wtorek, 16 stycznia 2018

Wizy - USA

Nie wiem co mi odbiło, ale w toku przygotowań wymyśliłem sobie jeszcze wizę do Jueseju. Nawet nie wiem czy będę tam wjeżdżać. 

Jakby się dobrze zastanowić, z jednej strony są imperialistyczne zapędy, kult New World Order, UFO, Angeliny Jolie, hamburgera, silikonu i plastiku, z drugiej, Kanion Kolorado, bagna na Florydzie, pustynia w Arizonie no i oczywiście Miś Yogi w Parku Yosemite :-).

Perspektywa otrzymania długoterminowej wizy i trudności związane z wyrobieniem takowej po drodze zdecydowały, że aplikuję jeszcze zanim wyjadę (konsul musi znać realia kraju, z którego pochodzimy żeby uwierzyć w/podważyć nasze silne więzi z tym krajem - czy sobie tam czasem nie czmychniemy robić na zmywaku - nic na gębę).

Podczas swojego ostatniego kempingu w Polsce, Barack Obama, ku uciesze tłumów jego zwolenników, którym z powodu blokady Warszawy nie był dany zaszczyt go oglądać (o autografach nie wspominając), zapewnił ruszyć coś w sprawie wprowadzenia ruchu bezwizowego w USA.

Póki co, sam proces ubiegania się o wizę jest nieco uciążliwy a miejscami nawet absurdalny (choć dobrze bo ja lubię absurdy). Wszystkie informacje znajdują się na stronie ambasady. Oto jak dostać wizę w kilku krokach:


1. Krok pierwszy: Elektroniczny formularz DS-160
Na wypełnienie formularza trzeba sobie zarezerwować minimum 30 minut, mieć zdjęcie w formacie cyfrowym i odpowiadać na szczegółowe pytania. WAŻNE - po otwarciu nowego wniosku dostajemy na wejście numer ID aplikacji - spiszcie go gdzieś bo strona zawiesza się co 2 minuty a ze wspomnianym numerem, można naszą pracę zawsze odzyskać do 30 dni od rozpoczęcia. Kategoria wizowa, która interesuje turystów to B2. Planującym zatrudnienie "na czarno" też lepiej ubiegać się o B2 - właściwie taka praca to też turystyka - tylko w innym wydaniu i zwiedzamy mniej miejsc.

Na początku nudziło mnie wklepywanie kolejnych danych niezwiązanych z moją potencjalną imigracją (np. prawie pełne dane z dowodów rodziców) ale później okazało się, że ci amerykańscy urzędnicy mają poczucie humoru - poobijany - po upadku ze śmiechu z fotela, spisałem niektóre z nich:

  • Are you coming to the United States to engage in prostitution or unlawful commercialized vice or have you been engaged in prostitution or procuring prostitutes within the past 10 years? - Czyli w skrócie - czy zamierzam się w USA prostytuować

  • Are you a member or representative of a terrorist organization? - Chyba nie trzeba tłumaczyć. Po kliknięciu TAK wyskakuje pole tekstowe do wyjaśnienia, można np. wpisać "Członek zarządu" + nazwa organizacji.

  • Have you committed, ordered, incited, assisted, or otherwise participated in extrajudicial killings, political killings, or other acts of violence? - To chyba tak żeby zabezpieczyć się przed powtórką z sytuacji Kennedym

Ciekawe co by było gdyby na któreś z tych pytań odpowiedzieć twierdząco :-).

Po wypełnieniu wniosku i określeniu czy naszym celem pobytu jest uprawianie nierządu, przemyt narkotyków, handel ludźmi, organizacja zamachu stanu czy po prostu zwykłe, nudne, przyziemne zwiedzanie i cykanie sweetfotek pod statuą wolności, należy go zapisać i wydrukować.

2. Krok drugi: Telefon na sexlinię ambasady - 703 700 120 (4,92PLN/minuta połączenia) i umówienie się na spotkanie z konsulem.

Rozmowa trwa ok. 6-7 minut. Trzeba mieć pod ręką paszport i wydruk wniosku DS-160 (taki z kodem kreskowym).

3. Krok trzeci: Wizyta w konsulacie/ambasadzie (Warszawa lub Kraków) i rozmowa z konsulem.


Po kilku dniach od ustalenia tzw "interview", zgłosiłem się na 8.30 do Ambasady w Warszawie. Budynek, mieszczący się przy ulicy Pięknej 12 wygląda jak zły sen emerytowanego architekta wojskowego. Najlepsze określenie to po prostu barak.

Budynek ambasady USA w Warszawie - prawda, że uroczy?



Pod wejściem, trzeba się panom ochroniarzom wylegitymować paszportem. Pan ochroniarz dodatkowo poucza czekających w kolejce o konieczności wyłączenia telefonów komórkowych. W środku jak na lotnisku (tylko samolotów brak). Telefony, plecaki, sztućce, noże, bomby, broń, szczoteczki do zębów i inne niebezpieczne narzędzia zostawia się u pracowników ochrony w zamian za numerek.


Dalej prowadzona jest selekcja. Do USA mogą wjechać tylko najbardziej wytrwali. Kandydat musi wytrwać siedem ciężkich prób. Nie każdemu się udaje.


1. Próba wytrzymałości: wyczerpująca wędrówka na koniec dłuuuuuuuugiego korytarza.

2. Próba asertywności: meldunek u dwóch kusząco pięknych pań, które sprawdzają czy przynieśliśmy wszystkie dokumenty (nie wiem co one tam tak na prawdę robią bo i tak później jest dodatkowa kontrola).

3. Próba inteligencji: rozkminka, które drzwi prowadzą dalej. W ostateczności, panie pomogą ale.....

4. Próba siły: otwarcie masywnych drzwi wymagające siły tytana i przejście do supertajnej podziemnej poczekalni wyglądającej trochę jak lotniskowa i spełniającej dodatkowo funkcję schronu atomowego; ustawienie się w kolejnej kolejce do kolejnej rejestracji.

5. Próba ciała: kolejna rejestracja i skan odcisków wszystkich palców u rąk (nogi są nieistotne). Palców należy posiadać 10. W przypadku posiadania mniejszej ilości palców, mogą odmówić wjazdu do USA. Dodatkowo, jesteśmy informowani o konsekwencjach składania fałszywych zeznań więc palce muszą być koniecznie nasze. Nie wolno przynosić do ambasady cudzych kończyn bo może się to skończyć w sądzie. Po weryfikacji danych, w komputerze, podczas której całe życie przebiega przed oczyma, odbiera się specjalny numerek.

6. Próba wytrwałości: oczekiwanie iw poczekalni z dwoma wyświetlaczami LCD puszczającymi w kółko te same filmiki i grającymi tą samą muzyczkę. Kandydat może dodatkowo umilić sobie czekanie sięgając po jedną z broszurek o tematyce propagandowej.  W tym momencie, zacząłem mieć wątpliwości - ale przelew już niestety poszedł. Gdyby nie te 140 USD, pewnie już odpadłbym z próby.

7. Próba umiejętności interpersonalnych: rozmowa z konsulem - konsul siedzący za kuloodporną szybą zadaje sobie pytania a my musimy na nie odpowiadać. Do rozmowy nie trzeba się w ogóle przygotowywać bo konsul nie zadaje nam pytań z fizyki kwantowej tylko po prostu chce poznać nas lepiej. 
Poczułem się podczas rozmowy jak na egzaminie. Dodatkowo, znów życie zaczęło przebiegać mi przed oczami gdy pani konsul oglądała informacje o mnie w komputerze. Przydzielili mnie do okienka, w którym siedziała pani o tęgiej minie, po której wywnioskowałem, że zbyt łatwo nie będzie. Zapytany o cel podróży, odpowiedziałem zgodnie z prawdą - podróż dookoła świata i USA po drodze. Nie wykazałem się specjalnymi więzami z krajem, powiedziałem szczerze, że nie mam żadnych sprecyzowanych planów, że wszystko będzie spontaniczne i jadę po prostu przed siebie i.......

usłyszałem, że wiza przyjedzie do mnie w ciągu pięciu dni roboczych. Po usłyszeniu werdyktu, byłem wolny - mogłem wyjść spowrotem na powierzchnię, odetchnąć świerzym powietrzem i cieszyć się pięknymi widokami Warszawy.


                                                  Komuno wróóóóćććć (błagam!). :-)
Kurier z DHL zadzwonił do drzwi już w poniedziałek, czyli - biorąc pod uwagę Boże Ciało po drodze, paszport był u mnie w ciągu trzech dni roboczych.Obok wizy istnieje żółta karteczka (ooooops... czyżbym coś nie tak powiedział?) z informacją, że jak coś zbroję to mnie więcej nie wpuszczą a tak w ogóle to wiza to tylko promesa i i tak mogą mnie nie wpuścić. Pozostaje liczyć tylko na dobrą wolę pograniczników :-). 


US Visa - ciężej jej nie dostać niż ją dostać; ciekawe co oznaczają dwie gwiazdki pod zdjęciem :-).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz