w ciągu kilku dni zmyć się z tego miasta bardziej na południe.


Już niedługo, te kwiaty pokryje śnieg :-(.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz