niedziela, 21 stycznia 2018

Pakistan - Powrót do Lahore

Pakistan - Powrót do Lahore

W gospodarstwie Adnana niczego mi nie brakowało. Co wieczór sączyliśmy piwo z rolnikami, traktowanymi tutaj jak członkowie jednej wielkiej rodziny. Kilka razy dziennie dostawałem propozycje odbycia głębszej, duchowej wędrówki i wspólnej kontemplacji absurdalnej rzeczywistości w oparach dymu konopnego (oczywiście odmawiałem :-P).


Cisza, spokój na zielonej punjabskiej wsi mogłem zrelaksować się po zgiełku i chaosie  Karachi.

Po kilku dniach jednak postanowiłem ruszyć moje zasiedziałe pośladki troszkę dalej - kierunek, Islamabad. Tylko jak? Przeanalizowałem kilka opcji i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie wrócić do autostopu. Głupota? Ja spojrzałem na to z innej strony. Otóż, czytając i oglądając wiadomości, zauważyć można, że większość do większości zamachów i strzelanin dochodzi w miastach. Chyba, że w autobusie/pociągu jedzie jakiś warty uwagi "cel" (swoją drogą 29.08.2011 był zamachy na pociąg w Karachi). Na drogach, najgorsze co może się stać to wypadek. Z Lahore do Islamabadu leci nowiutka autostrada, a zaraz obok, znajduje się krótsza trasa szybkiego ruchu. Dystans to tylko 320 kilometrów więc powinienem się wyrobić w jeden dzień - pomyślałem.

Adnane był tak miły, że wysłał ze mną kierowcę, który odwiózł mnie na drogę omijającą Lahorę w kierunku stolicy kraju. Poczekałem chwilkę, znalazłem sobie dobre miejsce do łapania stopa i..... kilka osób się zatrzymało. Uśmiechając się, pytali skąd jestem, gdzie jadę, co robię w Pakistanie, dawali numer telefonu. Żadna z grupek nie miała wolnego miejsca. W Pakistanie samochody osobowe często wyładowane są po brzegi. Tutaj, nic nie może  się marnować - nawet przestrzeń :-).

Po kilkunastu minutach i kulku radosnych pogawędkach, zatrzymał się mercedes. Kierowca, Samuel, nie wzbudził we mnie zaufania. Cóż, pomyślałem, że będę miał za sobą chociaż te kilka kilometrów.

Okazało się, że jedzie do Islamabadu, ale najpierw musi zahaczyć o rodzinę mieszkającą nieopodal. Zapytał krótko:

- Widziałeś Lahore?
- Nie. 
- Dlaczego? 
- Nie mam aż tak dużo czasu. Wolałem zaszyć się na chwilę na wsi. Później czeka mnie ciężka droga do Chin. 
- Powiem Ci jak ugryźć ten kawałek, ale najpierw MUSISZ zobaczyć Lahore. Stary, to moje miasto - tego Ci nie wolno ominąć. Szczególnie, że jesteś tak blisko.

Choć pchało mnie do przodu w stronę Chin, z jednej strony, wiedziałem, że Samuel ma rację. Z drugiej, bez ogródek pochwalił mi się lśniącą w słońcu Berettą, którą trzyma pod siedzeniem Mercedesa, i z którą się podobno nigdy nie rozstaje.

Przejechaliśmy do Lahore - miasta pamiętającego czasy starożytne oraz jednej z dawnych stolic Wielkiego Imperium Mogołskiego. Pierwsze wrażenie - coś pomiędzy Krakowem a Rakowem. Starówka to zdecydowanie Kraków. Nowa część miasta - nieotynkowane budynki z czerwonej cegły przypominają nieco Raków.


Nowe centrum miasta przypomina nieco Raków.

Samuel zabrał mnie do Bahria Town - luksusowego osiedla ze stylizowanymi domkami jednorodzinnymi. Zależnie do jakiej dzielnicy Bahria Town się udamy, możemy poczuć się jak w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Egipcie, a nawet jak w Chinach.


Londyn?

Dalej, przejechaliśmy pod Minar-e-Pakistan - minaret będący pakistańską wieżą Eiffla. Monument został wybudowany w 1940 roku, czyli 7 lat przed założeniem Pakistanu, jako deklaracja utworzenia osobnego państwa zamieszkałego przez Muzułmanów z subkontynentu indyjskiego.


W obecnych czasach, ten napis, w tym miejscu, brzmi trochę groteskowo (napis zaraz przed Minar-e-Pakistan).

Zaraz na przeciw Minar-e-Pakistan, znajdują się dwa inne bardzo ważne i interesujące pod względem historycznym i architektonicznym zabytki - średniowieczny Królewski Meczet (Badshahi Mosque) i ogromny Fort Lahore (XVI wiek). Ciekawostką jest fakt, że wybudowany w XVII wieku, Królewski Meczet jest piątym pod względem wielkości meczetem na świecie - z łatwością może pomieścić 100.000 osób.


Królewski Meczet - piąty co do wielkości meczet na świecie.


Z Rakowa do Krakowa niedaleko (Fort Lahore).


Miasta władców mogolskich nie sposób zwiedzić w jeden dzień. Odwiedziliśmy tylko te najważniejsze miejsca. Na koniec, Samuel zaplanował dla mnie specjalną atrakcję. Pojechaliśmy na pobliskie przejście graniczne z Indiami żeby zobaczyć odbywającą się tutaj co wieczór ceremonię opuszczenia flag. To wielkie widowisko, kipiące od emocji większych niż podczas meczów finałowych piłkarskiego Pucharu Świata. Przed każdym zachodem słońca, na trybunach, po indyjskiej i pakistańskiej stronie gromadzą się tłumy, które tańcząc w rytm muzyki, wykrzykują patriotyczne hasła. Żołnierze wykonują musztrę symbolizującą waleczność, męstwo i szacunek dla przeciwnika. Doskonale wyćwiczone i zsynchronizowane ruchy kończą się opuszczeniem flag energicznym trzaśnięciem bramą.

Aż trudno uwierzyć, że te dwa narody żyją we wzajemnym antagonizmie spowodowanym nieuregulowanym statusem Kaszmiru. Jeszcze trudniej uwierzyć, że musztra nie jest wykonywana żeby popisać się przed turystami (w obecnej sytuacji, turyści nie są na rękę pakistańskiemu rządowi) - wszystko ma charakter symboliczny.

Ceremonia zamknięcia granicy pakistańsko-indyjskiej (Waga Border).

Późną nocą, Samuel zawiózł mnie do domu swoich rodziców mieszczącego się w bazie wojskowej - czyli na terenie, na który obcokrajowcy mają kategoryczny zakaz wstępu. Trochę stresu na punkcie kontrolnym przy wjeździe i po kilkunastu minutach mogłem wziąć ciepły prysznic i położyć się spać w klimatyzowanym pokoju :-).



Pakistan Zindabad!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz