poniedziałek, 19 lutego 2018

Indonezja (Bali)

Indonezja (Bali) - Złota, polska jesień i staropolska gościnność.


Plan na Bali miałem bardzo ambitny. Najpierw zorganizowanie miejsca z couchsurfingu. Później, przedłużenie wizy i objazd wyspy. Na Bali, chciałem doświadczyć czegoś innego niż rzeczy oklepane. Chciałem ugryźć Bali pod prąd. Chociaż prawie dwa tygodnie spędziłem jeżdżąc na descę po falach, udało mi się również przedłużyć wizę, doświadczyć demonicznej, atmosfery wyspy i uczestniczyć w grupowej ceremonii kremacji. Znalazłem też coś co w obecnych czasach należy do rzadkości. Coś co można uznać za odkrycie. Relikt przeszłości; żywa skamielina. W miejscu gdzie tatuaż ze swastyką jest bardziej powszechny niż asfalt na polskich drogach, udało mi się znaleźć...... legandarną staropolską gościnność. 
 
ŻEBY PODRÓŻOWAĆ WYSTARCZY MIEĆ PEŁNY PORTFEL PASZPORT!
 
Korzystając z miesięcznej przerwy na uniwersytecie, Sattar wyjechał w podróż po Indonezji w kierunku wschodnim. Na ostatnią noc w Jember, w stanie, w którym podniesienie banana było wyzwaniem równym ze wspinaczką na Mt Everest, przeniosłem się do akademika Abhiego. Dwa paracetamole - prywatny import z Chin - i dwie, podwójne porcje ziołowej mieszanki ant-angin dodatkowo wzbogaconej imbirem. Gdyby nie wizja szybkiego wyzdrowienia, nawet bym tej mikstury nie dotknął. Wymęczenie jednej szklanki zajęło mi prawie godzinę. Pokaż paszport. Czyżby nieufność? Nie - Abhie chciał sobie pooglądać pieczątki. Od wyjazdu z Polski trochę mi się ich nazbierało. Tu masz mój. Co????? I kto tu mówi, że by podróżować trzeba mieć pełny portfel? Wystarczy mieć pełny paszport. Indonezyjczycy do najbogatszych nacji nie należą. Za to ich paszporty liczą sobie 48 stron.
 
KOLEJOSTOP PRZEZ JAWĘ: MISSION ACCOMPLISHED!

Ręka, noga, mózg - nic na ścianie; wszystko na miejscu. Wszystko ruchome, brak wapna w stawach. To gdzie Cię zawieźć? No na stację - miała być Jawa kolejostopem to będzie kolejostopem. Poszło łatwiej niż mogłem się spodziewać. Znalezienie tylnego wejścia było błachostką. Podobnie, zdobycie miejscówki - i to nie na podłodze. Prosząc maszynistę o podwózkę, bez żadnych ceregieli, zabaw ani specjalnych tłumaczeń dostałem darmowy bilet i przydział do numerowanej, krytej dermą zielonej kanapki. Klasa - oczywiście Ekonomi więc o zabieranie na zapas wałówki nie musiałem się martwić. I dobrze bo wszystkie objawy grypy wróciły jeszcze zanim zdążyłem wsiąść do pociągu. Z książką się rozstałem. Ale w Indonezji to nie problem. Przerywając sen, oglądałem sobie żywe przedstawienie w wykonaniu przekrzykujących się nawzajem sprzedawców przekąsek i kiczowatych breloczków. Widok za oknem - nieciekawy. Gęsto zasiane, zasłaniające horyzont plantacje kawowców i kakao.


Brak lektury w jawanskim pociagu to nie problem - w klasie Ekonomi, caly czas toczy sie zywe przedstawienie.


Banyuwangi. Kawa. Gdzie jest nabrzeże? Tutaj. Brapa jam? 10 minut. Zaraz za rogiem. Terima kasih, pak! Stacja kolejowa okazała się być obok samego terminalu promowego.  Grypa. Na dobrą sprawę rozbiłbym namiot gdzieś w okolicach terminalu i poczekał na słońce. Niechętnie wystawiony kciuk przed bramkami. Jest! Ciężarówka. Wjechaliśmy na prom. Z naczepy nie wychodziliśmy. Prom pomiędzy Jawą a Bali nie wyglądał już jak pływające wesołe miasteczko. Ot, taki sobie, dolny pokład dla pojazdów, schody i tylko częściowo kryty górny pokład dla pasażerów. Wszystko wykonane z cienkiej blachy. Podobno w jakiejś dobrej japońskiej stoczni. Chyba produkt masowy z promocji - promy z Jawy na Bali kursują 10 minut.
 
WYJĄTKOWA KULTURA I TURYSTYCZNY RAJ INSPIROWANY..... CYCKAMI. 
 
To to jest to całe Bali? Po 40 minutach okazało się, że tak. Nie mogłem uwierzyć. Spodziewałem się esencji tropików. Zastałem demonicznie wyglądające posągi hinduistycznych bóstw z ciemnego kamienia, kiepską drogę i..... jesień. Pomarańczowe drzewa, ponury, ciemny kamień, czerwona cegła, kolorowe, bogato zdobione stroje, czarne dachy świątyń i rogate dachy domów - Bali ma dziwnie wibrującą aurę. Tak na prawdę nie wiadomo czy mieszkańcy próbują się jej pozbyć czy podtrzymać.


Hinduistyczna architektura sakralna Bali przypomina nieco tunel strachow.

Każdy rodowity balijczyk, minimum raz dziennie wyplata i składa kwiecistą ofiarę by złożyć ją przodkom, bóstwom czy duchom w różnych miejscach. Co chwila odbywa się jakaś ceremonia. Tu kremacja, tam pochód, w innym miejscu grupowe modlitwy a w jeszcze innym dyskoteka. Nudny, czarny asfalt i chodniki zdobią spłaszczone przez koła pojazdów, kwieciste koszyczki z kwiatkami i małymi porcjami jedzenia, czoła balijczyków - ziarenka ryżu a powietrze - zapach kadzidełek.


Bali ma jakas dziwnie wibrujaca aure. Nie wiadomo czy balijczycy skladajac codzienne ofiary w kazdym z mozliwych miejsc, probuja sie jej pozbyc czy podtrzymac.

Przecież Bali nie jest w Indonezji - słyszałem od jednego Amerykanina kiedy w Tajlandii rozmawiałem z nim na temat moich dalszych planów. To powszechne przekonanie jest, jak najbardziej prawidłowe. Bali jest częścią Indonezji w sensie jedynie politycznym. Rozwój w odosobnieniu zaskutkował specyficzną odmianą Hinduizmu połączonego z lokalnymi, animistycznymi wierzeniami - Balinizmem. Wyspa była azylem dla hinduistycznej szlachty uciekającej z Jawy przed Islamem. Rajem turystycznym, Bali stało się już w latach 20-tych XX wieku dzięki Holendrom i..... cyckom.Balijskie kobiety nosiły dawniej strój topless. Magia ulotek z czarnymi sutkami na okrągławym tle w kilkunastu odcieniach szarości zaczęła przyciągać "badaczy kultury" którzy chcięli te biusty pooglądać sobie z bliska. Popularność była taka, że czujące się molestowane panie, w końcu się wkurzyły i cycki schowały pod bardzo wymyślnymi i kolorowymi strojami. Miały rację - cycki jak słońce - można łypnąć okiem, ale nie żeby się od razu gapić.


I pomyśleć, że dawniej te panie chodziły topless. Źli Holendrzy musieli się gapić.


HOMOATRAKCYJNE POŚLADKI?

Kierunek - Denpasar, stolica wyspy. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji. Posiłek i drzemka. Sms od Eddiego. Gdzie jesteś? Miałeś tu być o 16. Wiem - zapomniałem o przesunięciu czasu o godzinę do przodu i nieprzewidywalności indonezyjskich kierowców w kwestii robienia sobie nagłych przerw na drzemkę. Czyli masz transport czy nie masz? Mam ale.... ale śpi. Jak to śpi? Później Ci wytłumaczę. Daj mi czas tak do 20. Po 20 byliśmy 15 kilometrów od Denpasar. Korek. Normalka w tej okolicy. Później kolejny. Wiesz co? Daj mi znać jak dojedziesz. Dojechaliśmy. Jalan Marlboro, czyli.... ulica Marlboro. 15 minut później przyjechał wywodzący się z wyspy Lombok Eddy. Dlaczego mieszkasz na Bali? Wiesz - wszystko rozbija się o wolnośc. Nie wiedziałem o co chodzi. Może o to, że Lombok to Islam a Bali to Hinduizm zmieszany z animizmem i rozwolniony przez zachodnie wpływy? Może o to, że Bali to jedyne miejsce w Indonezji, w którym dozwolona jest jazda na motorach o pojemności powyżej 250 cc?  


Przecież Bali nie jest w Indonezji! Po części racja. Bali do Indonezji należy tylko w sensie politycznym.

Suda makan? Tida. Mau makan? Jaaaaa. Posiłek. Miało być drogo - tylko w luksusowych i turystycznych wyspy. W pozostałych miejscach obowiązują ceny indonezyjskie. Za mój talerz nasi z kurczakiem i warzywami zapłaciłem mniej niż dolara. Jedzenie w Indonezji jest tanie, ogólnodostępne i smaczne. Dzięki temu, odkąd tu przyjechałem, urosły mi nieco "mięśnie" brzucha a moje pośladki nabrały trochę pełniejszych niż wcześniej kształtów. Podobało mi się to bo siedzenie w miejscu na długich dystansach nie bolało. Eddiemu najwyraźniej też się podobało. Nie mam pojęcia czemu, w środku nocy przyszedł do mojego pokoju i, bredząc pod nosem jakieś głupoty o salonch masażu z happy endem, zaczął macać mnie po tyłku. Nie mam też pojęcia, dlaczego nie zrobił tego od razu tylko zwlekał z tym do czasu kiedy już na dobre zabrałem się za przedłużanie wizy. Moje pośladki są chyba jakieś homoatrakcyjne. 


Dzięki taniemu i ogólnodostępnemu jedzeniu, urosły mi nieco pośladki. Mnie się podobało bo siedzenie na tłuszczu jest wygodniejsze niż siedzenie na kostkach. Szkoda, że podobało się też innym i to nie tej płci, której bym chciał.
  
TRANSPORT PUBLICZNY? ZAPOMNIJ!

Kiedy urząd imigracyjny, wykazując gest łaski, przyjął ogromną tekę z moim paszportem, wynająłem motor. Kuta - backpackerska enklawa i, zarazem, najbardziej kiczowata część wyspy, której epicentrum stanowi Jalan Poppies II - "rozrywkowa inaczej" uliczka, na której grzybki halucynogenne sprzedaje się jak miętusy. Policyjne naloty zdarzają się niezwykle rzadko i aresztowani amatorzy neuroeksperymentów zazwyczaj, po egzekucji, uwalniani są spowrotem do swoich krajów. 


Może bilet na księżyc? W Indonezji, narkotyki są surowo karane. Na pocieszenie - naloty policji zdarzają się sporadycznie a aresztowani amatorzy neuroeksperymentów, zaraz po egzekucji, uwalniani są spowrotem do swoich krajów. 

Gd daj majt! Rent motobajk? Dzięki dużej ilości turystów traktujących Bali jak Australię za jedną setną ceny, właśnie tam udało mi się znaleźć wypożyczalnię w której motorek bez specjalnego targowania dostałem za 30.000 rupii (3 dolary) dziennie a deskę surfingową za 25.000 rupii (2.5 dolara). Woskowanie gratis. Pomiędzy najbardziej zatłoczonymi miastami Bali, kursują bemo i klimatyzowane autobusy Transsarbagita. Niestety, Bemo jeżdżą jak chcą i kiedy chcą. Drugi środek transportu, choć bardziej czytelny, spotykany jest rzadziej niż orangutany na Antarktydzie. Chcąc jedynie przeciąć wyspę - można zawsze korzystać z autostopu.


Wiele osób traktuje Bali jak Australię za jedną setną ceny. Kangurów tutaj, jednak, nie widziałem.
  
LEGENDARNA POLSKA GOŚCINNOŚĆ

Własne kółka miałem. Sprawy paszportowe wyprostowałem. Nie miałem tylko dachu nad głową. Zostawiając na boku jakiekolwiek poprawności polityczne, można powiedzieć, że przez dupę znalazłem się w dupie. 
 
Polski chleb. Jak ja bym sobie zjadł polskiego chleba. Suchego, bez niczego. Ale nie takiego jaki jest teraz w polskich piekarniach - produktu masowego przypominającego smakiem kalosza i wyciągającego wszystkie plomby tylko takiego legendarnego jak to dziadek robił ze smalcem i pomidorkami 20 lat temu (jak jeszcze plomb nie miałem bo mi się pierwsze mleczaki wyżynały). Smalcu ani pomidorków na Bali nie znalazłem. Polskiego chleba również. Ale za to, doznałem czegoś innego co jest na wymarciu. Nie masz gdzie spać? Nie ma żadnego problemu. Ja mam duży dom, w którym mieszkam sam. Dzięki Mariuszowi - właścicielowi jedynego w tej części świata polskiego centrum nurkowego Diving Indo i Adamowi, właścicielowi firmy turystycznej Far Horizon, miałem nie tylko gdzie spać, co jeść, ale nawet - po krótkim odcinku jazdy motorem w pozycji równoległej z asfaltem - w co się ubrać. Oprócz tego, udało mi się zobaczyć Bali nie tylko nad, ale i pod wodą, wygrać trochę pieniędzy podczas mojej pierwszej gry w pokera i dowiedzieć się bardzo istotnych rzeczy na temat kultury całej Indonezji. Adam, autor książki Świty o Zmierzchu, zwykształcenia jest kulturoznawcą. Razem z Mariuszemma na koncie organizację nie tylko naszpikowanych różnego rodzaju atrakcjami krótkich pobytów i wycieczek objazdowych, ale i wyciskających siódme poty powietrznych, lądowych, morskich, nawodnych i podwodnych wypraw po całym archipelagu. 

Dzięki polskiej gościnnosci Adama i Mariusza, miałem możliwość obejrzenia wyspy nad i pod wodą. (źrodło: kanał youtube Pana Sieniawy z Diving Indo)
   
BALI TO PRZEDE WSZYSTKIM...... ATMOSFERA, KULTURA I SURFING!
 
Plany na zwiedzanie powierzchni wyspy, z początku miałem bardzo ambitne. Zakładałem ograniczenie do minimum kiczowatej Kuty i skupienie się na bardziej odległych, nieuczęszczanych na codzień przez turystów miejscach. Tarasy ryżowe? Są, ale Indonezja nasi stoi więc tarasowe uprawy są wszędzie gdzie są jakieś góry. Wulkany? W Pacyficznym Pierścieniu Ognia, co rusz jakiś wulkan. To co? Skoro nie natura, zostaje specyficzna kultura, atmosfera i użyteczność wyspy, czyli świetne warunki do surfingu.


Ilekroć gdzieś jechałem, koła mojego skuterka w dziwny sposób skręcały w stronę plaży.
  
Droga do wioski Trunyan zamieszkałej przez plemie Bali Aga okazała się ciekawsza niż sam cel. Cmentarz, na którym ciała zasłużonych chowane są w otwartych klatkach nieco mnie rozczarował. Za to jadąc na miejsce, miałem okazję być zaproszony na ceremonię kremacji. Zostałem też zatrzymany. Nie do kontroli, jednak. Tylko do błogosławieństwa. Namastująca co chwilę pani skropiła wodą przód mojego motoru, wetknęła mi za rejestrację ofiarę z oplecionych suszonym liściem palmy kokosowej kwiatów i za pomocą kciuka i śliny, przykleiła mi do czoła kilka ziarenek ryżu. Co łaska, ale nie mniej niż 10.000! To była jedyna wycieczka do konkretnego miejsca. Pozostałe, próbowałem uskuteczniać sobie po drodzę. Ilekroć chciałem dojechać do jakiejś odległej wioski, koła mojego skuterka magicznie przekręcały się w stronę plaży w Kucie. High tide, high tide, surf's up mate. Przejazd przez beznadziejne rondo, na którym cały czas się gubiłem, kilkadziesiąt minut przepychania się pomiędzy lawiną skuterków, samochodów i ciężarówek, wypożyczenie deski i już pedałowałem w oczekiwaniu na fale. Plaża jak plaża - nic specjalnego. Są ładniejsze. Ba - jako nastolatek, pracowałem na ładniejszej. Bali, jak na wyspę przystało, dookoła otoczone jest oceanem. Miejsc do surfowania jest pod dostatkiem. Tak samo jak miejsc do nurkowania i snorkellingu. Tu 5-metrowe fale, tam zatoczka z płaską jak stół wodą. Sezon trwa przez okrągły rok. Ochotę na bardziej kameralny "spot", niestety, przypłaciłem bliskim i nieprzyjemnym spotkaniem z rafą koralową. Dlatego, przy takich falach, wolałem miękkie, piaszczyste, podłoże Kuty. Surfing, dzięki swojej prostocie i minimalizmowi, potrafi naprawdę wciągnąć i uzależnić. Ani razu, jednak, nie udało mi się wytrzymać w wodzie więcej niż dwie godziny. Po pierwsze, prąd jest tak silny, że za każdym razem kiedy uda się złapać falę, przebicie się spowrotem bywa nieco wyczerpujące. Podczas szczytu przypływu, niewiele osób wchodzi do wody ot tak - by sobie popływać. Stojąc w wodzie po kostki, nadchodząca fala potrafi zalać, przekoziołkować i wypluć parę metrów dalej; cofająca się - wciąga jak odkurzacz i zwala z nóg. Głupio zabrzmi, ale z początku, o ile łapanie fali wychodziło mi całkiem przyzwoicie, nie potrafiłem ani wejść ani wyjść z wody a wiosłując albo stałem w miejscu, albo się cofałem. Po drugie - temperatura. Woda sama w sobie jest dość ciepła. W warunkach domowych, możnaby w niej siedzieć cały dzień. Ale różnica temperatur pomiędzy rzeźkim morzem a palącym słońcem, na dłuższą metę robi się nieco uciążliwa, co szczególnie odczuwane jest jak zawieje wiaterek.  Brrrrrrrrrrrr...... zzzzzzziiiiiimmmmmmnnnnnooo. Co ty wygadujesz? Przecież u Was zima jest. I ten, no, jak go Wy tam nazywacie.... śnieg. Tak, ale w zimie nie chodzę w krótkich spodenkach i bez koszulki. A Ty co tą klatę tak zasłaniasz? Przecież podobno rodowitą balijką jesteś..... 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz