sobota, 27 stycznia 2018

Test medycyny wschodnio-zachodniej zaliczony.

Test medycyny wschodnio-zachodniej zaliczony.

Podobno katar nieleczony trwa tydzień, a leczony, siedem dni. W moim ostatnim przypadku, zajęło to trochę dłużej. Przez ten czas, zdążyłem się porządnie wystraszyć, pograć w badmintona i przekonać o nieocenionej skuteczności autosugestii w medycynie :-). 


ZZZZZzzzziiiiimmmmaaaa przyszła. Bez kurtki, ani rusz.

Gwałtowny spadek temperatur z 30 do 15-20 stopni w ciągo dnia, przyniósł ze sobą powietrze porównywalne do tego, które można poczuć wczesną wiosną w Polsce. Sęk w tym, że przy dość wysokiej wilgotności, zimno wydaje się być przerażającym zimnem, a gorąco wydaje się być piekłem na ziemi. Co za tym idzie? Wszyscy wokół mnie zaczęli kichać i smarkać. Nie musiałem długo czekać by wirus, czy tam bakteria, przeniosła się również na mnie.

Pewnego popołudnia, czytając wiadomości, nagle poczułem jakbym się osuwał z krzesła. Wstałem połamany do tego stopnia, że nic mi się nie chciało.  

Początkowo myślałem, że tylko mnie przewiało, więc zawinąłem się w ciepłą kołdrę i poszedłem spać. Następnego dnia, obudziłem się z zapchanymi zatokami. Najgorsze przyszło jednak dopiero gdy pojawiłem się w pracy, i nie chodziło tutaj o prowadzenie zajęć z głową ważącą 20 kilo więcej. 

- O, jesteś chory. Powinieneś wziąć to, to, to i to. 
To zdanie usłyszałem tego dnia od kilkudziesięciu osób, które ze mną rozmawiały. Z początku wydawało mi się to naturalne - po prostu, ktoś zauważył; nic wielkiego. Po kilku godzinach, miałem jakieś dziwne wrażenie, jakbym utknął w jakimś świstaczo-chomiczym dejavu

Co gorsza, większość osób, która ciągle przypomniała mi o moim nienajlepszym samopoczuciu, przyniosła mi torebki wypakowane jakimiś, gorzej lub lepiej pachnącymi ziołami. Niektóre wyglądały nawet efekciarsko - w jednej z foliówek, obok suszonych liści jakiegoś kwiatka (chyba), znalazłem pancerzyki czegoś co wyglądało na pszczoły - na szczęście puste i bez żądeł. Gdy wróciłem do domu, wyłożyłem wszystko na stół i pomyślałem, "Od czego by tu zacząć?". Od rozterek, wyratowała mnie Mandy, która pojawiła się zanim zdążyłem przygotować pierwszy napar.
- O, jesteś chory. Chodź, pójdziemy do apteki
- Ale, ja już mam.....

Mandy na pewno mnie nie usłyszała bo w momencie gdy kończyłem zdanie, była już na dole. Sam też pomyślałem, że warto byłoby odwiedzić chińską aptekę celem zaopatrzenia się w coś zachodniego - tymbardziej, że w mojej podróżnej apteczce, zostały mi tylko tabletki na biegunkę, alergię, antymalaryki i opatrunki - nic czego bym akurat potrzebował. Mandy wybrała dla mnie jakieś zielone i brązowe torebki. Sam, po ponad półgodzinnym przegrzebywaniu półek aptecznych, otwieraniu każdego pudełka i czytaniu ulotek w poszukiwaniu angielskich czy łacińskich składników aktywnych, w końcu znalazłem mieszankę paracetamolu z pseudoefedryną, który zmieszany z kawą daje mi zazwyczaj urlop od jakiegokolwiek przeziębienia na kilka godzin.



Początkowo, miałem wątpliwości czy znalazłem się w aptece, czy w muzeum.

W chińskich aptekach, można zasięgnąć porady lekarza medycyny chińskiej lub zachodniej. Można również kupić wszystko - od ziół, przez paskudne, suszone stworki, po to co znamy z aptek zachodnich. Dla każdego coś się znajdzie. Trafienie na coś konkretnego, wymaga jednak nieco cierpliwości.  Przeważnie, napisy na opakowaniach zachodnich leków są po chińsku, ale na wielu ulotkach w środku, nazwy substancji aktywnych są już wyszczególnione po angielsku.
 
Przez parę kolejnych dni, postanowiłem zerwać wszystkie społeczne kontakty wieczorne i skupić się na doprowadzeniu się do porządku, co było mocno utrudnione przez to, że nie chciałem by ktokolwiek mi przypominał o przeziębieniu. Wymyśliłem sobie więc by stwarzać pozory, że wszystko jest OK. Czasem wychodziło mi to lepiej, czasem gorzej. 


Pijąc dziwne herbatki, próbowałem rozkminić, dlaczego zasadzili choinkę za moim oknem do góry nogami.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że objawy czasem ustępywały na cały dzień by potem uderzyć ze zwielokrotnioną siłą pod wieczór. Z dwóch dni zwolnienia z pracy, które dostałem, wykorzystałem więc tylko jeden by nacieszyć się promykami słońca, które wtedy akurat wyjrzały zza chmur. Niestety, kolejny dzień był już pochmurny, a ja strasznie się nudziłem, więc na popołudniowych zajęciach już się pojawiłem. Z resztą, zawsze gdy chodziłem do lekarza po zwolnienie, wykorzystywałem je by uciec od czterech ścian i, w ramach kuracji, spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Z naturalnych leków, do szuflady schowałem ciekawie wyglądające i pachnące zioła i zostawiłem sobie jedynie imbir, jujubę i to coś w zielonych i brązowych torebkach, którego składu mi nikt nie potrafił przetłumaczyć. 


Mój wschodnio-zachodni, przeciwgrypowy arsenał.

W końcu, zamiast się poprawiać, zaczęło się pogarszać. Przestraszyłem się że może to być jakieś odkomarze świństwo i jednak mój organizm sobie z nim sam nie może poradzić. W końcu, Laura znalazła rozwiązanie - zaprowadziła mnie do lekarza. Gdy tylko zostałem usadzony na krześle i zobaczyłem dłoń medyka trzymającą zbliżającą się szybko igłę od kroplówki (tutaj, bardzo często, już w kolejce wkłuwa się pacjentom kroplówkę - na lepsze samopoczucie), objawy minęły jak ręką odjął. Przez kolejne dni już wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Trzeba przyznać, że lekarz, okazał się być prawdziwym profesjonalistą.


Na lepsze samopoczucie, można przyjść do lekarza posiedzieć sobie pod kroplówką. Dostępne nawet w niektórych aptekach.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz