środa, 24 stycznia 2018

Chiny (Yangchun, Guangdong) 3

Chiny (Yangchun, Guangdong) - Pierwsze wrażenia z nowej pracy.


Chińskie szkoły to ogromne molochy.

Mimo, że zupełnie nie planowałem, przynajmniej nie w tym kraju, znalazłem pracę w szkole. Konkretniej to w trzech szkołach - dwóch liceach i prywatnej szkole językowej. Wydaje się dużo? Wbrew pozosrom tak nie jest, bo w żadnym miejscu nie mam pełnego etatu. Z resztą, jak już wspominałem, nie mogę podpisać umowy bez zmiany kategorii wizowej.
 
Trzeba przyznać, że lubię ten zawód. Definitywnie, jest on jednym ze składników eliksiru młodości - przebywając wśród młodszych ode mnie, czuję się jakbym znów był w ich wieku. Dlatego, bardzo lubię zajęcia z 8-letnimi berbeciami, kiedy śpiewając razem z nimi piosenki, mogę przez chwilę wrócić do czasów gdy wszystko było proste i kolorowe i nie było żadnych problemów, ani ograniczeń.


Prawda, że nie widać różnicy wiekowej?

Moje pierwsze zajęcia w kraju Wielkiego Mao, zacząłem w piątym liceum w Yangchun, kilka dni po przyjeździe na miejsce. Miejsce w szkole załatwiła mi Laura i również ona przywiozła mnie na miejsce i przedstawiła ochroniarzom. Dzięki temu, nie musiałem się obawiać, że kolejne zajęcia zamienią się w lekcję indywidualną z zupełnie niezainteresowanym tematem panem "bałnserem". Oswajając się powoli ze skuterami jeżdżącymi w Yangchun wszędzie - pod prąd, po środku jezdni, po chodnikach, wymyśliłem prostą metodę, którą stosuję jako pasażer:

- Gotów? 
- Tak. Zróbmy tak: ja zamknę oczy, a Ty powiesz mi jak już będziemy na miejscu, ok?
- Nie ma potrzeby zamykania oczu - ja bezpiecznie jeżdżę. 
- Każdy tak mówi - do czasu......
 
Jeśli kiedykolwiek przyjdzie chwila kiedy zajmę królewską pozycję na napędzanym benzyną "sedesie" i zacznę stanowić kolejne zagrożenie na drogach, będę musiał wymyślić inny sposób radzenia sobie ze stresem :-).

Do szkoły zajechaliśmy w momencie porannej rozgrzewki. W Chinach, oprócz samej nauki przedmiotów ścisłych i humanistycznych, równie ważny jest rozwój sprawności fizycznej. Oprócz samych zajęć wychowania fizycznego, w godzinach porannych, wszyscy uczniowie wychodzą na boisko by przez kilkanaście minut uczestniczyć w radosnych biegach dookoła płyty. Ma to pobudzić serce do bicia i przepomopować krew do, nadal zaspanych, części ciała - w tym i mózgu. Niestety, nauczyciele w biegach nie mogą uczestniczyć bo, jak mi zostało powiedziane, najzwyczajniej w świecie im to nie przystoi (a moim zdaniem, im się po prostu nie chce).


Poranna rozgrzewka ma dopompować krew do zaspanych części ciała, w tym mózgu.

Po zakończeniu rozgrzewki, klasy, grupują się w jednym miejscu celem odbycia werbalnej musztry, czyli wykrzykiwania za przewodniczącym krótkich i chwytliwych haseł motywujących do nauki i działania. Tutaj, wszędzie, gdzie nie spojrzeć, wiszą chociażby napisy typu: "Wszystko jest możliwe", albo "Ciężka praca w teraźniejszości = sukces w przyszłości". Rozmawiając z uczniami, można odnieść wrażenie, że oni faktycznie w to wierzą. I dobrze - bo motywacja, w istocie, jest najważniejszym kluczem do sukcesu. Jak można bowiem coś osiągnąć, z góry zakładając, że się nie uda?



Motywacja i pozytywne nastawienie to klucz do sukcesu.

W niektórych szkołach, na liście porannych ćwiczeń, znajduje się jeszcze inny, bardzo ciekawy punkt - masaż oczu, składający się z czterech czynności i trwający około piętnastu minut. Podobno, ma to poprawić sprawność widzenia z bliskiej odległości - niestety, na moje oczy, nic nie działa :-).

Po ćwiczeniach, uczniowie mogą spowrotem usadzić się w wygodnych ławkach i wrócić do szkolnych zajęć, w których akurat dzwonek im przeszkodził - łapania resztek snu gdzieś na tyłach klasy lub ciężkiej nauki.
 
Nieco zestresowany przed pierwszymi zajęciami, zostałem przedstawiony mojej nowej klasie przez Laurę. Tutaj, spotkało mnie całkowite zaskoczenie - mimo, że wystrój wnętrza obraził nieco moje uczucia estetyczne, wyposażenie pracowni było dokładnie takie jak być powinno. W biurku, schowany jest komputer, który podłączony jest do zamontowanego pod sufitem projektora multimedialnego i dobrej jakości głośników. Można więc, rozszerzyć zajęcia o treści audio-wizualne (zarażając przy tym nośnik usb jedną z cyfrowych wener). Nauczyciele mają również do dyspozycji mikrofony, by nie nadwyrężać specjalnie strun głosowych. 


Oni muszą się nauczyć angielskiego, a ja obsługi biurka.

O zapamiętaniu imion uczniów w szkołach publicznych można zapomnieć. To są ogromne molochy, traktujące proces nauczania nieco jak produkcję taśmową. Liczba nauczycieli zatrudnionych w jednym miejscu idzie w setki; liczba uczniów - w tysiące. W efekcie, w jednej klasie mam ok. 60 uczniów. Ogranicza to również możliwość pytania pojedyńczych uczniów. Lekcja trwa 40 minut, więc z prostego rachunku wychodzi, że na każdego ucznia, przypadałoby ok. 40 sekund mówienia - a przecież, nauczyciel, również musi, od czasu do czasu, dojść do głosu. W praktyce, zajęcia zmieniają się w chóralne powtarzanie zdań i tekstów. Chińscy uczniowie, jednak, są do tego przyzwyczajeni i, najwyraźniej, im się to podoba - tak zgranego chóru jeszcze nigdy nie widziałem. Najlepsze w tym wszystkim są sesje wieczornego lub porannego (w zależności od dnia), czytania na głos, podczas których, każdy uczeń wyciąga jakikolwiek tekst i wielka klasa, robi ogromny szum, który z pozoru wydaje się być zharmonizowany. Szkopuł w tym, że, tak na prawdę, jest tojedna wielka kakofonia bo każdy czyta co innego.

Zdarzają się jednak sytuacje gdy uczniowie, po lekcjach podchodzą do belfra by uciąć sobie małą pogawędkę. Oczywiście, wypada się przedstawić, a by znajomość była owocna, zapamiętać imię naszego rozmówcy. Niestety, choć chińskie imiona są krótkie, są jednak trudne, a niekiedy wręcz niemożliwe, do wymówienia przez obcokrajowców. Wśród zachodnich anglistów, panuje zwyczaj nadawania uczniom imion angielskich. W szkole językowej, mając grupy, składające się z maksymalnie dziesięciu osób, musiałem to zrobić zaraz na pierwszych zajęciach. Za każdym razem, gdy "chrzciłem" kogoś nowym, zachodnim, imieniem, czułem się trochę jak brytyjski (a obecnie, buszoobamistański) kolonizator, wchodzący w butach do cudzego domu i, na siłę próbujący zmienić zasady w nim panujące. 


Na pierwszych zajęciach w szkole prywatnej, w której moje grupy liczą mniej niż 10 osób, musiałem wymyślić uczniom nowe, angielskie, imiona. Czułem się przy tym nieco jak buszoobamistański kolonizator.

Edukacja w Chinach to jeden z filarów rozwoju tego państwa. Poza samym wyposażeniem multimedialnym pracowni i bogatą ofertą zajęć od rana do wieczora, w chińskich szkołach, nie ma prawa zdarzyć się sytuacja "zapomniałem książki". W pracowniach, na uczniów czeka na ławkach komplet podręczników i zeszytów ćwiczeń. Daje to równe szanse tym, których na książki nie stać, jak również, ogranicza wagę ich plecaków. Rzadko kiedy zdarza się również brak pracy domowej. Właściwie, praca domowa to zajęcia pozalekcyjne do odrobienia we własnym zakresie. Czas na to przypada, co prawda, po lekcjach, ale na terenie szkoły. Dzięki temu, słabsi uczniowie, mogą wykazać się talentem przywódczym i poprosić mniej asertywnych kolegów o wykonanie za nich żmudnych zadań. Szkoła to nie tylko miejsce wpychające do głowy informacje. To miejsce mające za zadanie wychowanie, wpojenie zasad kultury i funkcjonowania w społeczeństwie. Chińscy uczniowie, podczas tygodnia, mają całkowicie zajęty grafik. Zajęcia zaczynają się wcześnie rano i trwają do ok. 12. W tym czasie, ma miejsce najdłuższa przerwa w ciągu dnia, którą Pan Whyett nazywa obowiązkowym spaniem. Ok. 14, następuje powrót do szkolnych ławek i kolejne zajęcia do wczesnych godzin wieczornych. Ostatni dzwonek w chińskich szkołach, brzmi dopiero ok. godziny 21:00-22:00.


W pracowniach, na każdego ucznia czeka darmowy komplet podręczników. Jeśli ktoś chce mieć swoje książki na własność, może zawsze kupić - w końcu Chiny, to wolny kraj.

Chwilowa przerwa na pracę w nowej szkole jest dla mnie bardzo interesującym doświadczeniem. Nauka w szkole nie przebiega nigdy jednostronnie. Zawsze wydawało mi się, że jest to dwukanałowa wymiana doświadczeń. Ucząc angielskiego, mam okazję zapytać się więc o nowe słowa w języku chińskim (i rozłożyć klasę na łopatki ze śmiechu gdy pokracznie staram się je wymówić). Dzięki temu, już po pierwszych kilku dniach pracy, potrafiłem sam, w miarę sprawnie zrobić zakupy na targu.


Zadanie domowe Michała: samodzielnie przygotować listę zakupów i udać się na targ w celu kupienia ning manga. Zadanie zaliczone!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz