sobota, 20 stycznia 2018

Iran - przejedzenie, pranie, suszenie, wirowanie :-)

Iran - przejedzenie, pranie, suszenie, wirowanie :-)

Po kilku dniach intensywnego imprezowania i życia jak król w Langerud, przyszła pora opuścić rejon Morza Kaspijskiego i przenieść się trochę na południe. Wybór pierwszego przystanku padł na Teheran, stolicę Iranu - mój pierwszy dłuższy przeskok w Iranie.



Z Pooyanem i jego rodziną.


Autostop w Iranie jest dosć specyficzny - każdy samochód może być taksówką i nie musi wcale mieć napisu TAXI. Dlatego, żeby nie było nieporozumień, trzeba z góry uzgodnić z kierowcą, że jazda ma być bezpłatna. Przydaje się zwrot "pool nadaram" - wtedy kierowca albo odjeżdża wkurzony, albo zaprasza do środka racząc urokami bliskowschodniej gościnności. 

Ważny jest również wybór pory dnia. W normalnych dla Europejczyka godzinach, jeśli kierowca jest na drodzę, oznacza to, że najprawdopodobniej jedzie akurat na przerwę obiadową. W ten sposób, pokonanie pierwszych 30 kilometrów zajęło mi 4 godziny, podczas których zjadłem 2 obiady, 3 razy paliłem fajkę wodną i wypiłem kilka litrów herbaty. 
Jeden z kierowców obwiózł mnie również po kilku ciekawych miejscach w okolicy co urozmaiciło mój dzień. Dzięki temu nie byłem cały czas na drodzę. 

Północne wybrzeże Iranu to swojego rodzaju megalopolis. Niewiadomo kiedy kończy się jedno miasto i zaczyna drugie. Niby jest to droga ekspresowa ale mało jest odcinków poza terenem zabudowanym. Za to widoki rekompensują trudności ze złapaniem kogoś na dłuższą trasę. Pokryte lasami góry po prawej przechodzą delikatnie w błękitne morze po drugiej stronie trasy.


Osobiście wolę morze, ale mając i to i to pod ręką, wybór jest ciężki.

Później rajskie krajobrazy się kończą, droga odbija w prawo i wchodzi w postrzępione i ostre góry. Różnice wysokości, ciśnienia, wilgotności i temperatury, sprawiły że w pewnym momencie zacząłem się czuć jak w pralce. Wirowanie, i szuszenie jedno po drugim. Do tego styl jazdy kierowcy - wyprzedzanie na trzeciego po górskich serpentynach - z górki, pod górkę - ważne by być szybciej na miejscu  niż inni, jazda pod prąd w korkach, sprawiły, że żołądek miałem miejscami w gardle. Z drugiej strony, to było lepsze niż jakikolwiek roller coaster.





Około godziny 23 dojechałem do miejscowości Karaj. Do Teheranu miałem jeszcze pół godziny jazdy a oczy już mi się powoli zamykały. Pomyślałem, że spróbuję coś złapać i jeśli nie uda mi się przez pół godziny, dam sobie spokój i znajdę jakieś miejsce na nocleg pod chmurką.

Nie potrzebowałem wiele czasu - po chwili, zatrzymała się rodzina jadąca prosto do stolicy. Wszyscy doskonale mówili po angielsku - szczęśliwi posiadacze kanadyjskich paszportów odwiedzający krewnych w Teheranie. Dowieźli mnie do dobrego parku w samym centrum miasta kilka razy upewniając się czy niczego nie potrzebuję (po kilku obiadach w ciągu dnia mój żołądek nie dawał już żadnych objawów głodu). W końcu jak wysiadłem i zrobiłem kilka kroków, Rasoul - syn kierowcy, dogonił mnie i wręczył pliczek banknotów. Zrobił to w taki sposób, że ciężko było nie przyjąć i po którejś próbie oddania pieniędzy, zaczął wręcz uciekać do samochodu. Dogoniłem go - udało mi się zwrócić podarunek tłumacząc, że mam wszystko co potrzebuję a nadmiar gotówki niesie za sobą psychologiczne niebezpieczeństwo próżności.

W parku, jak to w Iranie - biwakujące rodziny, ale..... żadnych namiotów - co zastanowiło mnie na początku, ale po znalezieniu odpowiedniego miejsca powoli rozbiłem mój czador (bo tak w Farsi nazywa się namiot). po kilku minutach, przyszło dwóch policjantów (jakby nie mogli przyjść wcześniej) i mimo, że mówili po persku, zrozumiałem, że powinienem się zwinąć. Trochę to trwało, ale udało mi się ich uprosić o zostanie na tę jedną noc. Panowie jednak w trosce o moje bezpieczeństwo co dwie godziny budzili mnie i pytali czy wszystko wporządku - ciężka noc, ale kilka godzin, choć płytko, ale udało mi się przespać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz