poniedziałek, 5 lutego 2018

Szczęśliwego Nowego Roku (Chińskiego)

Szczęśliwego Nowego Roku (Chińskiego)


Shindian Quaila!

Błysk Fajerwerków, hałas petard, smak i zapach mandarynek, wałęsające się w poszukiwaniu szczęścia tłumy na ulicach, czerwone lampiony zawieszone na każdym miejskim drzewie, tańczące w rytm bębnów smoki i lwy, czerwień, zieleń, złoto, nieprzespane noce i podkrążone oczy, oraz wszechobecne "Shindian Quaila!" (新年快乐) radośie wykrzykiwane przez wszystkich napotkanych znajomych i przyjaciół to nieodłączne elementy obchodów Chińskiego Nowego Roku. 


W Chinach, im bardziej czerwono, tym bliżej jest Nowy Rok. 

Jak dla mnie, Festiwal Wiosny, był kolejnym Bożym Narodzeniem odkąd wyjechałem z Polski. Podobnie jak podczas Święta Eid, które obchodziłem w Pakistanie w sierpniu, Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w Yangchun w grudniu, również podczas styczniowych celebracji Chińskiego Nowego Roku, oprócz oczywistego aspektu rozrywkowego, najistotniejszą rolę odgrywa zaniedbana przez resztę roku, na korzyść pracy i pieniędzy, rodzina. 

Festiwal Wiosny może trwać ile dusza zapragnie. Punktem kulminacyjnym, ale nie finalnym, jest pierwszy dzień pierwszego miesiąca, według używanego tradycyjnie w Chinach kalendarza słoneczno-księżycowego (w 2012 roku, Rok Smoka zaczął się 23 stycznia). Już miesiąc wcześniej główne ulice, skwery i parki, zaczynają zdobić świecące, czerwone lampiony, kwiaty i misternie przycięte drzewka mandarynkowe. Do wigilii Nowego Roku, odbywają się również masowe wyprzedaże. Popyt jest bardzo duży, więc przedsiębiorców stać na cięcie cen nawet o 80%. Gdy już wszystko, zostanie sprzedane, tylko nieliczne miejsca pozostaną otwarte, a ceny pójdą w górę nawet kilkakrotnie.


Około miesiąca przed Nowym Rokiem, zaczyna się prawdziwy wyprzedażowy szał. Opłaca się kupować - w sklepach otwartych podczas wakacji, ceny nagle wzrosną o kilkaset procent. 

Nie trzeba też wcale dobrego słuchu by w tym czasie usłyszeć fajerwerki i petardy i odczuć związane z niedoborem kadr problemy w urzędach czy na stacjach autobusowych, kolejowych i lotniskach. Chiński Nowy Rok to obowiązkowe wakacje dla uczniów, urlopy dla starszych i migracja do rodzinnych domów.
 
W połowie stycznia, przyjechał właściciel budynku, w którym przez mój czas spędzony w Yangchun mieszkałem. Wraz z nim, oprócz najbliższej rodziny, przyjechało kilkadziesiąt kilogramów mandarynek i cukierków, oraz kilka żywych kaczek i kurczaków. Ponieważ drób dopiero czekał na swoje pięć minut, mimo, że mieszkałem w samym centrum 1.3-milionowego miasta, pierwsze noce były przepełnione niosącym się na całą okolicę gdakaniem, pieniem, ćwierkaniem i...... miauczeniem

POTWÓR NIAN I DIULIANY
 
Rankiem, 22 stycznia, w wigilię Nowego Roku, wychodząc do sklepu po śniadanie, zobaczyłem przed wejściem właściciela budynku z drabiną. Moją łamaną chińszczyzną, zapytałem czy potrzebuje pomocy. Odpowiedź była oczywiście odmowna, ale zaciekawiło mnie rozłożone na stoliku obok płótno i słoiczek kleju. Udając, że nie usłyszałem, starałem się jak mogłem być przydatny podczas wieszania diulianów, czyli poetyckich sentencji, zapisanych ozdobnymi chińskimi znakami na czerwonych, bawełnianych, lub papierowych płatach. Diulian składa się z trzech części - dwóch tablic składających się z takiej samej liczby znaków, zapisanych od góry do dołu i przyklejonych symetrycznie po obu stronach drzwi i jednej, krótkiej sentencji umieszczonej zaraznad drzwiami. Znaczenie haseł zazwyczaj związane jest z pomyślnością na nadchodzący rok. Diulian, zawieszony jest przez cały rok, aż do kolejnej wigilii Nowego Roku.


Diulian, czyli poetycka sentencja zawieszona symetrycznie po obu stronach drzwi i nad nimi, mająca odstraszyć demona Niana i zapewnić pomyślność w nadchodzącym roku.

Pan Tsu, opowiedział mi legendę, według której, Nian (年) - olbrzymi, odrażający demon - przechodzi rankiem pierwszego dnia pierwszego miesiąca do Świata żywych by porywać i rozszarpywać na strzępy ludzi, bydło i siać spustoszenie na polach przerażonych rolników. Nian ma jeden słaby punkt - boi się koloru czerwonego. Dlatego, żeby zabezpieczyć się przed niechcianymi odwiedzinami bestii, w wigilię, przed wejściem wiesza się właśnie diuliany a ulice dekoruje się czerwonymi lampionami. Ci, którzy biorą do serca ten przesąd, zakładają nawet czerwoną bieliznę.
  
Po przyozdobieniu wejścia nowymi tablicami, Pan Tsu, postawił na stoliku talerz ze świeżo ubitą i oskubaną kurą i odpalił kadzidełko. Rytuał miał pomóc puścić w eter znaczenie zapisanych na płóciennych płatach haseł i zapewnić ochronę przed niechcianymi gośćmi zza światów.
 
Wigilijny wieczór, zwieńcza obfita, rodzinna kolacja, która, zgodnie z innym przesądem, w przypadku małżeństw, nie może odbywać się w domu rodziców kobiety.

LWY, PETARDY, FAJERWERKI I..... LATAJĄCE BOMBY


Lew

W dniu Nowego Roku, 23 stycznia, z trudem zwlekłem się z łóżka. Chciałem wstać o 8.00. Oczy otworzyłem o 11. Cóż - kiedy nie pracuję, ani nie mam niczego ważnego do załatwienia, nie mam motywacji do wstawania wcześnie rano. W końcu dni wolne, służą między innymi do podładowania bateryjek. 


Idąc do 24-godzinnego sklepu po śniadanie, próbowałem sobie w głowie poukładać z kim, o której i na co się tego dnia umówiłem. W drodze na drugą stronę ulicy, ledwo przecisnąłem się przez tłum. Pierwszego dnia, pierwszego miesiąca, ludzie masowo wychodzą rano z domów by, chodząc po ulicach swych bezpiecznych od złych demonów dzięki diulianom, lampionom i petardom miast, szukać szczęścia. 


Normalnie przy takiej temperaturze, nikt by nie wychylił nawet ucha z domu. Zwyczajowo, w pierwszy dzień Nowego Roku, tłumy wychodzą na ulice szukać szczęścia.

Trzymając w ręku paczkę ciasteczek, przypomniała mi się bardzo istotna rzecz - lew. Musiałem szybko dopić kawę i udać się na polowanie na lwa. W pierwszy dzień Nowego Roku, na ulice miast wychodzą lwy, nawiedzając domy i nieliczne otwarte firmy. Nie są to jednak zwykłe lwy. Są to najlepsi wychowankowie szkół Kung Fu. Lwy, które od smoków różnią się tym, że mają tylko cztery nogi (czyli składają się z dwóch osób), w rytm bębnów, tanecznym krokiem, skradają się do zielonych liści przywiązanych do owocu mandarynki lub pomarańczy i czerwonej koperty hung bao.  Kiedy zawiniątko pojawia się w ich paszczy, bardzo szybko rozplątują kopertę od reszty jego zawartości i wypluwają zieloną gałązkę i owoc układając je w kształt związanego ze szczęściem chińskiego znaku. Taniec lwa przyciąga szczęście i odstrasza złe duchy, a koperta hung bao, im trudniej jej lwu zdobyć, tym większą kwotę powinna zawierać. Mając szczęście, można trafić na prawdziwie mistrzowski pokaz lwiego tańca.

Udało mi się również spotkać z Panem Whyettem, jego żoną i kilkoma naszymi znajomymi. Wszyscy zapraszali nas na oficjalny pokaz fajerwerków. Nikt jednak nie wiedział dokładnie, o której i gdzie się on miał odbywać. W końcu, do drzwi ich mieszkania zapukał Pan Jiang, który sprawiał wrażenie, jakby wiedział co, gdzie i kiedy. Kiedy jechaliśmy na miejsce, wydawało mi się to mijać z celem. Podczas pokazu, żałowałem, że nie zabrałem ze sobą aparatu - dotarło do mnie, że jestem w kraju, w którym sztuczne ognie wynaleziono.
Trzeci i czwarty dzień Nowego Roku, spędziłem na wsi. To kolejne dni jedzenia i błogiego lenistwa w towarzystwie odgłosów bębnów i hałasu petard. W większych miastach, petardy są nielegalne. W praktyce, czy je słychać, zależy od tego, jak surowo, policja w danej dzielnicy egzekwuje prawo. Na wsiach jednak, niektóre chodniki i ulice są aż czerwone od petardowego papieru. Petardami bawią się głównie dzieci, co wydawało mi się nieco nierozsądne ze strony rodziców. Wszystkie myśli związane z potencjalnym niebezpieczeństwem petard, przeszły mi gdy zobaczyłem...... latające bomby i ich skutek. Moi znajomi, wymyślili, by puścić w eter lampiony życzeń. Lampion życzeń to taki miniaturowy, papierowy balon na gorące powietrze z drucianym szkielecikiem, po środku którego znajduje się kawałek grilowego brykietu. Brykiet się podpala, lampion rozwija i chroniąc przed wiatrem, czeka by gorące powietrze wypełniło go po brzegi, unosząc papier. Następnie, tą płonącą bombę, puszcza się w powietrze, myśląc życzenie, i od wiatru zależy gdzie wyląduje. Działa to na takiej zasadzie, że gorące powietrze idzie do góry. A, że papier jest lekki, wydziela się dostateczna ilość energii by unieść lampion razem ze szkielecikiem i brykietem. Strach jednak pomyśleć, gdy taka cieplna masa napotka tzw. "duszenie".  Nasza pierwsza bomba, odleciała, wydawać by się mogło, w kosmos. Druga, wylądowała na balkonie sąsiadów. To, co się stało, dotarło do nas dopiero, gdy na naszych oczach płonęły rozwieszone na wieszakach ubrania. Na szczęście, okazało się, że sąsiedzi nie tylko byli w domu, ale nie żywiąc żadnych niesnacek, po ugaszeniu mini-pożaru, nie tylko ugościli nas herbatą, ale i jeszcze, jako, że nikt z nas nie nosi na żadnym z palcy obrączki, wręczyli po małej kopertcę hung bao. Nie ma co żywić urazy, szczególnie w takim okresie. Po prostu, trzeba patrzeć nie tylko pod nogi, ale i uważać co nam może na głowę spaść. 


Hung Bao - to z mandarynkami i sałatą jednak jest dla lwa.

Pierwsze dni Nowego Roku były również najzimniejszymi dniami, podczas których porządnie mnie przewiało. "Życie bym oddał za jeden dzień na pustyni", pomyślałem. W tym momencie zadzwonił Pan Whyett:

- Hej, nie chcesz może iść z nami do sauny?

Propozycja, jak na zimę przystało, jak najbardziej nie do odrzucenia. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz